Srebrny medal MŚ, złoto Halowych ME, triumf w Drużynowych ME, rekordy Polski w hali i na stadionie - w sztafecie 4 razy 400 metrów.
Pierwszy w życiu finał MŚ i 8 miejsce, rekordy życiowe: 51,02 sek. na stadionie i 51,91 sek. w hali, mistrzostwo Polski w hali i na stadionie - w biegu indywidualnym na 400 metrów.
Rok 2019 był bez dwóch zdań najlepszym w karierze Igi Baumgart-Witan, 30-letniej biegaczki z Bydgoszczy, najbardziej roześmianej spośród (i tak tryskających radością i humorem) „Aniołków Matusińskiego”.
Ten sezon już się skończył, Iga Baumgart-Witan i jej trenerka (jednocześnie mama) Iwona Baumgart były już na obozie w Szklarskiej-Porębie, a od ponad 2 tygodni ciężko pracują na zgrupowaniu w Portugalii. Bo najlepszy w życiu ma być dopiero rok 2020 – sezon igrzysk olimpijskich w Tokio.
Piotr Falkowski: To był Twój najlepszy biegowy rok w życiu. Czyli... sezon na „szóstkę”?
Iga Baumgart-Witan: Nie! Oczywiście, że nie! Mam jeszcze sporo do urwania, dużo do poprawienia. Do szóstki jeszcze sporo brakuje. Z wielu moich biegów jestem niezadowolona.
O co zatem masz do siebie najwięcej pretensji?
Po pierwsze – hala. Oczywiście, z czasu uzyskanego w hali jestem mega zadowolona, więcej wycisnąć z siebie nie mogłam, ale za mistrzostwa Europy w Glasgow jestem na siebie wkurzona. Złożyło się na to tak wiele czynników, że nawet nie będę wyliczać, dlaczego zawaliłam. Na szczęście nie popełniłam tych błędów jesienią, na mistrzostwach świata na stadionie. W Katarze uwierzyłam w siebie, w to, że wejdę do finału i tak się stało!
Ale też, żeby nie było zbyt fajnie, zabrakło mi w Dosze złamania granicy 51 sekund. Chociaż bieg był dobry, to nie było jeszcze moje sto procent. Więc, chociaż zrobiłam życiówkę (51,02 sek. w półfinale – red.), to jednak też nie były moje zawody (śmiech).
A z czego Iga Baumgart-Witan była w mijającym roku zadowolona? Wymień trzy swoje największe osiągnięcia AD 2019.
Przede wszystkim – indywidualny finał MŚ.
Ósme, ostatnie miejsce w tym finale, nie mąci zadowolenia?
Wcale. Oczywiście, mogło być pewnie lepiej, ale byłam już zmęczona psychicznie i fizycznie po tylu biegach, cieszyłam się więc tym co jest. Sukcesów sztafety nie biorę pod uwagę, bo to sukces całej drużyny. Ale mogę być zadowolona z mojego biegu w finale sztafety. Po pierwszej zmianie oddałam pałeczkę jako druga, czyli tak jak dobiegłyśmy do mety. Taki jest mój wkład w ten srebrny medal MŚ. No i w tej wyliczance osiągnięć biorę jeszcze pod uwagę mistrzostwo Polski, zarówno w hali, jak i na stadionie.
To zmieńmy teraz kierunek spojrzenia i patrzmy w przyszłość. Sezon 2020 to przede wszystkim igrzyska olimpijskie w Tokio.
Marzy się na pewno powtórzenie sukcesu sztafety z mistrzostw świata... A zaraz po igrzyskach, chciałabym zdobyć indywidualny medal mistrzostw Europy w Paryżu. No i bardzo ważne jest przeżyć caly sezon w zdrowiu.
Wyobraź sobie, że dostajesz od świętego Mikołaja możliwość wybrania prezentu pod choinkę. Wolisz medal olimpijski w sztafecie czy finał w biegu indywidualnym?
Oczywiście, że medal w sztafecie! To jest olimpijski medal, nikt nie będzie patrzył, czy to trofeum zespołowe, czy indywidualne. Dla medalu w sztafecie jestem w stanie poświęcić mój bieg indywidualny, zwłaszcza, że pewnie nigdy nie zdobędę w nim medalu na igrzyskach.
A będziesz startowała w Tokio i indywidualnie, i w sztafecie?
Zobaczymy. Jeszcze nie wiadomo, bo na igrzyskach jest dużo biegów. Sztafeta kobiet, sztafeta mieszana, bieg indywidualny. Może być tak, że trzeba będzie coś poświęcić. Jesteśmy nauczeni doświadczeniem z MŚ w Katarze, gdzie byłyśmy naprawdę zmęczone (ja się przecież nawet rozchorowałam, bo organizm odmawiał posłuszeństwa). A w Tokio o medal w sztafecie może być tak trudno, że konieczne będzie poświęcenie swoich ambicji indywidualnych. Nie wiemy zresztą, w jakiej będę dyspozycji, jak szybko będę biegała w przyszłym roku...
Decyzję podejmiesz Ty, trener czy oboje wspólnie?
Wspólnie. Zawsze w takich sprawach decydujemy razem. Ale nie oboje, tylko obie (śmiech). Wspólnie z moją trenerką, którą jest moja mama Iwona Baumgart.
Mimo że trenerem kadrowym jest Aleksander Matusiński... Wyjaśnijmy te zawiłości i zależności kompetencyjne w biegu na 400 metrów.
Trener Aleksander Matusiński decyduje o składzie sztafety. Ale nie może mi zabronić biegu indywidualnego. Może proponować, namawiać do startu indywidualnego lub rezygnacji z niego. A my możemy się z tym zgodzić lub nie. Decydujemy moja mama-trenerka i ja. Oczywiście, zawsze na ten temat wspólnie długo rozmawiamy z trenerem Matusińskim.
Służy Ci klimat Dalekiego Wschodu, w którym będziecie rywalizować w Tokio?
Mam nadzieję, że mi posłuży! (śmiech). Chociaż... nie lubię Azji. W Katarze klimat też nie był sprzyjający, nie tylko zresztą pogoda. Ale choć nie podoba mi się sam kraj, jednocześnie chętnie bym wróciła do Dohy, bo była dla mnie bardzo szczęśliwa! (śmiech).
W ogłoszonym niedawno, podczas gali 100-lecia Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, rankingu „Złote Kolce” zajęłaś piąte miejsce. Miałem wrażenie, że idziesz na scenę lekko wkurzona tą lokatą.
Wkurzona? Nie. Raczej zdziwiona. Myślałam, że będę nieco wyżej, że mam trochę więcej punktów. Ale i tak się cieszę, bo miejsce w piątce się liczy, przecież ranking jest bardzo szeroki, obejmuje lekkoatletów wszystkich specjalności.
„Złote Kolce” mówią, że jesteś trzecią biegaczką w Polsce. Przed Tobą uplasowała się koleżanka ze sztafety Justyna Święty-Ersetic, a najlepszą biegaczką w naszym kraju jest – według rankingu - Ewa Swoboda.
Tak mówi ranking, ale ja uważam, że Ewa nie jest najlepszą polską biegaczką. Przed nią powinna być chociażby Justyna (uśmiech).
Czy w waszej sztafecie coś się zmieni w roku olimpijskim?
Mam nadzieję, że zostaniemy w tym samym składzie i będziemy tak samo szybko biegały. A jedyne, co się zmieni, to że będziemy cięższe o medal olimpijski!
Jak chciałabyś biegać w przyszłym roku?
Szybko! (śmiech)
A opisując to matematycznie, z użyciem liczb, cyferek?
Marzy mi się wreszcie 50 sekund, to oczywiste. Liczyłam na to już w tym sezonie. Chcę biegać najszybciej w Polsce i najszybciej w Europie, być wysoko na świecie i przy okazji zdobywać medale imprez mistrzowskich.
Do tego roku, w indywidualnym biegu na 400 metrów niepodważalna była supremacja Justyny Święty-Ersetic. W ostatnim sezonie to się zmieniło. Teraz jest już twarda, zacięta walka między wami dwiema o miano najlepszej długiej sprinterki w Polsce.
Rywalizujemy bardzo mocno. Ten sezon był pół na pół: raz ja, raz Justyna. Ostatecznie na MŚ lepsza o jedną pozycję w finale była Justyna, ale jestem już bardzo blisko, a nie raz byłam nawet przed nią. Teraz wszystko zależy od dyspozycji dnia, tego jak się czujemy, ile razy biegniemy, jak chociażby na mistrzostwach świata. Justyna jest bardzo silna fizycznie i w pojedynczym biegu w Katarze może ja bym była lepsza, ale w bieganiu turniejowym, w trzecim czy czwartym starcie, ona była w stanie pobiec szybciej i ze mną wygrała.
Kto jest w tej chwili lepszą biegaczką na 400 metrów: Justyna Święty-Ersetic czy Iga Baumgart-Witan?
Ten rok pokazał, że Justyna. Tak mówią wyniki. Lekkoatletyka jest wymierna. Ona pobiegła 50 sekund, a ja nie. W finale MŚ była siódma, a ja ósma. Mam nadzieję, że w roku 2020 to się zmieni i to ja będę przed Justyną! (śmiech) I to nie chodzi o to, żeby pokazać Justynie, kto tu rządzi. Gdyby ona została mistrzynią świata, a ja zdobyła srebrny medal, cieszyłabym się tak samo. My między sobą nie walczymy o to, żeby być jedna lepsza od drugiej, tylko dążymy do tego, żeby być najlepszymi w Europie.
Podczas niedawnej premiery kalendarza z polskimi lekkoatletami w bieli, czerwieni i złocie, którego jesteś jedną z czworga modelek, autorka zdjęć Aleksandra Szmigiel nazwała Cię „Anją Rubik polskiej królowej sportu”. To dlatego, że masz takie super nogi, czy też dlatego, że ruszasz się znakomicie jak top modelka?
Wiem, że Ola uwielbia moje długie nogi, ma na ich punkcie bzika i kocha je fotografować. Ja zresztą też je bardzo lubię, żeby jeszcze tylko szybciej biegały! (śmiech).
A ruszasz się z taką samą gracją jak modelki? Nie myślę teraz o lekkoatletycznej bieżni...
Nie, nie. Raczej nie. Jak chodzę to się garbię, ktoś powiedział, że chodzę w sposób bardzo pewny siebie, długim, mocnym krokiem, tak, jakbym chciała dać komuś w gębę (śmiech). Zwłaszcza przed zawodami wyglądam ponoć tak, jakbym chciała zrobić wszystkim krzywdę. Moje ruchy są zatem zdecydowanie bardziej sportowe, nie ma w nich zbyt wiele gracji i kobiecości.
A jak się czujesz w sukni balowej? Na gali 100-lecia PZLA radziłaś sobie świetnie w stroju wieczorowym.
Bardzo dobrze się czuję tak ubrana. Ale też nie chodzę w sukni jak kokietka, tylko jak pewna siebie kobieta, silna i zdecydowana. Taka po prostu jestem! (uśmiech)
Przed nami święta, sylwester i Nowy Rok. Czego Ci życzyć - nawet nie pytam, bo to jasne. Zapytam zatem, w jakiej sukni pójdziesz na sylwestrowy bal?
W żadnej! Nigdy nie bawię się w Sylwestra na balu. Nie chodzę na balety, ostatnią noc w roku spędzam zazwyczaj z rodziną w domu. Tak samo zresztą Boże Narodzenia - święta będą rodzinne (uśmiech).
Rozmawiał Piotr Falkowski
zdj. autor, arch. zawodniczki, Marek Biczyk PZLA