Iron Run Krynica 2014. Moja szczęśliwa, żelazna „13”

  • Festiwal biegowy

Praca nagrodzona w konkursie "Mój Bieg. Mój Festiwal 2014"

Nie wiem od czego zacząć, więc po prostu powiem tylko: WOW!

Miłości moja dnia codziennego jadę do Ciebie! Jadę poczuć to powietrze! Jadę uśmiechać się od ucha do ucha na Twój widok! Jadę po Twoje serce Krynico moja, góry moje! Zaraz będę, już jestem!

5.09.2014 Piątek

O 7:20 wyruszamy z Herb razem z Sebastianem i Arturem do Krynicy, opowiadając sobie o planach biegowych i ogólnie o życiu, drogę umilają nam klimaty disco – coś pięknego.  Ogólnie trasa mija dość szybko. Do Krynicy docieramy trochę po 12 i od razu odbieramy pakiety startowe. Chłopaki idą się porozglądać, ale ja już powoli muszę się przygotowywać, gdyż o godzinie 15 mam już pierwszy bieg – już czeka na mnie Krynicka Mila. O 14 zaliczam jeszcze odprawę dla zawodników Iron Run i razem z Tomkiem robimy już lekką rozgrzewkę.

Po chwili słyszymy, że spiker wywołuje już zawodników na start. Ustawimy się wszyscy razem:  3… 2… 1… Zaczęło się nie było już odwrotu… Krynicka Mila śmignęła jak pstrykniecie palcem, uzyskany czas –5min 41sek. Uśmiechnąłem się tylko i przybiłem piątkę Tomkowi.

Spoko Tomek jeszcze tylko 7 biegów!

A dokoła usłyszałem śmiech pozostałych zawodników.

O 17 mieliśmy już kolejny bieg na 15km, ja jednak nie miałem zamiaru udawać się na odpoczynek przed startem. Rozciągałem się i spojrzałem na swoje kolana, głowa nie dawała mi spokoju, strach był ogromny. Ani się obejrzałem widziałem już Tomka, który zmierzał w moją stronę:

Dawaj stary idziemy!

Do startu na 15km byliśmy wypuszczeni z kilkusekundową stratą czasową do pierwszego zawodnika. Usłyszałem tylko strzał a zaraz potem widziałem już tylko plecy lidera naszych zawodów. Miałem okazję widzieć je dłużej, gdyż wystartowałem kilka sekund za nim, jednak oczywistym jest jest, że nie miałem zamiaru go ścigać. Trzymałem swoje tempo, bo wiedziałem co mnie jeszcze czeka. Sam się sobie dziwiłem, że nie dałem się ponieść emocjom i nie przyśpieszałem, choć czułem ogromna siłę.

Opanowanie Marek, pamiętaj o swojej strategii.

Dwa okrzyki przy podbiegu na Romę i już jestem na górze. Teraz tylko w dół, bardzo mocno w dół, ale nie mam zamiaru przyspieszać – regularnie stałym tempem utrzymuję to, co chciałem. Raz – dwa i meta! Czas na 15km 1h09’13’’. Jest dobrze, wiedziałem! Tomek pyta tylko jak moje kolana – mówię, że ok. Kolejna przybita z Tomkiem piątka i rozchodzimy się do hoteli, bo o 22 jeszcze start na 5km.

Ulokowałem się w hotelu, rozłożyłem ciuchy i buty, sprawdziłem jeszcze raz zapasy jedzenia i napoi. Ok – powinno wystarczyć. Nagle poczułem lekkie osłabienie, coś zjadłem, wypiłem jeszcze magnez i położyłem się na chwile, jednak dla bezpieczeństwa ustawiłem budzik. Gdy nagle rozległ się dźwięk budzika, wskoczyłem w ciuchy i lekkim truchtem udałem się na deptak. Spotkaliśmy się w wyznaczonym namiocie dla zawodników IronRun, udało mi się złapać sędziego i zapytać ile w  końcu nas wystartowało, okazuje się że tylko 49, a śmiałków było na początku 90… Cóż – ten strach…

Udaliśmy się na start i wypuszczani byliśmy co 5sek według aktualnego rankingu. Jeśli dobrze pamiętam byłem chyba na 19 pozycji, a Tomek na 13. Kolejny wystrzał i lider wyruszył na trasę, a my zaraz za nim. Przede mną 2,5km w górę i potem drugie tyle mocno w dół. Wiedziałem, że nie mogę szaleć na zbiegach, więc postawiłem na walkę od początku, czyli wbieganie pod górę.

Doskonale!

Trasa przebiegała zgodnie z planem. Utrzymałem tempo i swobodnie zmierzałem ku mecie ostatniego piątkowego biegu, który był już trzecim w tych zawodach. Kiedy byłem już blisko deptaka, kiedy trasa robiła się w miarę prosta, zamieniłem swoje tempo w sprint i ostatnie 800m pokonałem bardzo szybko.

Wziuuuuuuuum, meta Marek!

Spoglądam na czas – 21:33min. Super, piątka Tomek. Pożegnaliśmy się i udaliśmy się do hoteli, gdyż już za parę godzin, bo o 3 nad ranem musimy wystartować w kolejnym biegu, tym razem górskie 36 km. Przytruchtałem do hotelu, porozciągałem się jeszcze i wziąłem szybki prysznic. Przyszykowałem jedzenie na rano (czy na noc jak kto woli). Położyłem się spać , a gdy spojrzałem na zegarek ujrzałem 23:45. Ustawiam budzik na 2:00. Do końca drzemki pozostało Ci 2:15h. Ah… ;)

6.09.2014 Sobota

Rozległ się dźwięk bezlitosnego budzika, a ja od razu zerwałem się na nogi. Wiedziałem ,że tylko w ten sposób wytargam się z łóżka – nie było innej opcji. Szybkie śniadanie, makaron i kilka żelków, jeden baton i gra. Do kieszeni pakuję jedna wielką krówkę na drogę, izotonika do ręki i jeden żel do paska. Zabieram ze sobą worek, który będzie czekał na mnie na mecie. Do wora wrzuciłem kurtkę, jakiegoś batona i magnez do picia.

Lekkim truchtem zmierzam na deptak i wyczekuję Tomka. Gdy w końcu kolega się pojawia, zdajemy worki na metę i jeszcze lekko się rozciągamy. Kiedy spojrzałem na jego oczy, ujrzałem jedną tragedię – jedno było pewne, wyglądałem pewnie identycznie jak on. Mieliśmy wystartować razem z biegiem 7 dolin, ustawiliśmy się więc troszkę dalej. Jak się później okazało że był to nasz lekki błąd, ale o tym później.

Usłyszałem kolejny wystrzał pistoletu startowego, to już czwarty…  Pobiegliśmy kawałek asfaltem i  po chwili byliśmy już na szlaku. Trzymałem się cały czas obok Tomka, ale stwierdziłem, że nie będę się forsował teraz tak bardzo i odpuściłem trochę, zwolniłem tempo i Tomek stał się już raczej la mnie niewidoczny.

Walka trwa nadal. Tutaj zaczynają się problemy związane z ustawieniem się na starcie w dalszej linii – ścieżki są tak wąskie, że wyprzedzanie jest raczej niemożliwe. A wyprzedzać musiałem, bo czas gonił.  Samotność długodystansowca ma też swoje pozytywne aspekty, zostawię je jednak dla siebie.

Po osiągnieciu szczytu wiedziałem, że zaraz będzie bardzo agresywny dłuuuuugi zbieg, tutaj mój strach sięgnął zenitu. Tego bałem się właśnie najbardziej, największe ryzyko dla mnie. Gdybym dał się ponieść emocjom i ruszył bym z kopyta w dół, co bardzo lubię, zawody równie dobrze mogły by się dla mnie od razu zakończyć. Opanowanie w tym momencie było zatem kluczowe.

Utrzymałem równy oddech i trzymałem równe tempo, nie przyśpieszałem, asekurowałem się rozłożonymi rękami… Szlakami jednak spływała woda, upadek był więc nieunikniony. Na szczęście skończyło się tylko na ubrudzeniu i obyłobeż żadnych obić. Koniec szlaku – teraz tylko kawałek asfaltem pod górę do Rytra i meta!

Na 2km przed metą dzwoni do mnie Tomek:

Marek pośpiesz się, bo zostało już tylko kilka miejsc w autobusie, który nas odwiezie do Krynicy.

Zacząłem się z tego śmiać, ale i tak przyśpieszyłem. Wbiegłem na metę, złapałem cośdo jedzenia i picia, zabrałem swój worek  i wskoczyłem do autobusu, który po chwili odjechał. Uśmiechnąłem się tylko do Tomka i spojrzałem na zegarek 4:23:15. Ha! Doskonale!

W autobusie wypiłem magnez i zjadłem banana, a po chwili chyba zasnąłem. Jechaliśmy 1,5h do Krynicy. Na miejscu pogadałem chwilę z Tomkiem, po czym rozeszliśmy się do Hoteli. Doczłapałem do hotelu, przekąpałem się, zjadłem i porozciągałem.

Dobra, czas na odpoczynek…

Przynajmniej tak pomyślałem, ale po spojrzeniu na zegarek tylko się głośno zaśmiałem i powiedziałem sam do siebie kilka niecenzuralnych słów – było już po 10, a o 12 mamy start w piątym biegu, tym razem na 10km. Usiadłem tylko na łóżku, złapałem się za głowę i włączyłem telewizor. Położenie się teraz spać na niecałą godzinę mogło by mnie rozbić fizycznie. Więc starałem się nie zasnąć.

Godzina minęła bardzo szybko. Wyszedłem z hotelu parę minut po 11. Przede mną największa próba, choć fizycznie czułem się jeszcze w miarę dobrze, to myśli w mojej głowie były daleko poza realnym światem. Wiedziałem, że to decydujący moment. Serce biło mocno, ręce drżały a nogi nie zatrzymywały się w miejscu…

Doszedłem do namiotu, gdzie czekał już Tomek. Chwila na rozciąganie i poszliśmy na start. Do startu na 10km znów puszczano nas co 5sek. Kolejny wystrzał! Pobiegliśmy... Początek trasy był dosyć mocny, może dzięki sporej ilości kibiców. Dlaczego dałem się ponieść emocjom? Nie wiem, ale to właśnie tego się bałem. Na szczęście prędko się zorientowałem, że biegnę za szybko. Zwolniłem więc  i robiłem swoje.

Od 7km zaczęła się ulewa choć słońce świeciło mocno. Deszcz jak dla mnie był dosyć przyjemny. Musiałem uważać na końcówce, bo zrobiło się dość ślisko. Ujrzałem metę, ale wcale nie przyspieszyłem, do końca udało mi się zachować pełne opanowanie. Kolejna meta, udało się, pięć biegów za mną!

Złapałem tylko za butelkę z wodą i banana, i pobiegłem do autobusu, który odwoził nas do Krynicy. Spojrzałem na zegarek – 48min – to jedna z moich najwolniejszych dziesiątek, nie miało to jednak żadnego znaczenia. Po powrocie do Krynicy byłem z siebie zadowolony. Udaliśmy się z Tomkiem na pizzę. Nareszcie jakieś normalne jedzenie, bo po słodkim to mi się już nieco ulewało… Ze smakiem zjedliśmy pizzę i rozeszliśmy się do hoteli. Ogarnąłem się i położyłem spać. Snu było było aż… 45min.

O 16 wskoczyłem w ciuchy i porozciągałem się w hotelu. Powoli schodziłem na deptak, bo kolejny start miałem o 17:20 – Minimaraton na 4,2km. Rozejrzałem się nieco między pozostałymi uczestnikami Iron Run, których ubywało. Te spojrzenia i zmęczenie… Podkrążone oczy, prawie każdy już lekko utykał i nerwowo rozmasowywał mięśnie. Nie da się tego opisać. Wszyscy dzieliliśmy to samo uczucie, te same myśli – jesteśmy twardzielami, jeszcze tylko 3 biegi!

Tak jak w przypadku poprzednich startów, tu też puszczani byliśmy co 5 sekund. Dałem z siebie ile tylko się dało. Trzy okrążenia po deptaku i na dziś już wolne! Prawie mi się udało dogonić Tomka. Spojrzałem na zegarek, pokazał 14’01’’. WOW, cudownie. „Nareszcie!” pomyślałem – teraz mogę się położyć spać na kilka godzin! Standardowo przed pójściem do hotelu, pogadaliśmy jeszcze chwilę z Tomkiem.

W hotelu wykąpałem się, zjadłem, przyszykowałem rzeczy na następny dzień. Przede wszystkim jednak musiałem jakoś rozsądnie rozplanować jedzenie. Kiedy wiedziałem, że wszystko jest gotowe, sprawdziłem jeszcze raz czy aby na pewno, żeby rano zawału nie dostać. Położyłem się spać około 22 budzik nastawiając na 4 rano. 6h snu to naprawdę dużo. Dobranoc…

7.09.2014 Niedziela

Budzik zadzwonił a ja zerwałem się z łóżka, ubrałem się szybko i wyszedłem na balkon sprawdzić pogodę. Widoczność = 10%. Była taka mgła, że nie widziałem dalej, niż na wyciagnięcie ręki, jednak temperatura była odpowiednia, aby śmiało pobiec na Jaworzynę w krótkim rękawku. Spakowałem wszystkie rzeczy potrzebne do maratonu i poszedłem na deptak.  Recepcjonistka w hotelu spojrzała tylko na mnie i zapytała kiedy my śpimy, uśmiechnąłem się do niej i poszedłem dalej.

Na deptaku czekałem na Tomka. Poszliśmy do namiotu i czekaliśmy na odprawę na Jaworzynę.  Przeszliśmy do podstawionego autobusu, który zawiózł nas pod stację Gondoli Jaworzyny Krynickiej. Mam wrażenie, że było tam trochę chłodniej, siedziałem więc jeszcze więc w autobusie czekając aż zawoła nas sędzia.  Zrobiłem krótką , acz mocną rozgrzewkę i czekałem na start.

Tym razem wszyscy ruszaliśmy razem, czekał na nas około 3km sprint w górę na Jaworzynę Krynicką. 3… 2… 1… i siódmy wystrzał wypuścił nas na kolejny bieg. Po kilku sekundach byłem na sporym prowadzeniu,  spojrzałem w tył i zobaczyłem, że wszyscy wchodzą – nie wbiegają,  tylko wchodzą…

To zmęczenie… Odpuściłem więc trochę i zwolniłem, dałem się wyprzedzić kilku osobom i zdobyłem szczyt w 27’58’’. Boże… do celu został tylko jeden bieg, już tylko JEDEN. Za to królewski… Zjechałem pierwszą gondolą w dół razem z liderem naszego rankingu. Pogadaliśmy chwilę i wymieniliśmy się wrażeniami. Każdy z nas miał odwagę przyznać, że zmęczenie jest ogromne… W autobusie wyczekałem reszty zawodników i pojechaliśmy z powrotem do Krynicy.

Było kilka minut po 7:00. Zostało 1,5h do startu w maratonie. Zjadłem jeszcze i nawodniłem się odpowiednio. W skupieniu czekaliśmy z Tomkiem rozciągając się i wmawiając sobie, że damy radę. Czas upływał niemiłosiernie. Wyszliśmy na start i czekaliśmy na wystrzał, który szybko nastał… Ruszył lider, a my za nim co 5 sekund. Szybko dogoniłem Tomka i trzymałem się jego tempa – zresztą tak się dogadaliśmy. Dołączyło do nas jeszcze kilka osób z Irona i utworzyliśmy mały peleton – wyglądało to wręcz epicko. Równy krok, równy oddech, od czasu do czasu rozbijany przeze mnie małym okrzykiem.

Biegliśmy i wiedzieliśmy że się uda, musieliśmy tylko opanować  głowę do samego końca, nie dopuścić zmęczenia, nie dopuścić ściany… Razem możemy więcej! Dobiegliśmy tak wszyscy razem praktycznie chyba do 29km, kiedy to Tomek wysunął się naprzód i ciężko już było to jego tempo podtrzymać, jednak postanowiłem podjąć tę próbę. Reszta zostawała coraz bardziej w tyle.

Marek, czy to co robisz jest odpowiedzialne? Przemyślałeś to?

Odpowiadam sam sobie –  tak! Krzyków było już co raz więcej. Miłość – mówię wam – ślepa jest i litości też nie ma. Nie docierały do mnie sygnały osłabienia, nie docierał do mnie ból, byłem go w stanie przekrzyczeć, wylewałem litry wody na głowę, było coraz cieplej. Kilometry mijały szybko, bo szybko biegłem. Wprawdzie Tomka nie było już widać, ale nie miałem zamiaru się tym przejmować.

Przede mną jeszcze tylko kilka km w górę na Romę, potem już tylko w dół.  Wbiegając na Romę zdzierałem gardło, bo nie miałem zamiaru przejść do marszu. Kiedy szczyt był mój zobaczyłem znajomych z TEAMu, którzy zagrzewali mnie do walki głośnymi okrzykami, chociaż to i tak mój krzyk był głośniejszy.

Przede mną ostatnie 3km biegu – całe z górki. Strach przed bólem kolan był na tyle duży, że zacząłem zbiegać bokiem, co wyglądało dosyć śmiesznie. Kiedy pochylenie robiło się słabsze, przyspieszyłem trochę i wiedziałem już, że zaraz będzie koniec. Kiedy zaś wbiegałem na deptak zostało około 800m.

To trzeba było widzieć… Słyszałem brawa, słyszałem krzyki, słyszałem jak bije serce, widziałem to wszystko, czułem to wszystko, przeżyłem to wszystko, na koniec uniosłem ręce i przekroczyłem linię mety… Udało się!!!

8 biegów, łącznie ponad 120km z czasem 11:25:06h, kończę na 18 miejscu i 12 w kategorii wiekowej (18-40lat)

Pobiegłem do Tomka krzycząc „Udało się!!!” Zaczęliśmy skakać jak dzieciaki ciesząc się z nowej zabawki. Udało się... Tak naprawdę się udało!

PZU Festiwal Biegowy

Krynica Zdrój

Ponad 7 000 biegaczy – czy ktoś potrafi sobie to wyobrazić ? Zebrać tylu sympatyków biegania w jednym miejscu, w jednym czasie… To trzeba zobaczyć, to trzeba poczuć, to trzeba przeżyć…
 

Ps. (tylu biegaczy, a to mi musiał się trafić numer 13)

Dziękuję!

Marek Grund, Ambasador PZU Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój