To było godne, istnie zimowe pożegnanie z tegorocznym cyklem Noc-Zima-Góry. W przykrytych grubą warstwą świeżego śniegu Karkonoszach kilkudziesięciu pasjonatów „wędrówek niepłaskich” weszło o brzasku na spowitą himalajską aurą Śnieżkę. Wśród nich była duża grupa złotoryjan, którzy dzielnie w mrozie, wichrze i zaspach wdrapali się na dach Dolnego Śląska.
Program finałowego wyjazdu w ramach cyklu Regatta Noc-Zima-Góry 2016 był wyczerpujący, ale piękna, zimowa sceneria w Karkonoszach dodawała pozytywnej energii. Popołudniowe sobotnie wejście od świątyni Wang do schroniska Strzecha Akademicka na nocleg, wieczorem nagrody i prelekcja o geocachingu, w niedzielę skoro świt wymarsz na Śnieżkę, później górskie śniadanie w bufecie schroniskowym i jeszcze przed południem zawody w szukaniu skrytek przy pomocy odbiorników gps… Działo się więc. – Zależało nam na tym, by był to czas bardzo aktywnie spędzony, chcieliśmy pokazać, ile można zrobić w niecałe 24 godziny – mówi Paulina Ruta, założycielka Stowarzyszenia Noc-Zima-Góry, które zorganizowało cykl zimowych zdobyć.
– Podczas takich wyjazdów nikt nie ma prawa się nudzić. Stawiamy nie tylko na aktywność ruchową, ale i integrację społeczną, bo w dobie internetu bardzo ważna jest pielęgnacja „żywych” kontaktów międzyludzkich, rozmowa twarzą w twarz, wymiana doświadczeń przy stole czy na szlaku. I tego podczas naszych wypraw nie brakuje – dodaje pani prezes. Noc-Zima-Góry to także, a może przede wszystkim prelekcje wykwalifikowanej kadry, która prowadzi edukację w zakresie bezpiecznego poruszania się w górach i smakowania ich. Uczestnicy cyklu bowiem to głównie amatorzy i pasjonaci.
O ile dojście w zapadającym zmroku do schroniska położonego ponad kotłem Małego Stawu nie było – poza najmłodszymi, kilkuletnimi uczestnikami wyprawy – specjalnym wyzwaniem, o tyle już wejście wczesnym rankiem na Śnieżkę na pewno tak. – Niełatwo wyjść z ciepłego schroniska o piątej rano w ciemność, w lodową mgłę. Ale z drugiej strony to przecież ekscytujące wyzwanie, po to tu przyjechaliśmy – podkreślała Anna Lipińska ze Złotoryi. Chętnych na przygodę nie zabrakło, na najwyższy szczyt Karkonoszy wyszła z latarkami na czołach grupa ok. 30 osób. Końcowy odcinek trasy, po grani, przy silnie wiejącym wietrze zamrażającym twarz, spokojnie mógłby służyć jako sceneria do filmów o Himalajach. Zamarzały okulary i obiektywy w aparatach fotograficznych, a nawet rzęsy. Niestety, tym razem – ze względu na warunki atmosferyczne – akcja „Złap wschód!”, która zrodziła się w czasie tegorocznego cyklu, spaliła na panewce. Na szczycie nie było widać ani słońca, ani nawet znajdujących się tam obiektów.
– Temperatura odczuwalna minus 16 stopni, wiatr, marznąca mgła – to pewien rodzaj egzaminu wytrzymałości dla uczestników i pokonywanie własnych słabości – podkreśla Paulina Ruta. Egzamin zdały m.in. Beata Janiszewska i Aleksandra Wrazidło ze Złotoryi, dla których był to dopiero drugi kontakt z wyższymi górami, a do swojej pierwszej zimowej wyprawy przygotowywały się w ostatniej chwili. – Udało się! – cieszyły się na szczycie. – Jesteśmy pierwszy raz na Śnieżce. Trochę wiało na początku i ciężko było iść pod górę, ale końcówka już poszła szybko – podkreślały zadowolone.
Widoczność w niedzielę rano na głównym grzbiecie Karkonoszy nie przekraczała 20 metrów, więc tym razem na podziwianie widoków nikt się nie zatrzymywał, za to kto żyw gnał z powrotem do schroniska. Zdobywcy wracali do Strzechy zmrożeni, we mgle, którą na ubraniach i twarzach zabrali z gór. – Brrr – wzdrygali się panowie z obsługi schroniska – cali w lodzie, wariactwo jakieś, żeby wychodzić w taką pogodę – kiwali głowami z politowaniem.
Tego rodzaju wyprawy przyciągają bardzo ciekawych ludzi. Takich choćby jak amatorzy morsowania, które – jak się okazuje – można uprawiać nie tylko w przeręblach. – Morsować można również w śniegu, choć to raczej takie półmorsowanie. Rozbieramy się do strojów kąpielowych, zostajemy w butach i tarzamy się przez kilka minut w białym puchu, żeby pobudzić krążenie – mówi Marek Drapikowski z Legnicy, który morsem jest od 6 lat. Dwa lata temu namówił na zanurzenie się w lodowatej wodzie żonę Beatę. – Od 5 lat nie wiem, co to są antybiotyki – dodaje. Morsowania może spróbować niemal każdy, choć na początek nie dłużej niż 3 minuty. – Trzeba jedynie pamiętać o rozgrzewce – rozgrzać mięśnie, choćby niezbyt forsowanym półgodzinnym marszem, ale takim, żeby się nie spocić – dodaje pan Marek.
Zgodnie z tymi zasadami, pierwszy kontakt z karkonoskim śniegiem nastąpił zaraz po dotarciu do schroniska, jeszcze przed zakwaterowaniem w pokojach. „Golasy” na zboczach Karkonoszy, które z dziką radością wybiegły przed Strzechę, wprawiły w osłupienie tych, którzy zmarznięci, okutani po uszy wracali na nocleg po męczącym trekkingu. Mimo wybitnie niesprzyjających warunków, symbolicznego morsowania nie zabrakło także na Śnieżce...
Bohaterem cyklu wypraw w polskie góry bez wątpienia została niewielka grupa miłośników wędrówek z Wrocławia, którzy założyli zespół pod nazwą Urtica Team. Wzięli oni udział we wszystkich pięciu zdobyciach zimowych, pokonując podczas dojazdów ponad 3 tys. km. – Wiedzieliśmy, że jedna wyprawa będzie nas przygotowywała do następnej, że tych 5 wyjazdów jest jak puzzle, stanowią tak naprawdę jedną całość, dlatego chcieliśmy krok po kroku zaliczyć wszystkie. To dzięki ludziom gór, których mogliśmy wysłuchać podczas każdego spotkania. Na przykład podczas drugiego wyjazdu w Tatry przewodnik tatrzański opowiadał nam o lawinach w górach i zasadach bezpieczeństwa. Mogliśmy to wykorzystać podczas kolejnego wyjazdu na biwak zimowy w Bieszczadach, gdzie było zagrożenie lawinowe – tłumaczy Edyta Olbert, „kierownik” grupy, będącej w trakcie zdobywania Korony Gór Polski. – Doświadczenie, które tutaj zdobyliśmy, podczas cyklu, z pewnością przyda nam się podczas kolejnych wyjazdów po szczyty Korony, choćby w Tatry – dodaje.
Wrocławianie bardzo solidnie podeszli do całego cyklu, nawet podczas finału nie odpuścili w przygotowaniach i zgarnęli całą pulę, wygrywając w cuglach zorganizowane w niedzielę pod Strzechą Akademicką mistrzostwa nocnych, zimowych zdobywców w geocachingu, czyli szukaniu z urządzeniem gps „skarbów” (tzw. keszy – skrytek pozostawionych przez innych wędrowców). Urtica jako jedyna zeszła poniżej godziny, odnajdując wszystkie 3 skrytki i pokonując w śniegu blisko 5 km. Zawody przeprowadził Łukasz Piotrowski z Nakła nad Notecią, geokecher i instruktor PSNW, który ulokował na zboczach Karkonoszy 3 tymczasowe skrytki. Dzień wcześniej, w sobotni wieczór, opowiedział wyczerpująco uczestnikom wyprawy, z czym „je się” geocaching. – Zima, zwłaszcza w górach, nie jest najlepszą porą do tego typu aktywności, skrytki często zasypane są śniegiem, czasem zmrożonym, trudno się do nich dostać, długo trzeba szukać. Zejście poniżej godziny w takich warunkach to naprawdę wyczyn, jestem pod wrażeniem – zauważył Łukasz Piotrowski.
Trzecie miejsce w mistrzostwach z gps-em zajęła drużyna ze złotego miasta, której trzon stanowili nordikowcy z grupy Aktywna Złotoryja, działającej pod patronatem Polskiego Stowarzyszenia Nordic Walking. Złotoryjanie byli bez wątpienia najliczniejszą grupą na finale, najgłośniejszą i najbardziej barwną. To był ich drugi wyjazd w ramach tegorocznego cyklu, wcześniej wzięli udział w styczniowej inauguracji na Szrenicy. Pełni entuzjazmu, przyjechali do Strzechy całymi rodzinami, przywożąc ze sobą flagę Złotoryi i pokazując, że zimą w górach i bez nart można się świetnie bawić i aktywnie odpocząć.
W finale wzięło udział ok. 70 zdobywców, którzy przybyli z różnych stron Polski, m.in. Gorzowa Wielkopolskiego, Tarnobrzega, Bogatyni, Bytomia, Lubina czy Ścinawy. Kolejne zimowe chodzenie po górach ze Stowarzyszeniem Noc-Zima-Góry za rok. – Liczba uczestników tegorocznego finału wzrosła dwukrotnie w porównaniu do roku ubiegłego. Jest coraz większe zainteresowanie, chcemy utrzymać ten progres, ludziom podobają się jak widać takie spotkania, dlatego już myślimy, jak uatrakcyjnić cykl w przyszłym roku – podsumowuje Paulina Ruta.
Piotr Maas / Gazeta Złotoryjska