Ponieważ wszystkie drogi prowadzą do Rzymu w końcu i ja tam dotarłem – pisze Jan Nartowski, warszawski Ambasador Festiwalu Biegowego.
Wyjechaliśmy z Januszem i naszymi żonami Kaśką i Magdą we wtorek 18 marca. Wylot z Modlina tanimi liniami. Na miejscu byliśmy około godz. 15. Wynajęliśmy budżetowy hotel Novemila kwadrans drogi od Colosseum. Naszym celem było oczywiście przebiegnięcie 20. Maratona di Roma, ale żeby uśpić czujność naszych małżonek, postanowiliśmy przy okazji zwiedzić Wieczne Miasto.
Pierwsze wrażenie to niesamowity tłok w metrze, szczególnie na stacji Termini. Zdziwiło nas, że nikt nie przepuszcza wychodzących z wagonu, tylko od razu następuje zmasowany, dość brutalny atak na wejście. Jakoś to przeżyliśmy, ale po wyjściu z metra okazało się, że ktoś w międzyczasie przeszukał Januszowi plecak. Na szczęście wiedzieliśmy, że to standard i nic wartościowego nie zginęło. Później jeszcze kilkakrotnie widzieliśmy, raczej bezczelne, działania złodziei, włącznie z próbą zerwania swetra z przebierającego się po maratonie zawodnika.
Ponieważ na zwiedzanie miasta mieliśmy cztery i pół dnia, od razu przystąpiliśmy do systematycznego oglądania zabytków, których jest tu naprawdę dużo. Muzea Watykanu, Bazyliki św. Piotra i św. Pawła, wspaniałe place: Navona, del Popolo i di Spagna, Fontanna di Trevi no i oczywiście nieprawdopodobne zabytki z czasów cesarstwa rzymskiego: Colloseum i Łuk Konstantyna, Forum Romanum, termy Dioklecjana i Caracali, Panteon. To oczywiście obowiązkowy zestaw, pomimo że już tu kiedyś byliśmy. Wszystko zbudowane z niesamowitym przepychem i rozmachem.
I w przytłaczającej skali.
Nie umiem sobie wyobrazić, co musieli czuć barbarzyńcy prowadzeni w pochodach triumfalnych wchodząc w mury Wiecznego Miasta.
Do tego specyficzna atmosfera starej zabudowy centrum z tysiącami eleganckich sklepów, restauracji i restauracyjek, gdzie można zjeść wykwintne dania, ale nikt się nie obrazi jeśli posiedzi się przy małej espresso za 4 Euro.
Zwiedzanie zajmuje nam po prostu cały dzień, tak, że wracamy wieczorem na ostatnich nogach. Wiemy, czym to się skończy, ale nie możemy sobie odmówić tej przyjemności.
W piątek, aby uniknąć tłoku pojechaliśmy do Palacco della Sport odebrać zestawy startowe. Oczywiście zaraz spotkaliśmy kilkanaście osób z Polski, między innymi Paulę z Michałem, Bartka, Agnieszkę i niestrudzoną Kaśkę. Ku naszemu zaskoczeniu pakiety startowe bardzo bogate: oprócz numeru z chipem jest ładna koszulka techniczna, bardzo przyzwoity mały plecak i torba na zakupy od NewBalance’a. Targi i expo bardzo rozległe i trafiają się dość okazyjne ceny, jest też kilka nieznanych w Polsce marek.
Zapisanych jest w sumie ponad 19 000 zawodników z tym, że równolegle odbywa się bieg na 5 km i jakiś mały dystans dla najmłodszych.
W sobotę nieco odpuszczamy spacery i wracamy do hotelu o przyzwoitej porze. W międzyczasie w hotelu cały czas trwają targi o wcześniejsze śniadanie w niedzielę. Dopiero w sobotę, gdy do hotelu zjechała większa grupa maratończyków z Włoch, udało się przeforsować śniadanie na 6:45.
W niedzielę pobudka o 6. Szykujemy się i o ustalonej godzinie meldujemy ma śniadaniu. Okazuje się, że jest nas kilkanaście osób z różnych krajów. Około 7:30 wychodzimy z hotelu. Do miejsca startu na Via del Fori Imperiali u stóp Colloseum mamy kwadrans spokojnego marszu.
Niestety pogoda zaczyna się psuć, nadciągnęły ciemne chmury. Gdy docieramy na miejsce zaczyna siąpić deszcz. Na szczęście ktoś podaje mi worek foliowy, co znacznie podnosi komfort oczekiwania na start.
Depozyty zorganizowano w ciężarówkach z przebieraniem na wolnym powietrzu. Niestety przyjmują tylko plecaczki New Balance’a z pakietu startowego, nie widziałem, aby ktoś oddawał większy bagaż.
Pół godziny przed startem wchodzimy do stref startowych wg deklarowanego czasu biegu. Organizatorzy skrupulatnie sprawdzają numery startowe. Stąd już nie ma powrotu, stoimy upchani jak śledzie w beczce w dość wąskiej strefie, widzę, że niektórzy zawodnicy załatwiają swoje potrzeby w tłumie, bo nie mogą się już wydostać do toalet.
Zaczyna padać rzęsisty deszcz, część osób już pozbyła się dresów i foli, więc trzęsą się mokrzy na zimnym wietrze. Tuż przed startem wychodzi na chwilę słońce, co zostaje powitane gromką owacją.
O godzinie 8:50 następuje długo oczekiwany start. Jak zwykle najpierw idziemy wolnym krokiem, linię startu przekraczamy ze stratą 1:28 minuty. Zaczynamy wolny bieg. Trasa jest kręta, miejscami zwęża się nieprzyjemnie a na dodatek na jezdni są kałuże, co zmusza do wykonywania karkołomnych ewolucji w tłoku. Większość trasy jest brukowana i ma nierówną nawierzchnię, co nieco utrudnia bieg. Na gładkiej kostce jest ślisko.
Zaczynam bieg pod górę Via del Fori Imperiali, dość spokojnie w tempie 5:15 ale strata na starcie i pierwszych kilkuset metrach biegu jest duża. Trasa wiedzie praktycznie cały czas przez centrum, więc jest okazja jeszcze raz podziwiać większość słynnych zabytków. Najpierw okrążamy Vittoriano na Piazza Venezia, mijamy „usta prawdy” czyli Bocca della Merita, i kierujemy się na południe do Basilica di San Paulo, zaraz potem zawracamy na północ i biegniemy nad Tybr.
Do 10 km tempo około 5:20/km – jest całkiem dobrze. Pogoda się ustabilizowała trochę wieje zimny wiatr i delikatnie siąpi deszcz, ale nie przeszkadza mi to. Po przebiegnięciu mostu na Tybrze cały czas biegniemy wzdłuż rzeki, na 15 km znów wracamy na prawy brzeg.
Trasa jest dość kręta i niezbyt płaska, wciąż są podbiegi i zbiegi, ale krótkie i niezbyt uciążliwe. Nawierzchnia w większości kostka kamienna. Od 15 km w bufetach rozstawionych co około 2,5 km pojawiają się herbatniki, banany, pomarańcze i jabłka, jest woda i jakiś ichni izotonik. Jest woda i gąbki do chłodzenia się. Niestety wolontariusze nie nadążają z nalewaniem wody do kubków, biegnąc wyrywamy więc całe butelki ze zgrzewek. Co chwilę ktoś krzyczy „Aqua, Aqua” i podaje wodę innym.
Po minięciu 15 km znów przebiegamy most i okrążamy Castel San Angelo skręcamy ostro w prawo i nieoczekiwanie wpadamy na Basilica di San Pietro. Biegniemy tak około 500m mając przed sobą rosnącą z każdym krokiem ogromną bazylikę z Placem Św. Piotra. Widok aż zapiera dech w piersiach, jest wspaniały , do tego niesamowity doping tłumu kibiców, czuję, że właśnie po to tu przybiegłem.
Na 20 km mam czas 1:42 całkiem dobrze, jeszcze nie jestem zmęczony, tempo cały czas około 5:20/km. Na półmetku znów przychodzi rzęsista ulewa i nieźle nas moczy , czuję nawet chlupanie wody w butach.
Znów zaczynamy krążyć po mieście, wpadamy w dzielnice mieszkaniowe, tu jest znacznie spokojniej, tylko na skrzyżowaniach ulic stoją grupki kibiców. Cały czas trochę piję, ale raczej mało. Na 15 km zjadam pastylkę Enervit, a na 20 km czekoladkę.
Na 27 km zawracamy znów na południe, pozostało jeszcze 15 km z powrotem do centrum miasta. Trasa wiedzie znów wzdłuż rzeki, jest już trochę monotonnie i sennie. Na 35 km zaczynam czuć żołądek muszę na moment zwolnić. Tempo spada do 6:40/km, ale po dłuższej chwili wracam do poprzedniego tempa. Znowu zaczyna się zabytkowa część Rzymu, okrążamy Piazza del Popolo, przecinamy Piazza di Spagna ze schodami Hiszpańskimi.
Znów tłumy kibiców i znów szalony doping. Na 38 km sytuacja z żołądkiem się powtarza, muszę nawet na moment stanąć, ale po chwili wracam do biegu. Jestem już porządnie zmęczony, tempo dość słabe - 7min/km. Wychodzi już zmęczenie spowodowane 3 dniami zwiedzania miasta. Między domami miga już w oddali wspaniałe i dostojne Vittoriano.
Najwyższy czas przygotować sie do finiszu. Wyciągam i rozwijam polską flagę, od tej pory biegnę z rękami w górze, a co tam, niech wiedzą, że Polacy też biegają maratony. Kibice doceniają to i dopingują mnie. Ktoś krzyczy „Jeszcze Polska nie zginęła”, migam nawet przez chwilę na olbrzymim telebimie. Jeszcze niecały kilometr.
Widzę jak nasze dziewczyny machają polską flagą na 3-metrowym drzewcu. Macham do nich. Przed sobą mam już tylko kilkadziesiąt metrów trasy i bramę finiszu na tle olbrzymiego Colloseo. Jeszcze chwila i jest finisz.
Na mecie notuję czas 4:07:03. Miejsce 7143/14874. Agnieszka i Janusz przybiegli przede mną. Szkoda, że nie złamałem 4 godzin zgodnie z planem.
Pomału przesuwamy się w tłumie biegaczy do wyjścia. Dostajemy świetny medal pamiątkowy, wodę izotonik, owoce i folie izotermiczne. W tłoku znów grasują złodzieje, ktoś szarpie się z jakimś typem.
Wracamy do hotelu i po 2-godzinnym odpoczynku znów wyruszamy na miasto wdychać jego niesamowitą atmosferę. To już niestety pora pożegnania, jutro o godz. 6 musimy wyjechać na lotnisko. Do Polski wracamy o 12:00. Oczywiście połowa pasażerów samolotu udekorowana jest dumnie medalami 20. Maratona di Roma.
PS - Dla orientacji podaję uzyskane międzyczasy na poszczególnych odcinkach
Split |
Time |
min/Km |
Delta |
min/Km |
RealTime |
Via Ostiense (5K) |
0:28:21 |
5,40 |
0:28:21 |
5,40 |
0:26:30 |
Via Ettore Rolli (10K) |
0:53:41 |
5,22 |
0:25:20 |
5,03 |
0:51:50 |
Lungotevere dei Sangallo (15K) |
1:19:48 |
5,19 |
0:26:07 |
5,13 |
1:17:57 |
Via della Giuliana (21.097K) |
1:52:42 |
5,20 |
0:32:54 |
5,23 |
1:50:51 |
Piazza Lauro De Bosis (25K) |
2:14:31 |
5,22 |
0:21:49 |
5,35 |
2:12:40 |
Viale della XVII Olimpiade (30K) |
2:43:35 |
5,27 |
0:29:04 |
5,48 |
2:41:44 |
Lungotevere Arnaldo da Brescia (35K) |
3:18:12 |
5,39 |
0:34:37 |
6,55 |
3:16:21 |
Via dei Fori Imperiali (FINISH) |
4:08:54 |
5,53 |
0:50:42 |
7,02 |
4:07:03 |
Pozdrawiam
Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój