Tak naprawdę to zapisałem się na Bieg Rzeźniczka przez przypadek. Dzień wcześniej wyczytałem na jakimś blogu, że w niedzielę od 8 rano zaczynają się zapisy. Tego dnia akurat i tak byłem od rana na nogach więc stwierdziłem, że spróbuję szczęścia i się udało. Wcześniej czytałem kilka relacji z dużego Rzeźnika a także dopingowałem chłopaków z mojego KB Castellanus jak walczyli w ubiegłych latach. Rzeźniczek to 26 km ale w górzystym terenie pasmem pogranicznym. Po zapisach miałem trochę wątpliwości ale Kinga mi je rozwiała. Opłaciłem się i pozostało jedynie czekać do czerwca.
Relacja Jarosława Rupiewicza, Ambasadora Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój
Miałem plan ambitnie się przygotować a wyszło jak zwykle. Ostatnio dość dużo biegam kilometrów więc wydolnościowo było ok. Niestety tylko raz udało mi się wyjść zrobić podbiegi. Po ostatnim górskim bieganiu w Krynicy mięśnie czworogłowe uda czułem przez kilka dni i wiedziałem, że teraz może być podobnie. Zaraz po przybyciu wyszliśmy we trójkę - Aneta, Kinga i Jaro - na 5 kilometrowe rozbieganie i sesję zdjęciową. Aczkolwiek wiedziałem już czego się spodziewać w górach i nie miałem wielkiego strachu przed samą trasą Rzeźniczka.
Strach to się pojawił dzień przed startem. Prognozy meteo przewidywały na czas biegu burze. Trochę mnie ta myśl paraliżowała, że zostanę na szczycie przy walących piorunach. Na szczęście sobotni poranek w Cisnej był pochmurny ale o burzy nie było nic słychać. Jadąc w czwartek z Warszawy przywieźliśmy piękną i ciepłą pogodę – w sam raz na wieczorne ognicho. W piątek zaczęło się już powoli psuć a my poszliśmy po pakiety.
Koszt udziału był dość spory – 120 pln ale pakiet może się podobać. Porządny worek (wytrzymał kilka piw), technologiczna koszulka, owsianka, garść ulotek, spray na kolana i próbka maści Harrar. Specyfik ten jest ponoć bardzo dobry przed i po biegu. Na stoisku kupiliśmy z Anetą po opakowaniu – do testów. W ogóle samo expo było całkiem niezłe. Kilkanaście wystawców, scena – widać, że organizatorzy mają doświadczenie. Nas urzekło stoisko Koła Gospodyń z Cisnej. Można było kupić domowej roboty produkty regionalne, które miały bardzo przystępne ceny i były naprawdę smaczne.
Bieg Rzeźnika startuje dzień wcześniej. Rozumiem, że z różnych względów organizatorzy nie zdecydowali się na puszczenie też Rzeźniczka. W sumie szkoda bo fajnie byłoby kończyć swoje zmagania razem z ultrasami. A tak mieszkaliśmy razem w jednym domku i my im za bardzo nie chcieliśmy przeszkadzać w czwartek, w piątek oni z kolei nam a wieczorem w sobotę większość już się rozjechała do domów. Do tego chyba trochę Nas męczyła atmosfera po skończonym Rzeźniku. Część uczestników (szacunek za ukończone zawody) z pogardą odnosiła się do swoich „słabszych" kolegów i koleżanek szydząc sobie z krótszego dystansu. No niestety nic nie można poradzić na wybujałe ego.
W sobotni poranek odczyniłem swoje tradycyjne przedbiegowe rytuały. Zjedliśmy śniadanie i wyszliśmy na krótki spacer do biura zawodów. Stamtąd kolejka wąskotorowa miała zabrać nas do Balnicy. Z początku bieg miał startować w dwóch turach a skończyło się na jednej wspólnej z miejscowości bliżej – Solinki. Nasz pociąg radośnie postał sobie 20 minut w polu i czekał aż dojedzie drugi. Przez to wymarzliśmy a jak się otworzyły drzwi to większość wystrzeliła w krzaki. Na starcie zaskakująco wiele znajomych jak na bieg 450km od Warszawy.
Ruszyliśmy spokojnie szutrową drogą z łagodnym podbiegiem. Po około 2km wbiegliśmy do lasu. Jakież to było moje zdziwienie jak spodziewając się szerokich jak autostrada ścieżek podobnych do tych w Krynicy biegliśmy wąską nitką wśród krzaków do pasa. Co ambitniejsi wyprzedzali kując się jeżynami i zgarniając kleszcze z roślinności.
Po kilku kilometrach stawka się rozrzedziła i można było biec swoim tempem. Przez dłuższy czas śmigałem z grupą młodszych ode mnie biegaczy – fajne towarzystwo, kupa śmiechu i bieg bez spinki. Przez pierwsze 14km pomyślałem sobie, że ten bieg to bułka z masłem. Jedynie kilka podbiegów ale bez tragedii. Po wodopoju w dolince zaczął się hardcore. Kilka ostrych podejść wysysało siły z każdego. Jeden zawodnik dostał mega skurczu i skończył zawody. Mimo to biegło się przyjemnie jeśli chodzi o ducha. Pogoda, której tak się bałem okazała się w miarę łaskawa. Podchodząc pod jeden ze szczytów na górze zatrzymała się chmura a dookoła słońce. Przebiegając przez wzniesienie wbiegliśmy w ten obłok a w środku mgła i padający deszcz. Coś niesamowitego jak z bajki.
Tak jak się spodziewałem najbardziej dobił mnie zbieg do Cisnej. Kilka kilometrów drogi w dół. Moje „czwórki" to wytrzymały, ale ból był do czwartku. Na ostatnim kilometrze sporo kibiców a także Kuba Wiśniewski – zwycięzca Rzeźnika, mega sympatycznie. Fajnie było wbiec na metę, gdzie czekała na mnie Kinga. Zaraz potem dobiegła Aneta z bardzo dobrym czasem. Niestety rozpadał się deszcz. Po biegu losowanie nagród – poszczęściło się Anecie – wygrała książkę.
Podsumowując to spędziliśmy w trójkę fajny weekend w Bieszczadach. Pobiegaliśmy, zrobiliśmy ognisko, urządziliśmy turniej w badmintona. Jakoś do końca nie czułem atmosfery wielkich zmagań ale to może dlatego, że mieszkaliśmy trochę na uboczu. GPS pokazał mi lekko ponad 26km i 878m przewyższenia, czas 4 godziny i 4 minuty. Mogłem w sumie urwać spokojnie te 4 minuty i zmieścić się w czwórce ale wolałem rozkoszować się widokami, robić fotki innym uczestnikom i napawać się przebywaniem w górach. A za rok może Rzeźnik? Optymistycznie ale trzeba mieć jakieś marzenia.
Jarosław Rupiewicz, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój
http://runjarorun.com