Kamieńsk jak Falenica? "Góra pokazała pazur"

  • Biegająca Polska i Świat

Piątego lutego z kolegom Andrzejem pojechałem pod Łódź na zawody górskie. Dojazd z Warszawy zajął nam niecałe dwie godziny. Przywitała nas mroźna pogoda, około minus 10 stopni Celsjusza, bezchmurne niebo i wschodzące nad horyzontem słońce. W miarę jak słońce się podnosiło, rosła też temperatura – relacjonuje Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegów.

Start wyznaczono na godz. 11:00. W pierwszej kolejności pobiegli zawodnicy na 6 km, a dziesięć minut później my - straceńcy na 30 km. Do wyposażenia obowiązkowego należało minimum 0,5 l płynu, a raczej butelka 0,5 l, folia izotermiczna i telefon.

Ze względu na niską temperaturą, wybieram bluzę na cienkim polarze, szalik, czapkę i łapki na ręce. Do całości buty terenowe z Lidla, ale już sprawdzone na górskich trasach. Po raz pierwszy biegłem z nowym trialowym plecakiem ze sportowego dyskontu, o poj. 9-14l.

Wystartowaliśmy w dół, spod dolnej stacji wyciągu narciarskiego, by po kilkudziesięciu metrach zmienić kierunek na podbieg w stronę górnej stacji wyciągu. Bardzo wąska i stroma trasa spowodowała od razu zator - wszyscy przeszli do marszu.

Po około 20 minutach byliśmy porządnie zziajani na górze. Stok, który z dołu wyglądał dość spokojnie, okazał się niezłym wyzwaniem, tym większym, że o długości ponad 1 km.

Przed nami ostry zbieg wzdłuż zjazdu narciarskiego. Śnieg bardzo twardy, ale nie zlodzony, niemniej trzeba uważać i raczej nie hamować na zbiegu. Na dole skręcamy w prawo i niewielkim wałem biegniemy u podnóża góry.

Po 2 km znów zaczynamy podbieg, nie jest już tak stromo jak na początku, ale miejscami nie da się podbiegać. Wszyscy przechodzą do marszu. Gdy osiągamy szczyt, znów wracamy w stronę górnej stacji wyciągu i zbiegamy jak poprzednio wzdłuż trasy narciarskiej.

Powtarzamy bieg wałem u podnóża góry i znów wbiegamy poprzednią trasą na górę. Na szczycie tym razem nie skręcamy w stronę wyciągu, tylko w lewo i biegniemy granią góry Kamieńsk. Trasa jest ciężka, kopny, sypki śnieg w rozjeżdżonych głębokich koleinach. Nogi ciągle uciekają w bok na koleinie lub grzęzną w śniegu szukając oparcia. Droga, którą biegniemy bardzo malownicza, porośnięta niewysokim, sadzonym lasem sosnowym. Co chwilę widać na śniegu tropy zwierząt.

Chociaż świeci słońce jest bardzo zimno. Jestem spocony, ale czuję jak przenika mnie zimny wiatr. Pniemy się ciągle w górę chociaż co jakiś czas napotykamy na niewielkie zbiegi. Próbuję pić herbatę z podręcznych saszetek, ale jest tak zimna, że dosłownie ściska mi gardło. Zdołałem wypić jedynie 100 ml płynu.

Na 15. kilometrze zaczyna się zbieg asfaltową drogą. Dobiegamy da 18. kilometra i bufetu. Nareszcie można się napić gorącej herbaty. Podbiegam jeszcze na chwilę w bok do punktu widokowego, skąd widać wielką dziurę kopalni odkrywkowej w Bełchatowie i wracam na trasę. Pozostało jeszcze około 12 km do mety.

Po kilku kilometrach zbiegu po asfalcie skręcamy znów na drogę gruntową. Zaczyna się głęboki śnieg, lekko przetarty przez biegnących z przodu. Stawka mocno rozciągnięta, na niektórych odcinkach pustki jak wzrok sięga.

Pomimo ciężkich warunków staram się nie tracić tempa. Pomału dochodzę i wyprzedzam kilku zawodników. Trasa cały czas jest płaska lub lekko w dół. Okrążamy górę zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Na kilka kilometrów przed metą wbiegamy z bezdroży na wyślizganą, rozjeżdżoną drogę gruntową. Nasze zegarki pokazują różne dystanse, więc za bardzo nie wiemy ile trasy jeszcze przed nami.

W końcu gdzieś na 28. kilometrze dobiegamy do dolnej stacji wyciągu, strażacy kierują nas znów pod górę. Podbieg bardzo ciężki w głębokim, kopnym śniegu. Zawodnicy przede mną dosłownie słaniają się od drzewa do drzewa. Ja podchodzę twardo, wolno, ale równym tempem. Wyprzedzam kilku odpoczywających biegaczy.

Gdy podejście się kończy, okrążamy z lewej strony górną stację wyciągu. Większość zawodników idzie, ja mam jeszcze wolę walki i biegnę. Pozostał jeszcze ostry zbieg w dół do mety tą samą trasą, co zbiegaliśmy rano. Zmuszam się do biegu, chociaż mięśnie nie chcą hamować na zbiegu. Znów wyprzedzam kilku biegaczy i ostrym zbiegiem wpadam na metę. Tam sprawdzenie wyposażenia obowiązkowego. Jest medal i herbata.

30 km za mną. Nogi „ok”, tylko bolą kolana i łydki. Nowy plecak sprawdził się wyśmienicie. Czas na mecie 3:47:04, miejsce 113/218. W sumie nie najgorzej zwłaszcza, że należę do najstarszych zawodników. Impreza udana, pogoda dopisała.

Przed startem sądziłem, patrząc w górę, że będzie to większa Falenica, którą łyknę na względnym luzie. Ale góra Kamieńsk pokazała pazur i wycisnęła z nas pot i łzy.

Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegów