Karolina Nadolska o maratonie w Rio: „Stawiam wszystko na jedną kartę”

– Zrobię wszystko, by wywalczyć kwalifikację olimpijską. To duże wyzwanie, bo po urodzeniu dziecka musiałam odbudowywać formę niemal od zera. Wierzę jednak, że się uda – mówi najszybsza obecnie polska biegaczka długodystansowa Karolina Nadolska (Jarzyńska) przygotowująca się do wyjazdu na obóz treningowy w Colorado.

Dla rekordzistki Polski w półmaratonie rok 2015 jest wyjątkowy, pełen szczęśliwych zmian. W marcu biegaczka wyszła za mąż za swojego wieloletniego trenera - Zbigniewa Nadolskiego, a pod koniec kwietnia została mamą Tosi. Jak wygląda jej powrót do biegania, co jest najtrudniejsze, by pogodzić obowiązki macierzyńskie z treningami, kiedy i gdzie po raz pierwszy wystartuje, co myśli o Olimpiadzie w Rio de Janeiro, czy zaskoczyły ją ostatnie afery dopingowe w lekkoatletyce – na te i inne pytania odpowiada biegaczka w wywiadzie dla naszego portalu.

Pani Karolino, przede wszystkim wielkie gratulacje. Jak się Pani i córeczka czujecie? Czy wróciła już Pani do biegania?

Dziękuję bardzo. Czujemy się dobrze, a Tosia jest tak żywym dzieckiem, że w przeciwieństwie do swoich rodziców prawie w ogóle nie jest zainteresowana odpoczynkiem (śmiech). Biegać zaczęłam już 20 dni po porodzie. Początki nie były łatwe. Zmiany fizjologiczne, które zachodzą w ciele kobiety podczas ciąży są tak duże, że potrzeba trochę czasu, by to wszytko wróciło do normy. I tu nie tylko chodzi o mięśnie, ale również np. o parametry hormonalne.

Podczas pierwszych przebieżek - nie dłuższych niż 5-6 km - nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Miałam nogi ciężkie jakby były z ołowiu, szwankowała kondycja. Musiałam zacisnąć zęby, by móc krok po kroku wrócić do dawnej dyspozycji. Teraz, trzy i pół miesiąca od przyjścia na świat Tosi jest już dużo lepiej. Zaczynam pracować na bardziej wymagających jednostkach treningowych, a w tygodniu robię po 120 km.

Jak Pani sobie radzi, by łączyć obowiązki macierzyńskie z profesjonalnym treningiem?

Nie jest łatwo, szczególnie biorąc pod uwagę, że zdecydowaliśmy z mężem, by jak najdłużej karmić córkę w sposób naturalny. Muszę więc wstawać do małej 3-4 razy w ciągu nocy. Akurat w tym tata Tosi nie może mnie zastąpić (śmiech). Konsekwencją tego jest to, że mam mało czasu na wypoczynek, który w profesjonalnym sporcie odgrywa ogromną rolę. Odbija się to oczywiście na mojej dyspozycji. Są więc 2-3 dni kiedy biega mi się fantastycznie, po czym na kolejnym treningu jestem kompletnie wyczerpana. Ale niczego nie żałuję. To był nasz świadomy wybór.

Kiedy przeszło pół roku temu pojawiły się informacje, że Karolina Jarzyńska spodziewa się dziecka, przekonywała Pani, że przerwa zawiązana z macierzyństwem nie tylko nie złamania Pani kariery, ale może wręcz przełożyć się na jeszcze lepszą formę sportową. Czy nadal podtrzymuje Pani takie zdanie?

Jak najbardziej. Tak jak wtedy wspominałam, trenując bez przerwy przez 8-9 lat pojawiło się u mnie lekkie wypalenie. Tego było po prostu za dużo. Start za startem, impreza za imprezą. W pewnym momenty zaczęłam się zastanawiać, czy to jeszcze mnie bawi. Teraz po tej przerwie odzyskałam świeżość, radość z biegania. Chcę wrócić na trasy biegowe, do rywalizacji. Pojawiła się też dodatkowa mobilizacja w postaci Olimpiady w Rio.

Jak wyglądają Pani treningi, czy różnią się czymś od tych sprzed okresu macierzyństwa?

Ze względu na moją sytuację życiową muszą się różnić. Choć nie ma w nich przypadku - wszak układa je mój mąż i wieloletni trener - to jednak weryfikuje je każdy dzień. Musimy być elastyczni zarówno pod względem intensywności jak i objętości treningu.

W powrocie do dawnej dyspozycji ma pomóc wyjazd do Stanów Zjednoczonych, do Pani ukochanego Colorado. Jak długo on potrwa?

Jadę z całą rodziną na 5-6 miesięcy. Zdecydowaliśmy z mężem, że powinnam wrócić w góry. To miejsce, które znam, gdzie czuję się bezpiecznie, a co najważniejsze, gdzie treningi przynoszą efekty. Jeśli chcę zakwalifikować się na olimpiadę, muszę postawić wszystko na jedną kartę. Jeśli coś nie wyjdzie nie chcę potem żałować, że czegoś zaniedbałam.

Kiedy można spodziewać się Pani pierwszego startu?

Wydaje mi się, że pod koniec rok, ale to zależy od mojego menadżera. Musi on przekonać organizatorów zawodów, że warto zainwestować w zawodniczkę, której tak długo nie było na trasach biegowych. Pewnie na początku wystartuję w Stanach Zjednoczonych, choć nie wykluczam, że pojawię się też w Europie.

Czy nie obawia się Pani tego, że pierwsze zawody mogą przynieść rozczarowujące wyniki?

Zdaję sobie sprawę, że tak może być. Jestem bardzo ambitna i pewnie będę starała się jak najdłużej odwlekać moment startu, by pobiec dopiero wtedy, gdy będę dobrze przygotowana. Z drugiej strony mój mąż przekonuje mnie, że właśnie poprzez starty - nawet nieudane - najszybciej dojdę do właściwej dyspozycji. Ufam mu, więc zapewne tak zrobię.

Cel jest jeden - Igrzyska Olimpijskie. Ale żeby na nie pojechać potrzebna jest kwalifikacja. Walka o trzy miejsca w maratonie będzie bardzo zaciekła…

Zrobię wszystko, by pojechać do Rio. Jeśli nie uda się z maratonem, spróbuję uzyskać kwalifikację w biegu na dystansie 10 000 m.

Priorytetem jest jednak maraton. Kiedy spróbuje Pani powalczyć o przepustkę na Igrzyska?

Pierwszą próbę podejmę na początku przyszłego roku podczas startu w Japonii, a jeśli zajdzie taka potrzeba kolejną w kwietniu na Łodzi Maratonie Dbam o Zdrowie, którego jestem ambasadorem.

Jeśli uzyska Pani kwalifikacje na wiosnę wystarczy czasu na przygotowanie najwyższej formy na Igrzyska?

To nie będzie łatwe, ale możliwe. Miałam już taką praktykę w przeszłości gdy biegałam na początku roku w Japonii, a potem z powodzeniem startowałam w wiosennych maratonach w Europie.

Do Olimpiady w Brazylii został rok. Czego można się spodziewasz po trasie maratońskiej? Jakie to będą zawody?

Nigdy nie startowałam w tym kraju, ale spodziewam się bardzo wysokiej temperatury i dużej wilgotności powietrza. To oczywiście nie są moje wymarzone warunki. Ja lubię starować jak jest zimno. Ale nie ma co narzekać, maraton będzie równie trudny dla wszystkich. Trzeba odpowiednio zmodyfikować plan treningowy i mieć świadomość, że zawody odbywać się będą na zupełnie innych prędkościach od tych do których się przyzwyczailiśmy.

Według Pani jaki trzeba uzyskać czas, by myśleć o zwycięstwie?

Wydaje mi się, że wynik w granicy 2:25:00, 2:26:00, a nawet 2:27:00 może dać medal.

To czasy w granicach Pani rekordu życiowego….

Tak, ale trzeba pamiętać o tych wyjątkowo trudnych warunkach. W Rio ogromne znaczenie odegra strategia. Nie będzie się można od razu rzucać na głęboką wodę.

Czy spodziewa się Pani jakiś niespodzianek? A może ostanie wpadki dopingowe czołowych biegaczek każą patrzeć ostrożnie na faworytki?

Wydaje mi się, że wygrają dziewczyny z Afryki, choć o erze biegania w granicach 2:18:00 czy 2:19:00 możemy zapomnieć. To co teraz dzieje się z kolejnymi aferami dopingowymi nie jest dla mnie zaskoczeniem. Od dawna domyślałam się, że wyniki niektórych zawodniczek nie były osiągane w sposób czysty. Budziły moje wątpliwości jednorazowe starty na bardzo wysokim poziomie, albo nagły progres formy. Bieganie wymaga długoletniej, systematycznej pracy. Nie wierzę, że w ciągu roku można stworzyć mistrza z zawodnika przeciętnego, tak jak nie wierzę, że można biegać dwie połówki maratonu w czasie lepszym od rekordu życiowego w półmaratonie. A takie sytuacje też się zdarzały.

Inna sprawą jest tzw. wyłączność terapeutyczna. Według mnie w ten chamski sposób - niby w celach zdrowotnych - wielu zawodników uzyskuje przewagę nad innymi.

Pani stawia na ciężka, systematyczną pracę, dzieląc czas na treningi i na macierzyństwo. To duże wyzwanie…

Bez męża bym sobie nie poradziła. Jest dla mnie olbrzymim wsparciem. Z jednej strony układa mi treningi, z drugiej pilnuje bym mogła się odpocząć w ciągu dnia przejmując opiekę nad dzieckiem. Jego rola jest nie do przecenienia.

Rozmawiał Maciej Gelberg