Jesienny Panewnicki Dziki Bieg odbył stosunkowo wcześnie. Dziesiąta edycja była jednak bardzo zimna. Zawodnicy podskakiwali w miejscu i wyjątkowo chętniej przeprowadzali rozgrzewkę. Jak co miesiąc, August Jakubik przyciągnął tłumy.
Punktualnie o godzinie 11 wystartowali biegacze, 3 minuty później fani dwój kijów.
Trasa jak zwykle ta sama, jednak różniła się od poprzednich zawodów. Dużo piachu, wystających korzeni i całe mnóstwo kurzu, potęgowało jej trudność. Jak co miesiąc, wielu zawodników złapało przysłowiowego zająca... A może był to dzik?
- Poleciałam jak długa, na szczęście oprócz brudnej bluzy nie zanotowałam innych strat - powiedziała nam Pani Maria.
- Nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło... Miał być Półmaraton Zawierciański, jednak z przyczyny mojego gapiostwa, prosto z biura zawodów w Zawierciu wylądowaliśmy na... kolejnej edycji Panewnickiego Dzika. Nie ma jednak co żałować - kolano na leśnej trasie wytrzymało...tylko 500m, dlatego też, 21km po asfalcie w Zawierciu byłoby raczej nie do ukończenia - opowiadał z kolei Łukasz Noga.
- W planach było oczywiście przetuptanie całego dystansu, jednak wywrotka o wystający korzeń w połowie 7. kilometra skutecznie zniszczyła prawe kolano i jeszcze popsuła lewą stopę. Wizyta u fizjoterapeuty nieunikniona - zasmucił się na chwilę biegacz, ale rezonu nie stracił.
- Pierwszy raz startowałam na Dziku z kijami. Kontuzja uniemożliwia mi bieganie. Trochę byłam załamana kiedy uświadamiałam sobie, w którym miejscu trasy jestem i ile jeszcze zostało do mety, pod tym względem bieganie jest łatwiejsze... ale najważniejsze jest to, że wiem, że podczas Nordic Walking też można się spocić i zmęczyć - cieszyła się pani Kasia.
O tym, że można się zmęczyć i spocić wie doskonale nasza ekipa, która z miesiąca na miesiąc poprawia "dzikie" czasy. W porównaniu do stycznia kiedy dystans niespełna 5 km pokonaliśmy w 40 min, dzisiaj o całe 5 min szybciej. Ale nie czasy, nie dystanse jednak są najważniejsze. Najważniejsza jest mobilizacja i pasja do aktywnego życia. Polecamy!
KK