Kiedy 1 raz to za mało, czyli 3x Śnieżka = 1x Mont Blanc

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zapowiedź tego biegu nie zastanawiałem się ani chwili. Idealny termin (3 tygodnie przed Biegiem 7 Dolin), idealne miejsce, idealne przewyższenie (3000 metrów) na ostatni tak długi trening przed wyjazdem do Krynicy. Ziarno wątpliwości zostało tylko zasiane kiedy zorientowałem się, że impreza odbywa się w ten sam dzień co Izerska Wielka Wyrypa. Wybitnym nawigatorem nie jestem, a na dodatek potrzeba mi było treningu z dużym przewyższeniem. Wyrypa niekoniecznie to gwarantowała, dlatego w tym roku wybór ostatecznie padł na Karpacz.

Relacja Michała Kołodzieja, Ambasadora Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój.

Poczułem ostatnimi czasu mocny przypływ formy. Biorąc pod uwagę ostatnie treningi oraz zakładając, że pogoda będzie sprzyjająca, wyszło mi, że są realne szanse na zamknięcie się w 8 godzinach (deklarowany dystans to 57 kilometrów ). A w ogóle to wiecie o jakim biegu mowa?

3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc to bieg, który zakłada, że trzykrotne zdobycie Śnieżki (według najnowszych czeskich pomiaru ma 1603 metry) to tak jakby zdobyć Mont Blanc – stąd nazwa. Żeby nie było za nudno to za każdym razem drogę „do góry” pokonuje się innym szlakiem. Zbieg prowadzi cały czas tym samym szlakiem. Do wyboru są także dystanse: MINI (1 raz na Śnieżkę) i ŚREDNI (2 razy na Śnieżkę).

W Karpaczu pojawiliśmy się około godziny 7:30, kiedy to w biurze zawodów nie było jeszcze absolutnie żadnych kolejek. Wyszło na to, że chyba byliśmy pierwsi. W spokoju ulokowaliśmy się na sali gimnastycznej, gdzie w spokoju można było przygotować się na dzisiejszą katorgę. Od rana padał deszcz – raz mocniej, raz mniej, ale ciągle padał. Z tego powodu przybywający uczestnicy podzielili się na dwie frakcje nazwane przeze mnie „deszczosceptycy” oraz „deszczoentuzjaści” – ja rzecz jasna zaliczam się do tej drugiej, a jeśli ktoś chce poczytać jak dramatyczne rzeczy robi ze mną upał to odsyłam do ostatniej relacji z Maratonu Gór Stołowych. Punktualnie o godzinie 9:00 wyruszyliśmy z centrum Karpacza aby po raz pierwszy zdobyć Śnieżkę.

Cel pierwszy – Sowia Przełęcz

Byłem tu z kolegą Bartkiem dwa tygodnie wcześniej na małym rekonesansie, bo ze wszystkich szlaków prowadzących na Śnieżkę od polskiej i czeskiej strony nie znałem właśnie tylko tego jednego. Wiedziałem więc dokładnie czego się spodziewać. Zakładałem, że do schroniska Jelenka oszczędzam tyle sił ile się da, a potem przyspieszam. Plan zrealizowałem. Po krótkiej wspinaczce za Jelenką uczepiłem się chłopaka biegnącego na dystansie Mini i powiozłem się jego tempem aż na samą Śnieżkę. Na szczyt dotarłem dokładnie w 1 godzinę i 30 minut.  Zbieg wydawał się prosty jednak z uwagi na rodzaj nawierzchni i ciągle padający  wcale taki nie był. Trzeba było mocno uważać. Biegnąc w dół zobaczyłem Bartka, z którym delikatnie rywalizowałem i wyszło mi, że jest jakieś 3 minuty za mną. Miałem też świadomość, że na trudnych zbiegach jest trochę szybszy niż ja, więc kiedy w Białym Jarze podłoże zmieniło się w szutrową drogę, ruszyłem cała naprzód tempem, które sprawiało, że bolały mnie podeszwy. W Karpaczu byłem po 2 godzinach 17 minutach i nie czułem nawet najmniejszych oznak zmęczenia. Zaraz po mnie dotarł Bartek i na drugą pętle ruszyliśmy razem.

Cel drugi – Kocioł Łomniczki

A że jak już mówiłem Bartek z górki jest szybszy, nie pozostało mi nic innego jak wyrobić sobie odpowiednią przewagę pod górkę. Bartek to chyba zauważył i nawet powiedział żebym się katował pod górę, a on mnie później dogoni. Ruszyłem szybkim tempem moim ulubionym czerwonym szlakiem i długimi momentami podbiegałem nawet pod górkę. Nadal czułem się znakomicie i nic nie zapowiadało nawet jakiegoś kryzysu. Od Schroniska nad Łomniczką delikatnie zwolniłem wiedząc co będzie za chwilę. Moja przewaga była taka, że akurat na tym szlaku znam prawie każdy kamień. Pod górę nie wyprzedził mnie nikt, ja doszedłem 4 osoby. Drugi raz na Śnieżce znowu zameldowałem się w wyśmienitej formie. Na zbiegu wyprzedziła mnie jedna osoba i była to ostatnia osoba, która dzisiaj to zrobiła. Od tamtej chwili wyprzedzałem tylko ja. Uprzedzając złośliwe komentarze – wcale nie byłem ostatni :) Zbiegając na punkt spiker głośno zastanawiał się czy jestem z dystansu średniego i kończę bieg, czy wybiegam zaraz na trzecią pętle. Kiwnąłem mu z daleka głową, że o końcu jeszcze nawet nie myślę, czym zyskałem sympatię tłumu i spore owacje :)

Cel trzeci – Strzecha Akademicka

Tego podejścia nie pamiętałem zupełnie. Ostatni raz szedłem żółtym szlakiem prowadzącym do Strzechy kiedy byłem jeszcze małym łepkiem. Idąc jeszcze miastem minąłem się z Bartkiem i wychodziło, że jest jakieś 15 minut za mną. Zaczynało mnie dopadać znużenie, więc podzieliłem sobie ten fragment na 3 mniejsze etapy: do Strzechy Akademickiej, od Strzechy do Domu Śląskiego i od Domu Śląskiego na Śnieżkę. Jakoś przeczłapałem do góry (wyprzedzając dwie kolejne osoby) i na punkcie odżywczym podratowałem się Colą, która zawsze szybko stawia mnie w takich sytuacjach na nogi – strzał z cukru robi robotę. Organizatorzy, którzy wyposażają punkty odżywcze w cole zawsze mają u mnie dodatkowego dużego plusa.

Ostateczne podejście na Śnieżkę już nieco bolało i dałem się łyknąć dwóm osobom, które wyprzedziłem wcześniej, jednak za moment doszedłem ich na zbiegu. Stwierdzili, że teraz to już mnie nie wyprzedzą i złożyli broń. Miałem sporo sił, głowa wiedziała, że teraz to już tylko w dół, więc puściłem się w dół wypatrując kolejnego celu do wyprzedzenia. Parę razy wydawało mi się nawet, że widzę, jednak zawsze okazywało się, że to turysta. Kiedy zbiegałem znowu minąłem się z Bartkiem, który dużo stracił. Ścięło go tak, że w Strzesze musiał zatrzymać się na szybkiego browara. Pech chciał, że załapał się jeszcze na zmianę beczki :) Do samej mety biegłem już w samotności oglądając się tylko co jakiś czas czy ktoś przypadkiem nie poluje na mnie. W Karpaczu ostatni raz pojawiłem się po się 7 godzinach 39 minutach, zajmując ostatecznie 20 miejsce OPEN na około 70 osób, które wystartowały na dystansie ULTRA. Analizując wyniki dochodzę do wniosku, że gdybym poleciał w tzw. „trupa” to była szansa na zrobić to 18 minut szybciej, a to dawało już 11. pozycję.

Jak to podsumować w kontekście B7D? Przed Krynicą jestem umiarkowanym optymistą. Jako cel postawiłem sobie złamanie 15 godzin i biorąc pod uwagę formę jaką prezentowałem rok temu, a formę jaką złapałem teraz to może być tylko lepiej. Kolejna porcja cennego doświadczenia w biegach górskich musi zaprocentować – nie ma bata żeby tak nie było. Tymczasem regeneruje się i sporządzam ostatnie szlify na za 3 tygodnie. I jak to mówią niektórzy: Ogień z d***! Tym optymistycznym zdaniem kończę na dziś...

Michał Kołodziej, Ambasador PZU Festiwalu Biegowego w Krynicy

fot. Tomek Gadomski