Eluid Kipchoge zanim wystartował w Maratonie Londyńskim, zaskoczył swoich kibiców stwierdzeniem, że nie biega dla rekordów świata. Zapowiedział wtedy, że w brytyjskiej stolicy nie interesuje go walka o najlepszy czas na świecie, a jedynie dobry i szybki bieg. Miał również nadzieję na zwycięstwo, ale nie za cenę radości z biegania.
W Londynie ta filozofia okazała się skuteczna. Kipchoge wygrał z czasem 2:04:17. Teraz mistrz olimpijski z Rio układa swoje plany na jesień i zamierza do nich podejść bez presji na wynik. Według managera biegacza, Kenijczyk rozważa start w Berlinie, Chicago lub w Nowym Jorku. Decyzji jeszcze nie podjął.
Gdybyśmy mieli obstawiać, co zdecyduje, stawialiśmy na Nowy Jork. W Chicago wygrywał już w 2014. W Berlinie na najwyższym stopniu podium stawał dwukrotnie. Raz był drugi, ustępując bijącemu wtedy rekord świata Wilsonowi Kipsangowi. Zwycięstwa w Nowym Jorku jeszcze nie ma na koncie.
Cokolwiek zdecyduje, ustami swojego managera Kipchoge przekazał, że nie zmieni swojej biegowej filozofii. Presję na bicie rekordów uważa za obsesję i nie zamierza się jej poddawać. Przypomniał, że w bieganiu najważniejsza jest radość z tego, co się robi, inspiracje i wsparcie innych. Zwycięstwo jest zaś wypadkową dobrego przygotowania i sprzyjających warunków. To skutek uboczny a nie cel sam w sobie.
U Kipchoge ta nietypowa, jak na zawodnika z elity, filozofia, sprawdza się bez zarzutu. Biorąc pod uwagę próbę złamania 2 godzin w maratonie, zorganizowaną przez nike, to właśnie on pozostaje najszybszym obecnie maratończykiem na świecie, chociaż nie oficjalnym rekordzistą.
IB
Źródło: Xinhua