Są na świecie różne wspaniałe biegi. Kto z nas nie marzy o starcie w Nowym Jorku, Chicago, Bostonie, Londynie czy choćby po sąsiedzku w Berlinie. Ale PZU Festiwal Biegowy w Krynicy jest tylko jeden – przekonuje Jan Nartowski, Ambasador PZU Festiwalu Biegowego.
Kto chce się wybiegać i sprawdzić na trasie musi tu być. Do wyboru jest 20 dystansów od sprinterskich 500m po ultra ciężki i długi 100km Bieg 7 Dolin. Dla kogo to wciąż mało, to może udowodnić, że jest biegaczem ze stali i przebiec 8 morderczych biegów w 3 dni w ramach konkurencji Iron Run.
Piątek 5 września
Do Krynicy przyjechaliśmy w piątek z naszym projektem Apteka Mikstura Ciechocinek. Plan był prosty. W piątek bieg pod górę na 15 km, w sobotę Życiowa Dziesiątka do Muszyny a w niedzielę Koral Maraton. Życie jak zwykle pokrzyżowało plany. Dojazd wydłużył się nieznośnie i na „piętnastkę” już nie zdążyliśmy. Na otarcie łez został Bieg Nocny na 5 km w stronę Tylicza i z powrotem.
Przywitała nas piękna pogoda, wyjątkowo ciepły jak na tą porę roku wieczór i księżyc w pełni.
Bez problemów załatwiliśmy sprawy w biurze zawodów, rejestrację drużyny i udział nowych zawodników. Przy okazji Darek zdecydował się na... Bieg 7 Dolin, a Grażyna na Mistrzostwa Polski w Nordic Walking. Piotrek z powodu przeziębienia startuje tylko na 1 km. Teresa zapisana na 66 km.
Podążając w stronę kwatery na ul. Kiepury mijamy masę znajomych. Chyba cała amatorska śmietanka biegaczy ściągnęła na Festiwal do Krynicy. Łącznie zapisało się ponad 10 000 zawodników, którzy przez 3 dni mieli się zmagać się w ponad 20 konkurencjach.
Ja szykuję się od razu do biegu. O godzinie 22:00 w blasku księżyca wystartowaliśmy z deptaka krynickiego do Biegu Nocnego. Jest nas około 500 osób. Musimy pokonać 2,5 km dość stromego podbiegu i później po nawrotce zbiec z powrotem do bramki startowej. Podbieg od razu dał mi popalić, jest gorąco i ostre tępo biegu dosłownie mnie zatyka. Staram się utrzymać tempo 4:45/km, po nawrocie zbiegamy ostro w dół ale mimo wysiłków nie mogę znacząco przyspieszyć, tempo nieznacznie wyższe niż przy podbiegu. Po 24:01 jestem już na mecie. Niezły czas. Miejsce 131/429 i pierwszy medal...
Sobota 7 września
W sobotę mamy bieg na 10 km. Nieplanowana pobudka o 2:55, odprowadzamy na start Biegu 7 Dolin nieco spóźnionego Darka. Przy okazji kibicujemy Teresie biegnącej na 66 km. Jest masę ultramaratończyków, którzy startują z 10-minutowym interwałem na 100, 66 i 36 km. O godz. 4 rano wracamy znów do łóżek.
Na deptak powracamy przed godziną 11:00. Jest bezchmurnie i bardzo ciepło, słońce wychodzi po mału zza gęstej mgły. W biegu udział bierze prawie 2 000 zawodników, w tym wiele znanych osób. Pare minut po 12:00 następuje start na 10 km. Jest spory tłok a ponieważ zaczynam ze środka stawki, pierwszy kilometr jest właściwie stracony z tempem ponad 5 min/km. Później robi się już luźniej i można przyspieszyć.
Pomimo, że biegniemy w dół do Muszyny, nie jest lekko. Słońce grzeje mocno, a na jezdni jest mało cienia. Kibice dopingują nas na trasie, zwłaszcza w Krynicy i Muszynie.
Od początku biegu czuję, że to nie będzie dla mnie rekordowy bieg, temperatura podwyższa mi znacznie tętno i wiem, że nie powinienem więcej przyspieszać. Po drodze mijamy kilku zemdlonych zawodników, którzy nie wytrzymali tempa i temperatury. Na 8 km tuż przed Muszyną pogoda zaczyna się psuć i zaczyna siąpić deszcz.
Ostatecznie finiszuję w ulewnym deszczu wśród wiwatującej publiczności na rynku w Muszynie ze znośnym czasem 47:36. Życiówka będzie musiała poczekać na lepszą okazję. Miejsce 619/1775 i drugi medal.
Cali mokrzy, ale zadowoleni i wcale nie zmarznięci, za to w świetnych humorach autobusem wracamy do Krynicy i już myślami jesteśmy przy jutrzejszym maratonie. Resztę dnia spędzamy wśród biegaczy, dopingując finiszujących na deptaku ultramaratończyków, którzy są w trasie od 3 rano. Cieszymy się gdy przybiega ktoś znajomy. Przybiegają w niezłej formie Teresa i Darek.
W międzyczasie Grażyna zalicza Mistrzostwa Polski w Nordic Walking i cała szczęśliwa daje się namówić na bieg na 600m.
Na deptaku cały czas rozgrywane są jakieś konkurencje biegowe na różnych dystansach. Naprawdę można się tu wybiegać aż do pełni szczęścia.
Niedziela 7 września
W niedzielę wczesna pobudka i lekkie śniadanie. To już nie są żarty. Znamy doskonale trasę Koral Maratonu, przepociliśmy tu już 3 razy koszulki, a podbiegi na Jastrzębik i Romę mogą zniechęcić nawet naprawdę twardych biegaczy.
Start następuje o 8:30, jest znacznie chłodniej niż w sobotę. Niebo i słońce są zasłonięte gęstą mgłą. Czuć powiewy chłodnego wiatru. Na wszelki wypadek smaruję się przed startem kremem przeciwsłonecznym.
Pierwsze 10 km biegniemy w dół wczorajszą trasą Życiowej Dziesiątki, muszę się pilnować, żeby mimowolnie nie przyspieszać za bardzo biegnąc w dół, to przecież dopiero początek maratonu. Bufety i napoje rozstawione są co około 2,5 km - do picia jest woda i izotonik, do jedzenia banany i pomarańcze, można się schłodzić gąbką. Wolontariusze chętnie pomagają zawodnikom złapać kubek z wodą. Przebiegamy na 10 km przez rynek w Muszynie i wzdłuż potoku kierujemy się na Złockie. Trasa zaczyna się lekko wspinać pod górę a później jest raz bardziej raz mniej stroma,aż dobiegamy do zakrętu w lewo i przed nami ukazuje się ostry podbieg na Jastrzębik. To już 17 km.
Przechodzę do marszu jak większość zawodników w mojej grupie. Szkoda siły na ten podbieg, tym bardziej, że ci co biegną, są niewiele szybsi od idących. Na szczycie wita nas bufet z wodą i bananami a przed nami szalony 7-kilometrowy zbieg do Muszyny.
Po drodze tradycyjnie dopingują nas odświętnie ubrani ludzie idący lub wracający z kościoła. To naprawdę miły akcent. Na 23. kiloemtrze mijamy znów rynek w Muszynie i wracamy szosą w stronę Krynicy. Mgła już opadła i w twarz zaczyna świecić słońce. Wkładam czapkę z daszkiem.
Zaczyna się robić ciężko, czuję już trudy pierwszego podbiegu, tym bardziej, że cały czas jest delikatnie pod górę. Na 27. kilometrze dobiegamy do Powroźnika i skręcamy w prawo na Tylicz i Romę. Już nie jest tak przyjemnie, trzeba się nieźle zbierać. Podbiegi coraz cięższe i do tego przeplatane delikatnymi zbiegami, których nie lubię.
Na 30. kilometrze odzywa się żołądek. To znak, że jestem już zmęczony. Sytuacja powtarza się sześć kilometrów dalej. Na szczęście kryzys ustępuje i jest już OK. Od 36. kilometra zaczyna się ostry podbieg, a raczej forsowne podejście; kibice dopingują: „jeszcze kilometr, jeszcze 500m, jeszcze 150m” - to chyba trochę pomaga.
W końcu to koszmarne podejście kończy się na 39. kilometrze napisem KRYNICA. Przed nami już tylko ostry zbieg i pętelka wzdłuż deptaka. Chociaż ciężko mi przestawić się na zbieg po tym podejściu, zmuszam się do biegu i po chwili już zbiegam dość szybko, w każdym razie nogi puszczam swobodnie bez hamowania. Mijam kilku zawodników, którym najwyraźniej zbieg nie pasuje.
Po 2 km skręcam w lewo i bulwarem Dietla już po płaskim dobiegam do deptaka, jeszcze tylko przydługi i forsowny finisz na ostatniej prostej. Spiker anonsuje moje przybycie do celu więc robię wymarzony samolot. Meta i już po wszystkim.
Jest trzeci medal i woda. Czas 4:38:13, gorszy od zeszłorocznego ale i tak jestem zadowolony, to przecież pioruńsko ciężki bieg. Rekordy muszą poczekać do przyszłego roku.
Ponieważ moja drużyna już przybiegła, więc nie czekam na nikogo i od razu idę na kwaterę. Znów forsowne podejście ul. Kościuszki, ale już jakoś inaczej.
Od godz.15 na deptaku dekoracje zwycięzców, A później losowanie Forda K wśród uczestników Koral Maratonu.
I to już koniec PZU Festiwalu Biegowego w Krynicy. Jeszcze tylko ostatnie pożegnania i snucie planów na najbliższe tygodnie. Sądzę, że większość osób przyjedzie tu za rok dla tej niepowtarzalnej atmosfery jaką tworzą organizatorzy, zawodnicy i oczywiście mieszkańcy Krynicy. My z naszą drużyną mamy na sumieniu dwie osoby, które zostawiły tu serce i pokochały bieganie.
Dziękujemy i do zobaczenia za rok!
Jan Nartowski, Ambasador PZU Festiwalu Biegowego w Krynicy