„Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło” – podsumowuje Marcin Lewandowski kończącą się dzisiaj o północy 2-tygodniową kwarantannę. Brązowy medalista mistrzostw świata w biegu na 1500 metrów musiał przez 14 dni przebywać w odosobnieniu po powrocie ze znacznie skróconego (przymusowo) zgrupowania wysokogórskiego w amerykańskim Flagstaff.
Lewandowski przebywał w Arizonie z mistrzem 800 metrów Adamem Kszczotem, trenerem Piotrem Rostkowskim i fizjoterapeutą Wojciechem Dybiżbańskim. Wszyscy musieli wrócić w niedzielę 15 marca do Polski i od tamtej pory, jak każdy przybywający zza granicy, przebywali na kwarantannie.
Jak najkrócej podsumujesz te 2 tygodnie zamknięcia?
Jednym zdaniem: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ja nie jestem typem człowieka, który dużo rozmyśla, skarży się i płacze nad tym co się stało. Wychodzę z założenia, że jeśli nie mam na to wpływu, to nie ma co zawracać sobie tym głowy. Po co mam się przejmować i zamartwiać? Jedyne co mogę zrobić, to dostosować się do sytuacji, respektować ją i dalej robić swoje tak jak warunki mi to umożliwiają. Ja zresztą uważam, że decyzja o izolacji jest jak najbardziej słuszna, bo sytuacja zdrowotna jest bardzo poważna.
Ale uważasz, że Twoja sytuacja, tak jak zresztą wielu innych sportowców, jest bardzo trudna?
Oczywiście, bo przecież bardzo mocno szykowałem się do nadchodzącego sezonu. Przygotowaniom do igrzysk olimpijskich w Tokio podporządkowałem wszystko, poświęciłem życie prywatne, rodzinę i przyjaciół. Mam swoje lata (13 czerwca Lewandowski skończy 33 lata – red.) i młodszy już nie będę, przełożenie igrzysk o rok nie działa na moją korzyść. Ale jeszcze raz powtarzam: nie skarżę się, nie narzekam i nie zamierzam płakać.
Czyli kariera Marcina Lewandowskiego o co najmniej rok się przedłuży? To dobra wiadomość dla Twoich kibiców...
Wszystko przesunie się o 12 miesięcy. Po igrzyskach w Tokio planowałem zmierzać do końca kariery, jeszcze trochę startować, ale powoli schodzić na drugi tor. Okazuje się jednak, że w sezonie 2021 będzie jechał jeszcze pełną parą, bo muszę szczyt formy uzyskać na igrzyska, które zostaną rozegrane latem przyszłego roku.
A co w tym roku?
To na razie jedna wielka niewiadoma. Organizatorzy Mistrzostw Europy twierdzą na razie, że zawody w Paryżu odbędą się w końcu sierpnia. Póki co jest więc do czego trenować, realizować się i spełniać marzenia. Motywacji mi nie brakuje i na pewno jej nie stracę.
Można by odnieść wrażenie, że pandemia, która tak bardzo zmieniła i zmienia naszą codzienność, życia Marcina Lewandowskiego prawie w ogóle nie dotknęła.
Moje życie zmieniło się o tyle, że teraz spędzam cały czas z rodziną, a normalnie byłbym daleko od żony i dzieci, trenując na obozie gdzieś w dalekim świecie.
„Jest do czego trenować” - mówisz. Ale z prawa i lewa docierają od sportowców alarmujące wieści, że nie macie kompletnie żadnych warunków do treningu!
To prawda, że nie mamy, ale... powtórzę: co mogę z tym zrobić? Żalić się i krzyczeć na cały świat, że nie mam gdzie trenować? Bez sensu! W takiej sytuacji jest każdy, w niemal wszystkich krajach sportowcy mają gorsze warunki do treningu, każdy na tym bardzo straci i każdego będzie to bardzo kosztowało. Najlepsze więc co mogę zrobić, to wypracować najlepszą formę jaka jest możliwa w takiej sytuacji i ograniczonych warunkach: bez gór, w domu, bez grupy treningowej.
A przez ostatnie 2 tygodnie nawet bez ruszenia się poza obręb własnego miejsca zamieszkania.
Trening jest, oczywiście, dużo słabszy, objętościowo i jakościowo. Ale starałem się improwizować i wycisnąć, co się dało. Kolega dostarczył mi do domu bieżnię mechaniczną, więc codziennie trochę biegam, a poza tym wzmacniam się ogólnie ćwiczeniami. (czytaj dalej)
Jak wyglądał codzienny trening Marcina Lewandowskiego przez 2 tygodnie kwarantanny?
Po pierwsze – biegam codziennie, chociaż kilometraż i intensywność są znacznie mniejsze. Nie rozpędzę się za bardzo, bo bieżnia nie jest sprzętem profesjonalnym, rozwija tempo zaledwie do 4:30 min. na kilometr.
Dla Ciebie to bardziej lekki trucht, luźna przebieżka niż bieganie!
Tempo nie jest oszałamiające, ale też sobie radzę: ustawiam nachylenie bieżni na 10 procent, a biegnąc pod tak wysoką górę po 4:30/km męczę się solidnie, jak na ciężkim treningu tempowym. Na tym polega improwizacja, o której wcześniej mówiłem (śmiech).
A co poza bieganiem?
Sprawność. Robię dużo ćwiczeń stabilizacyjnych, a że dzięki temu zaczęła ze mną ćwiczyć żona, to pracujemy sobie razem. No i tak sobie radzę, staram się wyciągnąć jak najwięcej pozytywów z tej trudnej sytuacji. Nie używam nawet żadnych przyrządów, rozkładam tylko matę na podłodze, a jak potrzebuję obciążenia to biorę córki na barana, jedną z przodu, drugą z tyłu i robię przysiady czy inne ćwiczenia. Robię pompki, brzuszki i core stability, wszystko co możliwe i na co mam ochotę, bawię się tym. Nie robię za to, co jest dość częste ostatnio, żadnych zdjęć czy filmików jak to ja trenuję w domu i nie wrzucam ich do sieci. Nie, nie, zupełnie mnie to nie kręci.
A kontynuujesz trening wysokogórski, który ledwie zacząłeś we Flagstaff i musiałeś przerwać? Adam Kszczot mówił mi, że codziennie korzysta z maseczki hipoksyjnej, imitując dla organizmu warunki panujące na wysokości nawet do 5000 metrów n.p.m.
Hipoksji teraz nie używam. W momencie rozpoczęcia kwarantanny nie miałem w domu namiotu hipoksyjnego, a nie mogłem po niego pojechać. A poza tym, jestem na kwarantannie z rodziną, spędzam czas z żoną i córkami, więc nie chciałem kombinować. Przygotowania do sezonu mocno się zresztą przesunęły, ewentualne starty (jeśli w ogóle będą) zaczną się dużo później, mityngi mogą być najwcześniej w lipcu. Jest więc dużo czasu i teraz trzeba wrócić mocno do treningu ogólnego, wytrzymałościowego.
Hipoksja nie jest mi więc na razie potrzebna, a jeśli za jakiś czas sytuacja wróci choć trochę do normalności, to być może namiot pójdzie w ruch. Na razie dobrze mi robi wydłużenie odpoczynku po sezonie halowym.
Ile czasu dziennie zajmuje Ci trening i aktywność fizyczna?
Powiem szczerze, że niewiele! Ale... czekaj, czekaj, bo akurat podjechała policja, żeby sprawdzić, czy jestem na kwarantannie w domu. Muszę się pokazać. (Marcin Lewandowski do policjantów: Dzień dobry, jestem, jestem! Nie odebrałem telefonu, bo akurat udzielam wywiadu, ale jestem w domu. Dzięki bardzo!) No i po kontroli!
Często miałeś takie inspekcje?
Codziennie, ale, oczywiście, o różnej porze dnia. Rano, wieczorami. Tak to powinno wyglądać i cieszę się, że regularnie sprawdzają obecność w miejscu kwarantanny.
Nie nakryli Cię ani razu na „wychodnym”?
Nie. Nie było takiej możliwości, bo ani razu nie wychodziłem z domu. Ja to traktuję naprawdę bardzo poważnie. A zresztą, mnie się w domu nie nudzi. Trenuję, spędzam czas z rodziną, pracuję w dużym ogrodzie, jest sporo zaległych prac domowych, grillujemy sobie, bawimy się. Nie narzekam na brak zajęcia, nie mam nawet czasu, żeby poleżeć na kanapie i poleniuchować.
A wracając do pytania: trening zajmuje mi zaledwie niecałe półtorej godziny dziennie: biegam około 50 minut, potem trochę ćwiczeń i... tyle!
Zdecydowałeś się na 2 tygodnie odosobnienia razem z rodziną. Część osób na kwarantannie robi to oddzielnie, żeby nie narażać domowników na uciążliwość wynikającą na niemożność wychodzenia z domu. Adam Kszczot powiedział mi nawet pół żartem, że „trzymanie dzieci przez tyle czasu w zamknięciu jest (...) bestialstwem”.
Nawet przez chwilę nie było wątpliwości, czy spędzimy czas kwarantanny razem. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że po moim powrocie z obozu do domu mielibyśmy być osobno. Zdecydowaliśmy z żoną Magdą, że jeśli wracam do domu to spędzamy czas razem. Także właśnie ze względu na dzieci! Dla naszych córek (Mia i Midia mają 6 i 4 lata – red.) to, że tata jest w domu jest największą frajdą i atrakcją. Bardzo się z tego cieszą i nie potrzebują niczego innego! Oczywiście, czasami pytają, kiedy wyjdziemy na spacer albo do babci, ale bez problemu można im wytłumaczyć. Najważniejsze, że ja jestem w domu (uśmiech).
Zakładając, że Mistrzostwa Europy w końcu sierpnia odbędą się, na ile opóźnienie w przygotowaniach i brak warunków do profesjonalnego treningu opóźni dojście do optymalnej formy?
Nie ma możliwości, żebym nawet z opóźnieniem doszedł do formy takiej, jaka miała być na igrzyska i ME. Nie ma obozów, pracy w grupie treningowej, zgrupowania w górach. Życiowej formy w tym sezonie nie będzie na pewno!
Nie oznacza to jednak, że późnym latem czy jesienią będę słaby. Jestem już na takim poziomie wytrenowania i startuję z przygotowaniami z tak wysokiego pułapu, że forma i tak powinna wyjść całkiem fajna. Nie będzie to życiowa dyspozycja, ale jak teraz po kwarantannie wrócę do reżimu treningowego: biegania i dwóch jednostek dziennie, nawet w domu i koło domu, to mogę być całkiem mocny. Bardzo zresztą jestem sam ciekawy, jak to wyjdzie!
Rekordu Polski na 1500 metrów nie należy więc w tym sezonie od Ciebie oczekiwać?
Raczej nie, chociaż... z drugiej strony: kto wie?! Nigdy nie byłem w takiej sytuacji treningowej, to całkowita nowość.
Ciekawy eksperyment w końcówce kariery!
Wielka niewiadoma, uczę się czegoś nowego. To dotyczy zresztą nie tylko mnie, większość sportowców jest w podobnej sytuacji. Jest przedziwna dla całego świata, nawet najbardziej doświadczonych trenerów i zawodników. Sezon – jeśli w ogóle zostanie rozegrany, bo nie ma na to żadnej gwarancji – będzie dziwny, z mnóstwem zaskakujących wyników.
A może nie będzie w ogóle żadnych zawodów i nie ma do czego trenować? Jak by jednak nie było, dla mnie niczego to nie zmienia: zasuwam, trenuję, robię swoje, może nie na pełnych obrotach, ale podtrzymuję formę, bo w przyszłym roku znów będą wyzwania. Bronię tytułu mistrza Europy na 1500 m w hali i to u nas w Toruniu, srebra halowych MŚ na przełożonych z tego roku zawodach w Nankinie, są igrzyska olimpijskie w Tokio i wiele innych imprez.
Widzę, że motywacji Ci nie brakuje.
Absolutnie nie! Rozmawiałem ostatnio po dłuższej przerwie z moim psychologiem Darkiem Nowickim. Kiedy usłyszał jakie jest moje podejście, stwierdził, że jestem typem dla którego im trudniej, tym lepiej! Mnie trudności tylko podkręcają, wyzwania tylko mobilizują do działania. (czytaj dalej)
To może jednak na ME w Paryżu (cały czas zakładając, że się odbędą) będziesz jednak w formie na złoty medal?
A kto to wie?! Nie ma co nastawiać się na rekordy życiowe, ale rzeczywiście mogę być mocniejszy od innych: jest ta motywacja, całkiem inny trening, a więc nowe, nieznane do tej pory bodźce, więcej odpoczynku zamiast bardzo mocnej pracy... Zobaczymy, czekam z ciekawością na efekty nowych doświadczeń.
Dziś o północy kończysz kwarantannę. Co we wtorek zmieni się w Twoim życiu i treningu?
Niewiele. Dalej nie zamierzam wychodzić do ludzi, bo nie ma co kusić losu. Będę zachowywał się prawie jak na kwarantannie i wychodził tylko w ostateczności. Żona teraz nie pracuje, bo jest nauczycielką w przedszkolu, będziemy więc nadal spędzali prawie cały czas w domu, z tą tylko różnicą, że raz dziennie ubiorę się i wyjdę pobiegać do lasu, by zrobić trochę lepszy trening niż na bieżni stacjonarnej. Mieszkam w Siedlicach koło moich rodzinnych Polic, praktycznie w lesie, z ogródka do wejścia w las mam 20-30 metrów.
Jak oceniasz przełożenie igrzysk olimpijskich na 2021 rok, dokładnie rok po pierwotnie planowanym terminie?
Początkowo nie wierzyłem, że MKOl podejmie taką decyzję. Ale myślę, że to dobra decyzja. Mnie to zresztą w ogóle nie rusza: będą za rok, to będą za rok. Nie rozumiem podejścia niektórych sportowców, którzy strasznie to przeżywają. Przecież, jak już kilka razy w tym wywiadzie mówiłem, nie mamy na to żadnego wpływu!
Dla mnie zmienia się tylko tyle, że muszę o rok przedłużyć moją karierę. W sezonie 2021 miałem się powoli „wyciszać” i rok później skończyć, a wszystko się o 12 miesięcy przesunie.
Najgorsze dla mnie było niedotrzymanie umowy z żoną, że przyszły rok będzie moim ostatnim sezonem treningu, całkiem już innym niż dotychczasowe, spokojniejszym, bez częstych wyjazdów na obozy. Okazuje się, że jeszcze nie, bo będą igrzyska olimpijskie. To zabolało mnie najbardziej: zmiana planów prywatnych moich i mojej rodziny.
Trudne były negocjacje z Magdą w sprawie zmiany warunków tej umowy?
Negocjacji nie było żadnych. Stanęliśmy oboje przed faktem dokonanym. Nie wyobrażamy sobie, żeby skończył karierę tuż przed igrzyskami olimpijskimi! Sytuacja jest wyjątkowa i tyle. Mam wsparcie żony, choć nie da się ukryć, że to wszystko bardzo przeżywa i nie jest zadowolona. Fajnie się wszystko układało, starsza córka Mia idzie we wrześniu tego roku do pierwszej klasy i myśleliśmy, że będę miał na miejscu więcej czasu dla niej.
Przykro, że tak się to zmieniło, ale cóż... nic nie mogę zrobić. To nie mój osobisty wybór, cały świat jest w takiej sytuacji.
Życie przesuwa się o rok, ale cel pozostaje niezmienny?
Tu się nic nie zmienia! Moim celem jest medal olimpijski w Tokio. Czuję się świetnie, nic mi – mimo wieku – nie dolega, żadnych kontuzji. Wstając rano z łóżka mogę robić rytmy: nic mnie nie boli, nie muszę się rozchodzić. Czuję się jak nowo narodzony. Nie balansuję na cienkiej linii zdrowia i formy.
Mam więc nadzieję, że rok opóźnienia nic nie zmieni i nie pogorszy mojej dyspozycji. To jest, oczywiście, stan na dzisiaj. A jak będzie w przyszłym roku – zobaczymy!
Sprawy organizacyjne z treningiem i trenerem (po konflikcie Twego brata i szkoleniowca Tomasza Lewandowskiego z PZLA) masz wreszcie poukładane? Nie zaprząta Ci to już głowy?
Nasze prywatne sprawy są poukładane, sportowe raczej także. Tomek jest trenerem personalnym moim i Adama Kszczota, z kolei Piotr Rostkowski jest naszym trenerem kadrowym z ramienia związku, bardzo dużo nam pomaga. Fajnie, że to on, bo Piotrek zna się dobrze z Tomkiem i są w stałym kontakcie.
Nie jest to, oczywiście, sytuacja idealna, bo do niej przede wszystkim nigdy nie powinno dojść, ale udało się zminimalizować straty. To było chyba najlepsze wyjście z pata.
Wierzysz w to, że Tomasz pojedzie z Tobą na igrzyska?
Nie ma innej możliwości! Pytanie tylko, jako kto pojedzie: czy jako trener PZLA, czy może członek ekipy Polskiego Komitetu Olimpijskiego, a może wreszcie z akredytacją jakiegoś innego kraju? Nie wiem, ale nie wyobrażam sobie, żeby Tomka miało zabraknąć na najważniejszej imprezie w moim życiu!
Rozmawiał Piotr Falkowski
zdj. Marcin Lewandowski, Marek Biczyk (PZLA)