Ksiądz Piotr Popis – maratończyk i ultras, który zostanie misjonarzem w Zambii

Przez lata był lewoskrzydłowym czwartoligowej Szydłowianki Szydłowiec. Potem ze względu na zdrowie rzucił piłkę nożną, ale nie zrezygnował ze sportu. Kiedy pojawiły się problemy z kręgosłupem lekarz namówił go na bieganie. – Pierwszy trening to był dramat. Ledwo przebiegłem dwa kilometry i to z przerwą na odpoczynek w połowie dystansu. Ale nie zrezygnowałem – opowiada ks. Piotr Popis (na zdjęciu w Krynicy) w rozmowie z naszym portalem. – Wraz z kolejnymi kilometrami zaczęło mi się to po prostu coraz bardziej podobać.

I tak zaczęła się wielka przygoda księdza Piotra Popisa z bieganiem. Od tego czasu regularnie startuje w maratonach, poprawia rekordy życiowe, organizuje zawody i pielgrzymki biegowe. W przyszłym roku czeka go jednak nowe wielkie wyzwanie. To wyjazd do Zambii na misję. – Oczywiście zabieram ze sobą buty i cały sprzęt biegowy – zapewnia. Mam zamiar być tanim misjonarzem i zamiast samochodem docierać do kaplicy na własnych nogach – śmieje się.

Rozmowa Macieja Gelberga

Do wielu wiernych, księdza przyjaciół decyzja o wyjeździe do Afryki była dużą niespodzianką. Niektórzy martwią się m.in. o los Pielgrzymi Biegowej, jednego ze sztandarowych przedsięwzięć księdza Piotra Popisa.

Ks. Piotr Popis: Chciałbym wszystkich uspokoić. Moja decyzja o wyjeździe na misję nie oznacza, że w tym roku nie będzie Pielgrzymki Biegowej. W ciągu kilku najbliższych dni ruszą zresztą zapisy. Jako przewodnik duchowy zastąpi mnie ksiądz z Katowic, który w zeszłym roku jako diakon startował już z nami. Ja postaram się przylecieć z Anglii – gdzie będę przechodzić przygotowania do wyjazdu do Zambii - choć na jeden dzień.

Ale potem już księdza nie zobaczymy?

Wylatuję do Zambii na początku przyszłego roku. Najwcześniej pojawię się kraju dopiero po dwóch latach. Bardzo proszę wszystkich biegaczy o modlitwę.

Zabiera ksiądz ze sobą buty do biegania?

Oczywiście. Co prawda nie wiem na razie jakie tam są warunki treningowe. Jak daleko można się oddalić od misji, by bezpiecznie móc pobiegać. Na pewno, ze względu na klimat najlepiej to robić wcześnie rano. Myślę również o tym, by stworzyć na miejscu jakąś grupę biegową. Ale na to przyjdzie jeszcze czas. Na początku będę przechodzić aklimatyzację u jednego z polskich misjonarzy pracującego wcześniej w diecezji toruńskiej.

Jest ksiądz organizatorem Pielgrzymki Biegowej, licznych zawodów, staruje w maratonach. Jak to się wszystko zaczęło? Skąd się wzięła ta pasja do biegania?

Przez wiele lat byłem czynnym piłkarzem czwartoligowej Szydłowianki Szydłowiec. Futbol to twarda, męska gra. I dobrze. Ale w pewnym momencie uznałem, że to może być niebezpieczne dla mojego zdrowia, dla moich nóg. Wtedy byłem już od siedmiu lat kapłanem, prowadziłem lekcje religii w szkole i pomyślałem, że być może to jest czas, by zacząć trochę się oszczędzać.

Zrezygnował ksiądz z piłki nożnej i…?

Po dwóch latach pojawił się problem z kręgosłupem. Poszedłem do lekarza, a ten poradził mi, bym znalazł sobie jakiś sport, najlepiej bieganie. I tak się to wszystko zaczęło.

Od razu bieganie stało się księdza pasją?

Przyznam szczerze, że choć od dziecka byłem wybiegany i miałem w sobie dużo pary to pierwszy trening był dramatem. Ledwo przebiegłem dwa kilometry i to z przerwą na odpoczynek w połowie dystansu. Ale się wciągnąłem. Początkowo biegałem po pięć, góra dziesięć kilometrów. W końcu, po kilku miesiącach takich treningów zdecydowałem się wystartować w zawodach. To była dycha w ramach Biegnij Warszawo, a ja zrobiłem wynik 48:40.

Nieźle jak na debiutanta z tak krótkim stażem...

Niedługo potem poprawiłem się o kolejne minuty na Grand Prix Warszawy. Wtedy pomogły mi góry. Kilka tygodni wcześniej wyjechałem na kolonię z dzieciakami na narty. Codziennie rano, kiedy wszyscy jeszcze spali wychodziłem pobiegać.

Co było dalej?

Moje treningi stawały się coraz bardziej profesjonalne. Zacząłem też biegać na dłuższych dystansach. Zaprzyjaźniłem się z innymi zawodnikami z mojej okolicy. Podpatrywałem ich, rozmawiałem. Potem spotkałem Janusza Misztala, który ułożył mi profesjonalny plan treningowy. Dzięki niemu udało mi się zrobić 3:07:00 w maratonie.

To księdza życiówka?

Nie. W zeszłym roku poprawiłem się w Krakowie. Teraz mój najlepszy wynik jest o pięć minut lepszy.

Rewelacja! Niewiele brakuje do złamania magicznych trzech godzin. Jestem pewien, że chodzi to księdzu po głowie.

Oczywiście! Niestety ze względu na mój wyjazd, nie wiem jak to się wszystko ułoży.

Żeby osiągać takie wyniki trzeba bardzo dużo trenować. Jak księdzu udawało się to pogodzić z pracą duszpasterską?

Nie było to łatwe. Jestem typem długodystansowca i zdarzało mi biegać nawet po 600 km w miesiącu. Najgorzej było w styczniu i lutym. I wcale nie mam na myśli śnieżnej czy mroźnej zimy. Chodzi bardziej o obowiązki. Rano odprawiałem Mszę lub miałem dyżur w konfesjonale, potem miałem 6-7 godzin w szkole, następnie od godz. 15.00 „kolęda” i wieczorna Eucharystia. Dopiero potem mogłem się przebrać i pójść na trening.

Nie pojawiała się pokusa, by sobie odpuścić?

Wie Pan dlaczego lubię bieganie? Bo to świetna szkoła charakteru, uczy przezwyciężać słabości, dzięki niemu człowiek staje się twardszy. Oczywiście wielu moich znajomych mówiło o mnie wariat, po co to robisz? A ja musiałem przebiec te swoje założone np.: 17 km, by móc spokojnie wziąć prysznic, pomodlić się i pójść spać. A poza tym dzięki bieganiu wreszcie przestałem chorować. Wcześniej niemal każdej zimy musiałem brać po 7-8 razy antybiotyk. Miałem problemy z gardłem, stale byłem przeziębiony. To doprowadzało mnie na skraj załamania nerwowego. Od czasu jak trenuję, wszystkie problemy ustąpiły jak ręką odjął. Ani razu nie zachorowałem.

Jak reagowali na księdza biegową pasje wierni i współpracownicy?

Bardzo pozytywnie. Co więcej, udało mi się zarazić miłością do biegania bardzo wiele osób. Pracując przez sześć lat w parafii św. Barbary w Pionkach współorganizowałem też imprezę biegową Grand Prix Pionek z Różańcem w ręku. To były bardzo fajne, niekomercyjne, bezpłatne zawody. Każdy w pakiecie startowym dostawał m.in. różaniec. Ci, co chcieli modlili się w czasie biegu.

Przez trzy lata organizował też ksiądz Pielgrzymki Biegowe Radom - Częstochowa. Jak ona wygląda?

Pielgrzymka składała się z trzech etapów. Przez pierwsze dwa dni biegamy w sztafecie po 100 km. Na końcu, natomiast łączymy się z diecezjalną pieszą pielgrzymką i wspólnie docieramy na Jasną Górę. Tempo jest umiarkowane, tak byśmy mogli w czasie biegu modlić się, odmawiać różaniec, czy Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Cieszę się, że frekwencja z roku na rok rośnie. Ostatnio pobiegło z nami 65 osób.

Na koniec chciałbym zapytać księdza o wzrastającą popularność do biegania. Polacy są coraz bardziej aktywni, dużo osób regularnie trenuje, organizowane są liczne imprezy masowe. Czy ta moda objęła również kapłanów? Czy są biegacze wśród duchownych?

Oczywiście, że tak. Jest nas coraz więcej. I to księży, którzy biegają bardzo szybko. Życiówka w maratonie księdza Dariusza Żmudy z Podlasia to ok. 2:40:00. Myślałem nawet o stworzeniu drużyny kapłanów i wystartowaniu jej w rywalizacji sztafet w ramach zawodów Ekiden. Wydaje mi się, że moglibyśmy osiągnąć bardzo dobry rezultat.

MGEL

fot. Archiwum prywatne ks. Piotra Popisa