Karol Zalewski, Rafał Omelko, Łukasz Krawczuk i Jakub Krzewina. W niedzielny wieczór ci czterej panowie wprawili Polskę w euforię. Na zakończenie Halowych Mistrzostw Świata w Birmingham polska sztafeta 4x400 metrów zdobyła złoty medal i pobiła rekord świata wynikiem 3:01:77 min. Serca kibiców podbił fenomenalny finisz Jakuba Krzewiny...
– Kubo, raz jeszcze czapki z wszystkich naszych głów! Opowiedz jak było na twojej, ostatniej zmianie sztafety...
– Biegliśmy od początku na srebrny medal. Taki był plan – walczyć o wicemistrzostwo świata. Wszyscy uważaliśmy, że Amerykanie są poza zasięgiem. Z przedostatniej zmiany mieliśmy zejść na drugim miejscu, moim zadaniem było je utrzymać i tylko o tym myślałem.
Po pierwszym okrążeniu, wchodząc w łuk, gdy zostało mi już 150 metrów do mety, zobaczyłem na telebimie, że Belg i zawodnik z Trynidadu zostali kawałek za mną. Wiedziałem, że nie stracę już srebrnego medalu i wtedy skupiłem się na Amerykaninie. Z każdym krokiem zacząłem go dochodzić i 100 metrów przed metą uwierzyłem, że mogę go pokonać. No i... to się na szczęście udało (śmiech).
– Adam Kszczot, który z bliska oglądał wasz bieg, powiedział mi, że po pierwszym okrążeniu był przekonany o twoim zwycięstwie. Widział, że Ty biegniesz spokojnie, swoim rytmem, tempem, a Amerykanin bardzo się angażuje i wkłada znacznie więcej energii.
– Fajnie, że Adam tak to widział i tak ocenia, ale... ja naprawdę uwierzyłem w pełny sukces dopiero po 250-300 metrach. Wcześniej skupiałem się całkowicie na rywalach do srebra. Rzeczywiście biegłem szybko, ale luźno, taki ekonomiczny bieg to moja silna broń, na treningach cały czas uczę się tego luzu. Przydało się na końcówce, gdy uwierzyłem, że mogę wyprzedzić Amerykanina.
– A jak było za metą? Pamiętasz coś z tej euforii?
To jest nie do opisania! Dopiero jak po powrocie do Polski obejrzałem sobie kilka razy nasz bieg z odtworzenia zacząłem coś kojarzyć. To był szok, nie wiedzieliśmy, co się dzieje, ale cieszyliśmy się wyłącznie ze zwycięstwa. Dopiero w pewnym momencie Łukasz Krawczyk zauważył na tablicy rekord świata. No i wtedy euforia była już zupełnie nieprawdopodobna... Naszym celem był srebrny medal i odebranie rekordu Europy Belgom, którzy zabrali go nam w 2015 roku. A zdobyliśmy złoto i pobili rekord świata!
– Skąd w takim razie takie fenomenalny wynik?
Nie wiem, nie mam pojęcia... Po prostu, sport jest piękny, bo tak bardzo nieprzewidywalny. Pewni siebie Amerykanie, którzy po eliminacjach dzień wcześniej powiedzieli , że w sztafecie tylko oni sami są dla siebie rywalami, mocno się przeliczyli...
– Obraz Vernona Norwooda, którego wyprzedziłeś na ostatnich metrach, trudno zapomnieć. On bardzo długo nie zdawał sobie sprawy z tego, co się działo...
Akurat on jako jedyny ze sztafety amerykańskiej potrafił się zachować, podszedł potem, pogratulował i widać było, że robi to szczerze. Pozostała trójka to raczej... podeszła do tego olewająco.
– Jaki wpływ na waszą fenomenalną postawę w sztafecie miało to, że ty i Rafał Omelko nie zdołaliście wejść do finału biegu indywidualnego na 400 metrów?
– Na mnie – ogromny. Miałem sobie dużo do udowodnienia. Przyjechałem na mistrzostwa świetnie przygotowany, a w biegu półfinałowym popełniłem masę błędów. Źle zszedłem po 200 metrach, praktycznie całe drugie okrążenie "leciałem" po drugim, trzecim torze non stop się przepychając, straciłem bardzo dużo siły i zawaliłem bieg. Musiałem odgryźć się w sztafecie.
– Ktoś powiedział, że z całej waszej czwórki, jeśli można w ogóle robić takie zestawienie, to właśnie ty najbardziej zasłużyłeś na ten medal, bo przez lata problemy ze zdrowiem nie pozwalały pokazać na co cię naprawdę stać. Rozumiem, że wreszcie w tej sferze jest w porządku?
– Tak, zmieniło się wszystko, odpukać, na lepsze. Przetrenowałem spokojnie cały okres przygotowawczy od października do marca, zmieniłem trenera, współpraca z panem Markiem Rożejem układa się znakomicie, a przede wszystkim – jestem zdrowy! To stoi na pierwszym miejscu, to jest najważniejsze. Jeśli będę zdrowy to będą wyniki.
– Mamy się zatem spodziewać bardzo mocnego Jakuba Krzewiny na otwartym stadionie?
– Tak, stadion jest najważniejszy. W sierpniu są mistrzostwa Europy i chciałbym w Berlinie powalczyć zarówno o medal w biegu indywidualnym, jak i oczywiście o mistrzostwo Europy w sztafecie.
– Każdy trener mówi, że sztafeta to nie tylko czterej ludzie, którzy walczą w danym biegu, ale to także rezerwowi, zawodnicy, którzy współpracują na treningach rywalizując jednocześnie z tą czwórką o miejsce w składzie. Ilu takich 400-metrowców jest w perspektywie polskiej sztafety? Czy skład, który pobiegł w Birmingham jest optymalny, zdecydowanie najsilniejszy, czy też ktoś może w każdej chwili któregoś z was zastąpić?
– Uważam, że jest ta nasza bardzo mocna, równa czwórka, ale jest też kilku kolegów, którzy się mocno dobijają do głównego składu, biegają na bardzo podobnych do nas wynikach. Myślę, że jest ze czterech młodych zawodników, którzy mocno depczą nam po piętach. I świetnie, idzie to w bardzo dobrym kierunku.
9. Festiwal Biegowy: Na Święto Kobiet Panie zapisują się ze zniżką 30 proc!
– Trener Józef Lisowski będzie miał w kim wybierać w razie, odpukać, kontuzji któregoś z was czy innych przypadków losowych?
– Na pewno. Jest bardzo mocny skład numer 1, ale są też młodzi zawodnicy, którzy już za rok, dwa też będą biegali na bardzo wysokim poziomie.
– A czy w przypadku waszej sztafety też są możliwe takie roszady i przetasowania w składzie, jakimi czasem zaskakuje trener naszej sztafety kobiet Aleksander Matusiński?
– (śmiech) U nas to chyba jest bardziej poukładane. Dziewczyny, wiadomo, są zmienne i u nich pewnie łatwiej można kombinować (śmiech).
– A jakbyś zareagował, gdyby trener Lisowski powiedział przed biegiem: „Kubo, dzisiaj to ty zaczynasz sztafetę”?
– Pewnie nie byłoby to dla mnie specjalnym problemem... Chociaż muszę przyznać, że zdecydowanie najbardziej odpowiada mi czwarta zmiana, lubię wziąć na siebie odpowiedzialność za resztę, bardzo mi się podoba taka rola w sztafecie.
– To czym się różni zawodnik zaczynający sztafetę od tego, który ją kończy?
– Na starcie chodzi o osobę, która potrafi najlepiej pobiec początkowe 200 metrów. Im wyższą pozycję zajmie na zejściu do wewnętrznego toru, tym na lepszej pozycji ustawia się jego zmiennik. Z kolei zawodnik na ostatniej zmianie... musi chyba być najbardziej waleczny i umieć wziąć na siebie dużą odpowiedzialność. Nie mnie to oceniać, ale rzeczywiście jestem biegaczem bardzo walecznym, to chyba widać w każdym biegu. Nikomu jednak w naszej czwórce nie brakuje charakteru.
– W życiu też jesteś taki waleczny i przebojowy?
– (śmiech) O to musisz zapytać przede wszystkim moich bliskich... A jeśli ja mam ocenić, to myślę, że jestem taki sam na bieżni jak i w życiu codziennym. Też jestem takim nerwusem... Lepiej mi nie podpadać (śmiech).
– Teraz będziesz pewnie przez jakiś czas delektował się sukcesem i blaskiem złota... Czas na odpoczynek?
– A gdzież tam, w czwartek lecimy na zgrupowanie do RPA (śmiech). Nie ma czasu na świętowanie. Trzeba się powoli szykować do stadionu.
– Na stadionie Amerykanie też będą wreszcie „do ugryzienia”?
– To już pokazał Trynidad i Tobago wygrywając z nimi rok temu. My zrobiliśmy to w hali. Więc... nie ma już rzeczy niemożliwych. Musimy się dobrze przygotować do stadionu i pobić rekord Polski, który jest bardzo mocnym wynikiem. A wtedy... (śmiech).
– Bardzo raz jeszcze dziękujemy tobie i twoim kolegom, za to co zrobiliście w Birmingham. Długo będziemy pamiętać finał Halowych Mistrzostw Świata i ostatnią zmianę Jakuba Krzewiny!
rozmawiał Piotr Falkowski