Małżeńskie zwycięstwo Olejników w łódzkim 4. Biegu Trzech Króli. Michał dotrzymał słowa [WYNIKI, DUŻO ZDJĘĆ]

– Już teraz możemy zapowiedzieć, że za rok się znów zmierzymy na tej samej trasie i wtedy to ja zwyciężę! – powiedział ubiegłym roku Michał Olejnik, kiedy wpadł na metę Biegu Trzech Króli dwie sekundy za Tomaszem Osmulskim. – Tanio skóry nie sprzedam i zrobię wszystko, by Michał teraz nie miał racji!  – odpowiedział ze śmiechem jego rywal. Dokładnie rok później, w poniedziałek 6 stycznia, dwaj panowie znów rozgrzali licznie zgromadzonych na Piotrkowskiej i przed Manufakturą kibiców. Słowa dotrzymał Michał.

Trasa Biegu Trzech Króli jest od początku ta sama, ze startem i metą na świątecznie podświetlonym rynku centrum handlowego Manufaktura. Druga połowa dystansu prowadzi ulicą Piotrkowską, czyli reprezentacyjnym łódzkim deptakiem, również udekorowanym gwieździstymi iluminacjami.

W temperaturze około zera, a więc łagodniejszej niż przed rokiem, a już zdecydowanie korzystniejszej od debiutanckiej edycji, kiedy to spadła do minus siedemnastu stopni, frekwencja Biegu Trzech Króli pobiła absolutny rekord. Na starcie stanęło aż 2769 zawodników.

Michałowi Olejnikowi udało się zrealizować ubiegłoroczną zapowiedź i zwyciężył na rynku Manufaktury po raz drugi (wygrał również w 2018 roku). Na finiszowych metrach odparł ataki Tomasza Osmulskiego i wynikiem 15:10 poprawił rekord trasy. Jego rywal stracił do niego cztery sekundy (15:14). Trzecie miejsce zajął Szymon Chojnacki (16:14), a rozszerzone podium dopełnili Tomasz Owczarek (16:16) i Paweł Kopaczewski (16:20).

– Niestety przegrałem z Michałem, role się odwróciły, w zeszłym roku to ja dałem młodemu pokaz siły – śmiał się Tomasz Osmulski. – Tym razem on był bezkonkurencyjny. Prawie cały dystans prowadził, a ja się taktycznie za nim chowałem. Chciałem na końcówce przeprowadzić frontalny atak, ale niestety się nie udało. Może dlatego, że jestem w ciężkim treningu, a duży kilometraż zabija prędkość, ale i tak jestem bardzo zadowolony. Od ubiegłorocznego czasu urwałem dziesięć sekund, chociaż wtedy wygrałem. No i w tamtym roku szykowałem się do mistrzostw świata masters. Teraz mam inne cele, półmaraton w Gdyni, a potem Wings for Life w Australii, stąd ten kilometraż. Mimo to, jak widać, trochę tej prędkości mi pozostało. Gratuluję Michałowi, bo zasłużył na to zwycięstwo, a także jego małżonce.

– Ta trasa jest cudowna, bajecznie oświetlona – dodał łodzianin. – Wspaniale się biegło Pietryną pod świątecznymi iluminacjami. Do tego bardzo pomagał doping licznych kibiców, im również chciałbym podziękować. Przepraszam ich, że tym razem nie wygrałem – zakończył z typową dla siebie wesołością.

– Udało się wziąć mały rewanż na Tomku po zeszłym roku – cieszył się Michał Olejnik. – Przez 4,5 km miałem lekkie deja vu, biegliśmy tak samo, jak w zeszłym roku, pół metra za mną cały czas się trzymał rywal, z którym zresztą bardzo się lubimy. Wiedziałem, jaki jest jego plan, żeby odpalić na 400-500 metrów przed metą. Zrobił to, ale tym razem udało mi się ten atak odbić, przyspieszyłem tak jak on. Na ostatnim kilometrze sam siebie zaskoczyłem, bo pobiegłem poniżej 2:50. Dzięki temu wpadła mi życiówka na atestowanej trasie.

– Mimo to nie czuję się jeszcze w najwyższej formie – przyznał pabianicki specjalista biegów na orientację. – Za dwa dni zaczynam trzytygodniowy obóz w Zakopanem, a później pojedziemy jeszcze gdzieś w cieplejsze miejsce. Trzymam się teraz krótszych dystansów, bo tegoroczne mistrzostwa świata w biegu na orientację odbędą się w sprintach.

Tak jak przed rokiem, piąte miejsce zajął łodzianin Paweł Kopaczewski. – Czas uzyskałem jednak znacznie lepszy – cieszył się. – I pobiłem rekord życiowy o trzy sekundy! Lepiej być nie mogło, tym bardziej że wczoraj pobiegłem 5 km na City Trail z całkiem przyzwoitym wynikiem i byłem lekko podmęczony. Czuję się więc bardzo optymistycznie i w marcu chciałbym jeszcze poprawić wyniki. Czy 16 minut w tym roku jest w moim zasięgu, to trudno powiedzieć, ale na razie czuję się w życiowej formie.

Bezapelacyjne zwycięstwo odniosła również małżonka Michała Olejnika – Agata. Z wynikiem 18:12, o kilkanaście sekund wyprzedziła Natalię Grzegorczyk (18:39). Kolejne nagradzane miejsca zajęły Marta Bukowska (19:03), Dominika Wiecha (19:11) i Michalina Walczak-Pecyna (19:23).

– Chociaż nie czułam na plecach oddechów rywalek, to i tak mocno walczyłam, bo chciałam poprawić życiówkę – powiedziała Agata Olejnik. – I udało się o pół minuty! Biegłam tu też w poprzednich dwóch latach, ostatnio byłam piąta. Kiedy wpadłam na metę, zobaczyłam że mąż udziela wywiadu, więc domyśliłam się, że coś jest na rzeczy. Radość była więc podwójna. Naszym głównym celem wciąż jest orientacja, ale w tym roku na pewno znajdziemy również czas na biegi uliczne, bo bardzo je lubimy.

Jak przyznała trzecia na mecie Marta Bukowska, biegła bez konkretnych założeń, a mimo to poprawiła życiówkę o trzy sekundy. – Mam nadzieję, że jak już zacznę główny sezon startowy, to będą z tego jeszcze lepsze wyniki – stwierdziła tomaszowianka. – Poza tym chciałabym w tym roku spróbować czegoś nowego i dwa albo trzy razy wystartować w triathlonie. Jeśli mi się spodoba, to w przyszłości chciałabym jeszcze mocniej się poświęcić tej dyscyplinie. Potrzebuję takiego urozmaicenia.

Pełne wyniki 4. Biegu Trzech Króli Łódź można zobaczyć tu:

Piątki najszybszych pań i panów otrzymały nagrody w postaci okazałych koron. Oprócz zwycięzców klasyfikacji generalnej i kategorii wiekowych, organizatorzy postanowili uhonorować również najszybszych zawodników noszących nazwisko Król. Pamiątkowe statuetki wręczone zostały paniom Ewie i Darii. Na podium stanęli również trzej Królowie. Zamiast Kacpra, Melchiora i Baltazara, byli to Dariusz, Rafał i Jacek.

KW