Maraton po włosku, czyli święto przyjaźni i... dobrego jedzenia [ZDJĘCIA]


Włosi zawsze mają czas. Włosi potrafią się cieszyć wspólnie spędzanym czasem… i dobrym jedzeniem. Najlepiej w połączeniu. A takie przecież stanowi expo maratonu. Stres? Nie, radosne spotkanie z przyjaciółmi. Specjalna dieta? Pizza albo pasta. Odżywki i izotoniki? Dzban wina. Można zapomnieć, że jutro jakiś bieg…

Z Ravenny - Kasia Marondel.

Trzy tysiące zawodników to całkiem sporo, więc w drodze na expo maratonu w Ravennie spodziewam się tego, co zwykle: kolejek do stanowisk z numerami startowymi, stoisk ze sprzętem sportowym i odżywkami, reklam tych czy innych odżywek, próbek izotoników i batonów energetycznych. Tymczasem tutaj panuje radosna i swobodna atmosfera parafialnego festynu.

Mam wrażenie, że wszyscy są po imieniu i doskonale się znają. Jestem obca? Ależ skąd, Włosi mnie też chętnie poznają. Bo to takie cudowne, że przyjechałam z Polski! Szybko dowiaduję się, że pan, który wydaje mi numer startowy jest rówieśnikiem mojego ojca i startuje jutro w marszu na 5 km a jego kolega ma brata, który ożenił się w Polsce. Ten drugi zna po polsku dwa słowa: „dziękuję” i „piwo”. I już jestem tutejsza. Tym bardziej, że przez pomyłkę na moim numerze startowym obok nazwiska widnieje włoska flaga. Zostałam Włoszką!

Biuro maratonu to duży biały namiot. Numery wydaje pięciu wolontariuszy. Tworzą się kolejki? To świetnie! Przecież można w nich porozmawiać z tyloma osobami! Nikt nie narzeka. Odbieram numer i idę po pakiet. Muszę po drodze przejść przez expo maratonu, które mieści się… w drugim białym namiocie. Na stoiskach mnóstwo jedzenia. Można się poczęstować ciastkami, słodyczami, świeżymi sokami a nawet winem. Między tym wszystkim stoiska promocyjne maratonów z okolicznych miast. W oczy rzuca się zwłaszcza Rimini i Verona z Półmaratonem Romea i Julii. Zero sprzętu sportowego, odżywek i izotoników. Aż niewiarygodne!

Idąc w stronę centrum miasta mijam dziesiątki uczestników dzisiejszego biegu rodzinnego, w kurtkach z logo imprezy, z medalami na szyjach. Są całe rodziny, z wózkami, dziećmi, babciami i psami. Znowu ta atmosfera pikniku! W bazylikach i muzeach pełno turystów. Połowa ma w rękach charakterystyczne torby z pakietem startowym a na nogach buty do biegania. Uśmiechamy się do siebie. Przecież jesteśmy wszyscy dobrymi znajomymi. I już wcale się nie dziwię, kiedy wchodząc do pizzerii widzę, że jest pełna po brzegi a przy stolikach siedzą biegacze. Dokładnie przy wszystkich stolikach. I znowu wymieniamy uśmiechy. Przecież jutro spotkamy się znowu, na trasie…