Marcin Grabiński i Marcin Kęsy – niewidomy biegacz i jego przewodnik. „To był palec boży”

Marcin Grabiński to niewidomy maratończyk z słynnymi biegami w Londynie i Nowym Jorku na koncie. Wzrok utracił w wyniku choroby. Nie przestaje jednak realizować swoich celów. Udziela się społecznie, trenuje, szykuje się do paraolimpiady w Tokio. 

Marcin Kęsy stoi w cieniu. Nie eksponuje swojego wkładu w biegi Marcina Grabińskiego, a ten jest ogromny.

Razem stanowią duet nie do zatrzymania. Zawodnik i jego przewodnik. Nam opowiedzieli, jak na co dzień wygląda ta współpraca, kto i co poświęcił, by przyszłe sukcesy były możliwe oraz co planują osiągnąć.

Spotykamy się na bieżni, gdzie startujecie w lekkoatletycznym grand prix. Robicie to po raz pierwszy. Co maratończycy robią na krótkich dystansach?

Marcin Grabiński: - Maraton a bieżnia to rzeczywiście dwie różne rzeczy, ale starty na zawodach lekkoatletycznych to lekcja szybkości i techniki. To dla nas ważne.

Marcin Kęsy: - To nam pomaga. Bieganie 1500m to coś zupełnie nowego. Znaczenie mają takie detale, jak chociażby długość kroku. Mamy jeszcze sporo do poprawienia. Poza tym, na imprezach organizowanych przez Polski Związek Sportu Niepełnosprawnych START nie ma biegów ulicznych, a na bieżni najdłuższym dystansem jest 5000m. Nie bez znaczenia jest również miejsce w reprezentacji Polski.

MG: Na pewno nie rezygnujemy z ulicy, ale będziemy chcieli również pobiegać trochę na bieżni.

Jak to się stało, że mimo utraty wzroku, postawił Pan na bieganie?

MG: Wzrok straciłem w wieku 18 lat. Przyczyną była choroba genetyczna. Ze 100-procentowego, prawidłowego wzroku, zostało jakieś 2-3%, czyli widzę kontury i mam poczucie światła. Jak już nauczyłem się funkcjonować w nowej sytuacji i zdobyłem nowy zawód-masażysta, pomyślałem o sporcie. Zająłem się jednak nie bieganiem, a kulturystyką i przez to nie mam typowo maratońskiej sylwetki. Któregoś razu usłyszałem o zawodach biegowych w Poznaniu i stwierdziłem, że tego spróbuję. Pobiegłem maraton.

MK: Podczas tamtego maratonu w Poznaniu nie znaliśmy się, a jednak ja też tam stratowałem. To był debiut dla nas obu.

MG: Ledwo co ukończyłem bieg, ale koło 30. kilometra doszedłem do wniosku, że to mi się podoba. Były kolejne maratony i radość trwała. Tak w to wszedłem.

Jak wybiera się przewodnika dla biegacza?

MG: Miałem w swojej karierze kilku przewodników. Jednak wcześniej czy później dochodziliśmy do momentu, gdy przewodnicy nie nadążali za mną albo byli na moim poziomie. To się nie sprawdza. Przewodnik musi być lepszy od zawodnika, no i musi być chemia.

MK: Rzeczywiście, patrząc na wyniki, moje są lepsze niż Marcina. Ale tak właśnie powinno być. Jestem odpowiedzialny za to jak przebiegniemy trasę. Muszę mieć komfort pozwalający na przekazywanie istotnych informacji podczas biegu. Do tego potrzebny jest zapas czasu. Na razie go mam, ale nie mogę zaniedbywać swojej formy, bo Marcin się cały czas rozwija.

MG: Z Marcinem, to był palec boży. On ma rodzinę w mieście, gdzie ja trenuję. Biegałem wtedy z kuzynami Marcina. Potrzebowałem przewodnika na półmaraton w Poznaniu. Powiedzieli mi, że mają w rodzinie szybkiego biegacza. Zadzwoniłem. Wtedy nie udało nam się pobiec razem, ale zaczęliśmy razem trenować.

Co Pan robi jako przewodnik, żeby nie poddać się atmosferze? Jak Pan walczy z pokusą poprawienia własnych wyników?

MK: Oczywiście, że czuję taką pokusę. Po prostu muszę zaciągnąć hamulec ręczny i cały czas mieć świadomość, że nie jestem na trasie dla siebie. Gdy Marcin poprosił mnie, żebym został przewodnikiem, wiedziałem, że będę pracował na niego. Pogodziłem się z tym. Poukładałem to sobie w głowie. Jednak nie zrezygnowałem z własnych ambicji. Mam swój kalendarz niezależnych startów.

Jakie macie najbliższe plany?

MG: Chcielibyśmy wystartować na mistrzostwach świata w maratonie, wiosną w Londynie, ale to zależy od trenera Lewkowicza. Zresztą to jeszcze daleka droga. Na razie chcielibyśmy odpocząć i mocno przepracować następny sezon

MK: Mój odpoczynek zacznie się później. Mam teraz w głowie poprawę swojej życiówki w Maratonie Nowojorskim. Przez zimę będę biegał przełaje, to dla mnie dobre przygotowanie pod ulicę. Potem będę się musiał dostosować do kalendarza Marcina. Chcemy więcej trenować razem.

Mieszkacie w różnych miastach, macie rodziny, pracę. Jak chcecie zwiększyć ilość wspólnych treningów?

MG: Obowiązki zawodowe rzeczywiście nie pozwalały nam trenować tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Zrezygnowałem z pracy i postawiłem wszystko na jedną kartę.

MK: Pracowałem w sklepie biegowym, więc moja praca była związana z biegową pasją. Tyle że praca to zawsze praca i trzeba w niej spędzić określoną liczbę godzin. Podjęliśmy decyzję, że z niej zrezygnuję. Od początku sierpnia jestem osobą bezrobotną

Ale to przecież ogromne ryzyko. Z czego będziecie żyli?

MK: Będziemy szukać sponsora. Jeśli chcemy odnosić sukcesy to trening musi się stać naszą pracą. Innej drogi nie ma. Pomagają nam również kibice i biegacze uczestnicząc w naszych zbiórkach funduszy. Za co jesteśmy niezmiernie wdzięczni. Szukamy sposobu na podjęcie pracy zarobkowej w ramach naszych celów i treningów. Najważniejsze, że jesteśmy nastawieni na ciężki trening i gotowi walczyć.

MG: Nie da się uprawiać sportu na tym poziomie, startować na mistrzostwach, zdobywać medali, pracując na pełny etat. Podjęliśmy ryzyko, ale wierzymy w sukces. Sport osób niepełnosprawnych to nie jest rehabilitacja. Poziom sportowy rośnie. Wejście na poziom TOP10 stawia przed nami nowe wyzwania. Jesteśmy odpowiedzialni za siebie wzajemnie. Damy z siebie wszystko.

Strona zbiórki: TUTAJ 

Rozmawiała Illona Berezowska