Marcin Lewandowski to jeden z najbardziej utytułowanych polskich lekkoatletów, wielokrotny medalista mistrzostw świata i Europy (w hali i na stadionie) w biegach na 800 i 1500 m.
Tegoroczny sezon halowy zwieńczył złotym medalem Halowych ME w Glasgow na 1500 m, nie gorzej rozpoczął też zmagania na stadionie. 6 czerwca podczas mityngu Diamentowej Ligi w Rzymie wypełnił minimum na jesienne MŚ w Dosze w biegu na 800 m (1:45.32), a tydzień później, w dniu swoich 32 urodzin, ustanowił rewelacyjny rekord Polski na dystansie jednej mili.
[WIDEO] Dobre biegi Kszczota i Lewandowskiego w Rzymie
Na Bislett Games w Oslo wykręcił czas 3:52,34 min. wygrywając z całą plejadą znakomitych średniodystansowców i o ponad 3 sekundy poprawiając 43-letnie osiągnięcie Bronisława Malinowskiego!
Ależ urodziny! Marcin Lewandowski wygrywa w Oslo i bije rekord Polski w biegu na milę!
Teraz Marcin Lewandowski przebywa na zgrupowaniu w Sankt Moritz w szwajcarskich Alpach. Tam udało nam się porozmawiać z mistrzem.
Marcinie, czy wyjazd w wysokie góry oznacza zakończenie pierwszej części sezonu startowego na stadionie?
Jeszcze nie, bo do mistrzostw świata w Katarze jest jeszcze sporo czasu. Do tej pory były to jednak starty czysto treningowe. Najlepiej świadczy o tym fakt, że jeszcze nie biegałem ani jednego „półtoraka”, czyli - mogę już śmiało powiedzieć – mojego głównego dystansu. Były wprawdzie dwa starty na milę (3 dni po rekordzie w Oslo, Lewandowski wygrał w Bostonie – red.), ale poza tym biegałem tylko 800 m.
Marcin Lewandowski znów wygrywa na milę!
Taki był plan na początek sezonu, żeby obiegać się na większych prędkościach, a dopiero potem włączyć się na 1500. Robię mocny, „koński” trening wytrzymałościowy typowy pod „półtoraka”. Wiadomo, że wytrzymałość zabija szybkość, więc tej prędkości szukałem w startach na krótszym dystansie.
Mimo to startowałeś na milę, a to dystans minimalnie tylko różniący się od 1500 m?
Wbrew pozorom, milę i 1500 m biega się całkiem inaczej. Niby mila ma tylko 110 metrów więcej, ale to są zupełnie inne prędkości. Ale z drugiej strony muszę przecież powolutku oswajać się z dystansem dwukrotnie dłuższym. Celowo jednak wybierałem milę, a nie 1500, żeby nie sugerować się czasami, wynikami, nie myśleć, czy jest dobrze, czy jeszcze nie.
Mogę się tylko cieszyć, że wyszło tak fajnie i uzyskałem światowy wynik mimo jeszcze braku formy. Byłem przecież praktycznie na początku sezonu, bo tegoroczny – z powodu późnego terminu MŚ – jest całkiem inny od dotychczasowych. Dało mi to pewność siebie i utwierdziło w przekonaniu, że droga w kierunku zmiany dystansu idzie we właściwą stronę.
Wrócę do bardzo ważnego zdania, które powiedziałeś na początku trochę mimochodem: „Mój główny dystans to 1500 metrów”. To nowość, bo do tej pory nie chciałeś złożyć takiej deklaracji! Ciągle zostawiałeś sobie furtkę: może 1500, a może jeszcze ciągle 800...
Tak, to prawda. Rok temu miałem super sezon halowy na 1500 m, zdobyłem nawet wicemistrzostwo świata, a jednak potem na stadionie „półtoraczka” pobiegłem tylko na ME w Berlinie (srebrny medal – red.). Pozostałe starty w mityngach były na 800 m i bardzo dobrze mi wychodziły, bo co zawody osiągałem 1:44 min., a w finale Diamentowej Ligi w Brukseli zająłem drugie miejsce. Byłem ciągle jeszcze rozdarty.
Ale teraz mogę już definitywnie powiedzieć, że moim dystansem jest 1500 metrów. Na nim się skupiam i pod niego podporządkowuję trening. Celem jest jak najlepszy występ olimpijski w Tokio 2020 właśnie na 1500 metrów!
A na czym polegają główne zmiany w Twoim treningu spowodowane wydłużeniem sezonu o ponad półtora miesiąca (MŚ w Katarze odbędą się w dniach 28 września – 6 października)?
Dla kibica najłatwiej będzie jak powiem, że w porównaniu do normalnego sezonu z mistrzostwami w sierpniu, w tej chwili wykonuję trening „majowy”. Pracuję tak, jak na przełomie maja i czerwca.
Zwykle po sezonie halowym miałem tylko chwilę odpoczynku i kontynuowałem trening pod stadion. Tym razem, po hali odpuściłem trening, zrobiłem miesiąc całkowitej przerwy i dopiero w maju zacząłem spokojnie wdrażać się do pracy, gdzie w latach poprzednich zdarzało mi się wtedy osiągać już całkiem niezłe wyniki. Krótko mówiąc: jestem z treningiem około półtora miesiąca do tyłu w porównaniu do lat ubiegłych. Ale jest to, oczywiście, przemyślane i zaplanowane. (czytaj dalej)
Kiedy w takim razie zamierzasz zacząć startować na 1500 metrów?
Już za chwileczkę. W czwartek przenoszę się do Monako i dzień później, 12 lipca, pobiegnę 1500 metrów na Diamentowej Lidze. To będzie mój pierwszy start w sezonie na tym dystansie i, mimo ciężkiego treningu w górach, chciałbym pokazać się z jak najlepszej strony.
Na czym polega Twój „koński” - sam go tak określiłeś – trening wytrzymałościowy?
Jest bardziej obszerny w porównaniu do treningu, który robiłem do 800 metrów. Dystans 1500 m biega się z wytrzymałości. Ona stanowi 80 procent, a szybkość tylko pozostałe 20. Robię więc bardzo duży kilometraż, zdarza się, że biegam tyle co maratończycy – nawet i 180 km tygodniowo. To oraz długie odcinki na bardzo krótkich przerwach – to jest najbardziej charakterystyczny element mojego treningu.
Czy to oznacza, że my kibice mamy się już pożegnać z czymś, co nas ekscytowało przez długie lata, czyli Twoja rywalizacją z Adamem Kszczotem?
Raczej tak (śmiech). Stworzyliśmy z Adamem kawał fajnej historii startów i rywalizacji na wielkich imprezach. Teraz ja piszę swoją własną dalej, mam nowe cele i nowe ambicje. Dużo osiągnąłem na dystansie 800 metrów i szukam nowych wyzwań. Cieszę się tym, bo to dla mnie coś nowego, całkowicie inne bieganie, inni rywale i współzawodnicy. Proces trwał dość długo, łatwo nie było, ale w końcu czuję przyjemność biegania tych 1500 metrów i będę dążył do realizacji nowych celów, które sobie wyznaczyłem.
Ale was obu też ta wzajemna rywalizacja napędzała do bycia coraz lepszym i biegania coraz szybciej?
Ależ oczywiście, pewnie, że tak! Teoretycznie fajnie jest być jedyną gwiazdą, zawodnikiem najlepszym, bo przecież każdy chce wygrywać i być najlepszy. Ale rywalizacja taka jak moja z Adamem zawsze bardzo nakręca i mobilizuje obu zawodników, a dzięki temu też za nami szli kolejni młodzi zawodnicy, jak Rozmys czy Borkowski, którzy myśleli: skoro Kszczot i Lewandowski mogą, to dlaczego nie oni? Rywalizacja działa znakomicie! Ten mechanizm sprawdza się zresztą także w kilku innych konkurencjach, m. in. wśród kobiet na 400 metrów, męskim pchnięciu kulą czy rzucie młotem. Zawodnicy się ścigają, rywalizują i robią na przemian świetne wyniki, często najlepsze na świecie.
A zatem Twoja decyzja pozbawia i Ciebie, i Adama tego koła napędowego...
(Śmiech) Pewnie tak, chociaż... Ja nie patrzę już tylko na swoje podwórko, spoglądam daleko w przód i w świat. Stawiam sobie najwyższe cele, chcę być jednym z najlepszych na świecie. Znalazłem sobie nowych przeciwników i teraz rywalizacja z nimi będzie mnie napędzała.
Jak zatem widzisz swoje możliwości w biegu na 1500 metrów? Biegasz najszybciej w naszym kraju, ale umówmy się, że Twój rekord Polski 3:34.04 z 2017 roku nie jest wynikiem ze światowego topu.
Oczywiście. Mój wynik na świecie furory nie robi, ale mogę go bardzo mocno poprawić, bo jestem przygotowany i mentalnie, i fizycznie do biegania znacznie szybciej. 1500 metrów jest dla mnie dystansem ciągle nowym, wciąż się go uczę i jestem pewien, że sporo się na nim poprawię. Nie boję się marzyć, moim celem na igrzyska w Tokio jest wynik w okolicach 3:30 min., a to już jest jeden z lepszych wyników na świecie. Jestem przekonany, że już w tym sezonie poprawię rekord Polski i to sporo, a do Tokio zostało jeszcze sporo czasu (uśmiech). (czytaj dalej)
To pozwól, że jeszcze podrążę i spróbuję wydobyć z Ciebie deklarację, jaki wynik możesz wybiegać jeszcze w tym roku.
To jest tylko sport i bywa różnie, ale postawiony przede mną cel zakłada bieganie w tym sezonie na poziomie 3:32-3:33. Taki wynik by mnie ucieszył, bo pokazałby fajny postęp. Ale ten plan w najmniejszym stopniu nie przeszkadza w staraniach o bieganie bliżej 3:30. Ja się tego nie boję, bo ambicje mam naprawdę duże.
A jeśli – odpukać – na końcu roku okaże się, że nic z tego nie wyszło i wcale się nie poprawiłeś, albo przynajmniej nie tak znacząco jak zakładasz? Konsekwentnie będziesz trzymał się planu czy w perspektywie igrzysk olimpijskich wrócisz do „bezpiecznego” biegania 800 metrów, które masz opanowane do perfekcji i w którym już jesteś mistrzem?
Jestem już zawodnikiem na tyle doświadczonym, że nie przejmuję się, przepraszam za słowo, pierdołami takimi jak nabieganie w danym momencie wyniku, który by się chciało. Wiem na co mnie stać. Wiem, że stać mnie teraz na bieganie w okolicach 3:31-3:32, a jeśli jeszcze tego nie osiągnę, to przyczyny mogą być bardzo różne: zwykły niefart, głośna impreza za ścianą w noc przed startem albo to, że wstanę lewą (nomen omen) nogą. Mnóstwo czynników, często niezależnych od zawodnika, ma wpływ na wynik.
Przykład? Kilka dni temu w Lozannie pobiegłem 800 m w 1:45:23, a ja wiem, że stać mnie już na 1:44. Nie był to po prostu bieg dla mnie idealny. Wiem, że mogę już szybciej i to jest dla mnie najważniejsze. Mam swoją wyznaczoną ścieżkę i będę konsekwentnie trzymał się swoich założeń. Cel jest konkretny: 1500 metrów w Tokio 2020 i nic się nie zmieni.
Diamentowa Liga w Lozannie: Piotr Lisek bije rekord Polski w tyczce. A na bieżni... [WIDEO]
Zresztą... brak kosmicznego czasu nie oznacza utraty szansy na medale. Pamiętaj, że na imprezach mistrzowskich biega się inaczej niż w mityngach, często nie wykręca się wielkich wyników, bo walczy się o miejsce, biega kilka razy dzień po dniu i żeby zdobyć medal trzeba wykorzystać całkiem inne umiejętności.
A co z tegorocznymi mistrzostwami świata w Dosze?
Trening jest cały czas nastawiony na 1500 metrów, ten dystans jest dla mnie najważniejszy. Gdyby z jakichkolwiek względów okazało się, że w perspektywie igrzysk, a także walki o medal MŚ lepszym wyborem jest jeszcze raz start na 800 metrów, to jest taka możliwość. Ale raczej wykluczam taką opcję. Nie ma co patrzeć na innych, trzeba konsekwentnie robić swoje. Na 99 procent w Katarze pobiegnę więc 1500 metrów.
Od kilkunastu lat Twoim trenerem jest starszy brat Tomasz. Kiedyś powiedział, że jeśli w waszej współpracy któraś ze stron zawiedzie, zespół się rozpadnie. Zespół trwa i jest chyba coraz mocniejszy. Jak wy to robicie, że wciąż nie macie siebie dosyć i ciągle robicie postępy?
Tomek jest moim trenerem od samego początku, czyli od 2001 roku. Nasz zespół na pewno się nie rozpadnie. Ja już od dawna wiem, czego chcę i co chcę osiągnąć, nigdy nie trenowałem dla Tomka. Pracuję dla siebie, a nasze relacje i więzy rodzinne nie mają żadnego znaczenia. Zawsze był pełen profesjonalizm, Tomek jest moim trenerem, czuję do niego respekt, mam zaufanie w stu procentach i słucham go bez dyskusji. Nigdy nie było żadnej wpadki, cały czas się rozwijam, robię postępy, są sukcesy i osiągnięcia, nie ma za to kontuzji. Głupotą byłoby rezygnować z tak znakomitego układu!
Ano właśnie! Bardzo ciężko pracujesz, tyle lat utrzymujesz się na szczycie i nigdy nie miałeś większej kontuzji. Jak Ci się to udaje?
Są dwa powody. Po pierwsze: mądry trening. Po drugie: jestem, jak to ludzie mówią, „koniem” przygotowanym do bardzo ciężkiej pracy i omijam kontuzje szerokim łukiem. Ale najważniejsza jest mądrość treningu zaplanowanego przez Tomka i higiena codziennego życia: regeneracja, odnowa biologiczna, suplementacja.
Po każdym sezonie jeżdżę na zgrupowanie lecznicze. Na początku września kończę treningi i starty, po czym na 2 tygodnie mam jeszcze na obóz, na którym nie trenuję, a biorę zabiegi regeneracyjne i profilaktyczne. Zawsze uważaliśmy, że lepiej zapobiegać niż leczyć i ta zasada znakomicie się sprawdza. Tomek o to dba, a ja wykonuję. Bo ja jestem „robolem” (śmiech), który wykonuje ciężką, tytaniczną pracę zleconą przez trenera. Jeśli się sprawdza i są rezultaty, ja się całkowicie podporządkowuję. (czytaj dalej)
A jak długo jeszcze? Ile jeszcze czasu będziesz w stanie tak ciężko trenować i biegać na najwyższym poziomie? Masz 32 lata, więc... młodzieniaszkiem już nie jesteś.
Nie jestem, to prawda. Ale... Roger Federer powiedział kiedyś, że data urodzenia i wiek to są tylko cyferki. Ważne jest to, jak się czujesz. Wziąłem sobie te słowa głęboko do serca. Czuję się świetnie, fizycznie i psychicznie, mam bardzo zdrowe podejście do życia i do sportu. Oby to trwało jak najdłużej! Chciałbym skończyć karierę jako zdrowy sportowiec.
Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie: jak długo jeszcze będziesz mógł tak świetnie biegać?
Moim celem jest bieganie na światowym poziomie jeszcze przez 3 lata. Potem, nawet jeśli będzie zdrowie i tak już podziękuję. Sezon 2019 to mistrzostwa świata i rok przedolimpijski, rok 2020 – igrzyska w Tokio, a bardzo ważny jest dla mnie także 2021, bo będę bronił u nas w Toruniu tytułu halowego mistrza Europy.
A 2024?
Myślisz o następnych igrzyskach w Paryżu? Nie, nie, nie ma co się oszukiwać czy ściemniać. Nawet jeśli zdrowie by pozwoliło, to będzie za dużo. To ma już być czas dla mojej rodziny. Spędzam poza domem 300 dni w roku, bo to nie tylko zgrupowania, treningi i zawody, ale także różne testy, spotkania ze sponsorami, z kibicami, młodzieżą, badania itp.
Żeby móc spędzić z żoną i córeczkami choć trochę więcej czasu, staram się czasami zabrać je ze sobą. Teraz właśnie jesteśmy razem przez 2 pierwsze tygodnie zgrupowania w Sankt Moritz, spędziliśmy bardzo fajny czas. Ale i tak mam dla nich zdecydowanie zbyt mało czasu!
Czyli igrzyska w Tokio 2020 będą ostatnim olimpijskim startem Marcina Lewandowskiego?
Zdecydowanie tak! Wszystko, całe moje życie prywatne i zawodowe, jest w stu, a nawet 110 procentach podporządkowane temu, żeby zdobyć w Tokio olimpijski medal. Śnię o nim czasami, wyobrażam sobie, jak wisi na mojej szyi i robię wszystko co w mojej mocy, by to osiągnąć!
To z całego serca Ci tego życzymy, a w najbliższej perspektywie – udanego tegorocznego debiutu na 1500 metrów w piątek w Monako, poprawienia rekordu Polski i jak najszybszego zejścia do poziomu wymarzonych 3 minut i 30 sekund.
Bardzo dziękuję!
Rozmawiał Piotr Falkowski
zdj. Marek Biczyk (PZLA)