Miłośnik najdłuższych wyryp. Rozmawiamy z Tadkiem Podrazą

„To było nieporównywalnie trudniejsze od wszystkiego, w czym dotychczas brałem udział” – stwierdził zdecydowanie Tadeusz „TaDzik” Podraza na mecie Legends Trail 500 przed trzema tygodniami, kiedy ostatnio rozmawialiśmy.

Pół tysiąca kilometrów w błocie i śnieżycy. Tadeusz Podraza na mecie Legends Trail 500

Posłuchajmy, co myśli teraz...

Tadeusz Podraza: Zazwyczaj po jakimś czasie zaczyna się myśleć „w sumie nie było tak źle”. Złudnym może też być obraz, jaki przedstawiamy w jego trakcie np. poprzez zdjęcia na FB. Nazwałem to niepoprawnym optymizmem (w relacji opisałem, jak to działa). Teraz, oglądając zdjęcia, w pierwszej chwili myślę, że było super… ale po chwili przypomina mi się, ile sił i determinacji wymagało pokonanie trasy. Zimno, mokro, błoto, bagna, deszcz, śnieg, wiatr, wiatrołomy, zaspy śnieżne, mokre buty, nieustanny marsz, brak energii, głodny.... Takimi słowami można by opisać LT500, ale że nadal jestem niepoprawnym optymistą, więc krótko powiem: było SUPER. (uśmiech)

Czy z perspektywy tych paru tygodni dalej uważasz, że Legends 500 był najtrudniejszym z Twoich dotychczasowych biegów?

Jak to zazwyczaj po biegu, pisząc relację przeglądałem zdjęcia, zapis trasy z GPSa oraz własne wpisy na FB wysłane w trakcie imprezy. Po głębokim zastanowieniu nad tym wszystkim, mogę powiedzieć, że tak, patrząc całościowo to był najtrudniejszy bieg, w jakim brałem udział. Każdy z etapów zajmował kilkanaście godzin (15-19) praktycznie nieustannego przemieszczania się. Pokonanie etapu wymagało na tyle dużo wysiłku, że na punktach (za wyjątkiem pierwszego) odpoczywałem ok 5-6 h, z czego około połowy to był sen. Jak do tej pory nie było takiej imprezy, abym aż tyle potrzebował czasu na odpoczynek, zwłaszcza w jej pierwszej części. Gdy na LT250 poświęciłem tylko 20 minut na sen, to już na LT500 wyszło w sumie ok 15 godzin samego snu.

Przypomnij nam jeszcze raz, co w nim było dla Ciebie najcięższe?

W LT500 nie jedna rzecz, ale połączenie kilku elementów sprawiło, że była to naprawdę trudna impreza. Odległości pomiędzy punktami (65-83 km), trudności technicznie (błoto, wiatrołomy, bezdroża) w połączeniu z najpierw deszczowymi, a potem zimowymi warunkami i praktycznie całkowity brak miejsc, gdzie można by się zatrzymać na chwilę odpoczynku na trasie. Przykładowo odcinek pomiędzy CP5 a CP6 zajął 18,5 h w trakcie czego zatrzymaliśmy się na cztery przerwy leżenia w śniegu po 3-5 minut i jedną trochę dłuższą w namiocie Chez Ingo (należącym do jednego z wolontariuszy; co roku na Legends Trail znajduje się w nim punkt-niespodzianka – red.).

Taka wyrypa to wyzwanie logistyczne na równi ze sportowym. Powiedz coś więcej o sprzęcie, którego używałeś.

Sprzęt jest bardzo ważny, przede wszystkim musi spełniać swoje zadanie i musi być wygodny w użyciu. Druga rzecz, to musi być jakościowo taki, aby w najgorszym z możliwych wariantów pogodowych nadal zapewniał bezpieczeństwo. Po każdej imprezie zastanawiam się, czy jest coś, co mnie denerwowało lub nie do końca się sprawowało tak, jak bym tego oczekiwał i powinienem coś zmienić.

Buty – przygotowane miałem trzy pary ale całość trasy pokonałem używając tylko Inov-8 X-Talon Ultra 260. Spisywały się tak rewelacyjnie, że nawet nie myślałem, aby wyciągać pozostałe. Protektor trzymał idealnie, zaliczyłem tylko jeden dupozjazd, kiedy próbowałem stanąć na mokrej, pokrytej mchem mocno skośnej skale – to nie miało prawa się udać. Siatka jest na tyle mocna, że nie przemaka na wylot przy byle kontakcie z wilgocią, Mimo, że ostatecznie buty były cały czas mokre, nie miałem jakichś większych problemów ze stopami.

Kurtka – Inov-8 Stormshell – kurtka ultrasa musi mieć kaptur, być wodoodporna, mieć podklejane szwy, szybko schnąć i dobrze by było, aby nie ważyła za wiele. Kurtka jest najważniejszą ochroną przed aurą, a ta potrafi być naprawdę wredna. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że mam bardzo dobrą kurtkę.

Bluzy – jako wewnętrzną warstwę ocieplającą wykorzystałem bluzy finiszera z rożnych biegów. Mam ich już na tyle dużo, że bez sensu było oszczędzać na jakieś specjalne okazje. Koszulka z bielizny technicznej, na to ŁUT150 z 2016, potem ŁUT150 z 2014, i na to rewelacyjna, lekka kurtka Montury z TdG z 2014. Kumulacja punktów mocy! (śmiech)

Spodnie – ten temat mam jeszcze nie do końca dopracowany. Przed startem zaopatrzyłem się w leginsy Inov-8 Winter Tight. Są niezłe, ale nie chronią przed deszczem, nie wspominając o leżeniu w śniegu. Warstwę ochronna miały mi zapewnić WAA Ultra Rain Pants, ale niestety nie przeżyły pokonywania wiatrołomów podczas pierwszych dni. Miałem za mały rozmiar, aby się sprawiły jako dodatkowa warstwa na inne leginsy, więc się rozdarły w pewnym ważnym miejscu...

Rękawiczki – niby detal, ale czasami takie elementy okazują się bardo ważne. Inov-8 All Terrain Glove – nawet przy pogodzie, jaka nas spotkała, dawały radę. Nie są wodoodporne, ale mimo że były mokre, nie było w nich zimno. I najważniejsza rzecz – bardzo dobrze obsługiwało się w nich smartfon.

Plecak – RaidLight Ultra Legend 20l – najważniejsze cechy, to szerokie, wygodne szelki oraz ogromna masa kieszonek. Kupiłem go przed PTL-em po wcześniejszej intensywnej analizie zdjęć w Internecie, aby zobaczyć, co używają uczestnicy biegów takich jak PTL i Marathon des Sables. To był bardzo dobry pomysł.

Kijki – Black Diamond Distance Carbon Z-Pole – najważniejszą ich cechą jest lekkość. Kijków używam cały czas (za wyjątkiem asfaltu), więc dla mnie waga jest najistotniejszym elementem. Jak do tej pory są to najlepsze kijki, jakich używałem.

Nawigacja – Garmin GPSMap 66S – nowy nabytek po tym, jak stare urządzenie zastrajkowało w trakcie ostatniego BUT Challenge. Duży wyświetlacz, praktycznie wszystko można skonfigurować pod własne widzimisię. Jedyne, co mnie trochę irytowało, to brak możliwości ustawienia alarmu zejścia z trasy. Teoretycznie taka funkcja jest, ale w praktyce nie udało mi się jej jak do tej pory uruchomić. Druga rzecz, to miałem wrażenie, że zapotrzebowanie na energie jest dużo większe, niż w starych urządzaniach, które miałem, ale to może wynikać z częstego sięgania po GPS oraz niskiej temperatury.

Latarka – Black Diamond Icon – zasilana zwykłymi bateriami AA, czyli łatwo dostępnymi i zamiennymi z latarką zapasową oraz GPSem. Najcięższy element, czyli zasobnik na cztery baterie, podpięty mam na długim kablu i schowany w jednej z przednich kieszonek. Wyciągnięcie latarki z kieszonki zajmuje kilka sekund, podobnie jej schowanie. Ma płynną regulację świecenia w zależności od potrzeby. Jeden zestaw baterii starcza na dwie noce, zakładając, że nie cały czas jest potrzebna maksymalna moc latarki.

Po ukończeniu Legends Trail 250 porównywałeś go z najdłuższym BUTem i Goldsteig 661. Teraz w międzyczasie masz jeszcze za pasem m.in. PTL i Transgrancanarię 360°. Czyżby Legends 500 był cięższy od PTL?

Każdy z tych biegów miał coś, co sprawiało, że były prawdziwym wyzwaniami. Różny teren, różne pory roku, różne trudności. Im dłużej startuję, tym bardziej jestem przekonany, że nie da się ich tak w prosty sposób porównać. PTL w 2018 był bardzo wymagający ze względu na trasę, która była poprowadzona w skrajnie trudnym, a często wręcz niebezpiecznym terenie. Nawet najdrobniejszy błąd mógł skończyć się tragicznie. LT500 przy tych zimowych warunkach, które mieliśmy, praktycznie uniemożliwiał odpoczynek na trasie. Wydaje mi się, że łatwiej jest pokonać nawet najtrudniejszy technicznie fragment trasy, jeżeli można wcześniej chwilę siąść i odpocząć, czy może nawet się przespać, niż cały czas iść/biec przez kilkanaście godzin, ponieważ jest za zimno, aby się zatrzymać.

Z Gran Canarią właśnie jesteśmy na czasie. W tej edycji Transgrancanarię 360° (262 km trasy bez oznaczeń, z własną nawigacją) skończył jeden Polak z trzech startujących. Przypomnij nam nieco więcej o wrażeniach z tamtych zawodów z ubiegłego roku. Co jest w nich szczególnego?

Ta wyspa ma w sobie coś, co sprawia, że ostro się dostaje w dupę, zresztą chyba sam się o tym ostatnio przekonałeś! (śmiech).

Nasza relacja z Transgrancanarii Classic 128 km: TUTAJ

W 2019 na TGC360° były bardzo zmienne warunki temperaturowe. Gdy w dzień po południowej części miałem wrażenie, że umieram z pragnienia i przegrzania, to w nocy w północnej części wyspy telepałem się z zimna. Druga rzecz to rodzaj terenu, po jakim była poprowadzona trasa – to że nie było widać ścieżki wcale nie znaczyło, że ona nie istniała. Zdecydowanie nie ułatwiało też sprawy to, że chyba wszystko, co rośnie na tej wyspie, jest kolczaste. Nie do zapomnienia był trzykilometrrowy kanał – po kolana w lodowatej wodzie, naprawdę to było jedyne w swoim rodzaju. Na koniec pozostała blisko dziesięciokilometrowa plaża – chwila, gdy zaczynasz biec, aby jak najszybciej ją pokonać, zanim słońce spali cię w pył i nudysta, który nią spacerując przybija ci piątkę – bezcenne wspomnienia! (śmiech)

Jak trenujesz pomiędzy tymi mega długimi startami? Czy może tylko udział w Twoich ulubionych 50-tkach na orientację jest wystarczającym treningiem?

Biegi ultra to dla mnie „odpoczynek” od dnia codziennego. Coś, co w pewnym momencie stało się nie tyle sportem, co pasją, sposobem na życie – samym życiem. Nie uważam siebie za sportowca, więc też nie myślę kategoriami: wynik, czas, miejsce, trening. Bardzo często biorę udział w różnych zawodach – biegi górskie lub biegi na orientacje (w życiu nie biegłem biegu asfaltowego), im dłuższy dystans tym lepiej. Robię to już przeszło 10 lat, więc są to setki godzin, tysiące kilometrów w przeróżnych warunkach. To jest mój trening – każde kolejne zawody dokładają jakąś cegiełkę do bagażu doświadczeń. No i dla wyjaśnienia, moim ulubionym dystansem na orientacje są setki, w 50-tkach to biegają sprinterzy! (śmiech)

Porozmawiajmy o przyjemnościach. Zawody w ciepłych miejscach, jak Gran Canaria? Alpy, wysokość i techniczne trudności? Ardeńska zima, która akurat dwa razy Ci się trafiła? Polska zima? Co z tych rzeczy najbardziej lubisz, a co trochę mniej?

Jestem takim beznadziejnym przypadkiem, który można określić jako optymista-realista. W każdym przypadku, nawet na pierwszy rzut oka beznadziejnym, najpierw widzę pozytywne rzeczy. Lubie różnorodność, więc każda nowość mnie cieszy. Praktycznie o każdej imprezie, w jakiej brałem udział, mogę powiedzieć coś pozytywnego, co pozostało w mej pamięci. Widoki, wschody słońca, uśmiechy, twarze, rozmowy.... wiele przeróżnych rzeczy. Naprawdę chyba na palcach jednej ręki byłbym w stanie policzyć biegi, do których miałbym jakieś zastrzeżenia. Jedyne, czego nie lubię, to innych zawodników z kategorii „płacę, to wymagam”, czyli takich, co mają pretensje o wszystko oraz takich, co śmiecą na trasie. Na szczęście zazwyczaj startuję na takich dystansach, że rzadko mam okazję ich spotkać. Drugą rzeczą, której nie lubię, to gdy na trasie jest za dużo asfaltu.

Nie wiemy, ile tygodni może potrwać ten martwy sezon związany z pandemią koronawirusa. Jak zamierzasz go spędzić pod względem sportowym?

Dla kogoś, kto zazwyczaj jest na jakiejś trasie, to bardzo trudne pytanie. Właśnie skreśliłem dwie 24-godzinne imprezy na orientację, które miały być w marcu, a jako realista myślę, że jest duże prawdopodobieństwo, że trzeba będzie wykreślić też inne imprezy do końca maja/czerwca? Gdzieś tam w planach mam jeszcze w odwodzie długodystansowe szlaki turystyczne, które czekają na swój czas. Jednak myślę, że w tej chwili jest za wcześnie, aby o czymkolwiek decydować. Trzeba spokojnie poczekać w domu na rozwój sytuacji, a przy okazji uporządkować zaległe rzeczy, na które nie miało się do tej pory czasu.

Rozmawiał Kamil Weinberg