Mocno przygodowy Chudy Wawrzyniec Ambasadora [ZDJĘCIA]

  • Biegająca Polska i Świat

O swoich pechowych przygodach podczas udziału w Chudym Wawrzyńcu 2014 opowiada Marek Grund - Ambasador PZU Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój.

Zanim ktoś z Was zacznie to czytać, to chciałem tylko powiedzieć że nie chciałem nic pisać, bo bieg okazał się... hmm nawet nie wiem jak to nazwać. Powiem tylko tyle, że ciężko pisać o czymś, co nie wyszło… (ale jak ktoś chce zrzucić 3kg w 13h tutaj znajdzie instrukcje)

Na początek pozbyłem się mapy

…8 sierpnia 2014, Katowice godzina 13 siedzę w macu popijając czekoladowego szejka i przeglądając mapę  punktu zbiórki skąd mieliśmy wyruszyć do Rajczy razem z znajomymi. Zabawnym faktem staje się to, że wyrzucając śmieci w wyrzuciłem także wydrukowaną mapkę, która mnie miała doprowadzić do miejsca zbiórki (o.o) brawo Mareczku. Zadzwoniłem do siostrzyczki, która okazała się pomocna i pokierowała mnie przez telefon na miejsce zbiórki - w sumie łatwo poszło. Wyczekałem na chłopaków i pojechaliśmy.

Na miejscu byliśmy około 17:30. Zajęliśmy miejsca noclegowe w jednej z klas w szkole i pojechaliśmy po pakiety startowe. Masa znajomych twarzy, wymiana zdań na temat zawodów i powrót do bazy noclegowej w Ujsołach. Start zaplanowany jest na 4:00, autobusy na start o 3:00, więc pobudka przewidziana dla mnie na 2:00 - cudownie przecież. Zjadłem swój standardowy posiłek na noc przed startem, zrobiłem miksturę do bukłaka, spakowałem żelki i krówki - stały rytuał. Pogadałem z Arturem i przygotowałem ciuchy na start, zapiąłem numerek startowy,  i nie zostało nic innego jak się położyć. Była około 22:30.

Bezsenna noc

Do 2:00 obracałem się co chwilę na karimacie, bo zasnąć się niestety nie udało. O tej też godzinie zaczęły dzwonnic budziki. Zerwałem się dość żwawo, zjadłem śniadanie i ubrałem się. No i co - gotowy. Poszedłem na autobus. Dojechaliśmy na start i czekałem w amfiteatrze na Karola, bo dogadaliśmy się, że pobiegniemy sobie razem. Znalazł się Karol razem z swoją Justynką, która życzyła nam obu powodzenia. Ustawiliśmy się na starcie. Przybijając jeszcze szybko piątkę Arturowi i Karolowi zaczęliśmy już odliczać 4,3,2,1…

3... 2... 1... Start!

Start na zegarku 4:03 pierwsze kilka km po asfalcie dosyć szybkim tempem aż do Soli a od Soli wbiegamy już na Rachowiec. Lekki podbieg, gdzie delikatnie zwalniamy i potem mocno w dół - ale ostrożnie, bo zbieg jest bardzo stromy po śliskiej trawie. Na końcu zbiegu mijamy pierwszy PK 1:18h.

Potem znów asfaltowy kawałek i z powrotem na górską trasę. Przebiegamy przez Zwardoń, troszkę w górę, troszkę w dół i tak aż do Kikula, gdzieś po drodze mijamy 2PK. Trasa mija - aż miło powiedzieć - DOSKONALE: swobodne rozmowy z Karolem o sprawach życia codziennego, sprawiają że czas biegnie szybko a pokonywana trasa jeszcze szybciej. Przebiegamy przez Mały Przysłop, Wielki Przyszłop i docieramy do Wielkiej Raczy, gdzie w schronisku kupuję 0.5l zimniutkiej Coli. Wypijamy ją z Karolem na pół i biegniemy dalej bez ociągania się.

Mijamy Małą Racze, Jaworzynę  i raz dwa znajdujemy się na 3PK z czasem 4:53h. Na Przełęczy Przegibek w schronisku, gdzie znajduje się punkt żywieniowy, zjadamy po drożdżówce, garści owoców i oblewamy się wodą. Nie uzupełniamy jednak zapasu płynów, gdyż jeszcze mamy ich sporo. Bez ściemy ruszamy dalej na trasę.


Ulubiony aspekt ultrasów

Słońce zaczyna się dawać we znaki, ale radzimy sobie i wbiegamy na 4PK Na Wielkiej Rycerzowej - moment, w którym można zdecydować czy biegnie się trasę 50+ czy 80+. Nasze zdecydowanie z Karolem na punkcie jest tak mocne, że nawet nie patrzymy w lewo czyli w stronę krótszej trasy tylko od razu zmieniamy tor na prawo.

Ale!!! Chwila moment zanim zbiegliśmy (@#$%^&*() wydarza się mój ulubiony aspekt ultrasów - zgarniam słodkiego buziaka od wolontariuszki na punkcie! "Dobra Karol, teraz biegniemy :D". Karol tylko się zaśmiał i pobiegliśmy dalej. Zaczynałem się lekko denerwować, że za łatwo to wszystko przychodzi, wiec tylko wyczekiwałem momentu, w którym wszystko sypnie się jak zamek z piasku.

Oszust!

Po lekkim zbiegu z PK, znów strome podejście na Świtkową - ilość bluzgów rzucona tutaj przez uczestników, których udało się wyprzedzać była dosyć spora, ale ukrywać nie będę, że sam zwyzywałem tę (górkę) od... Nie będę mówił :P Dalej trasa mija w ciągłym biegu - raz w górę raz w dół, ręce zaczynają mocno drżeć i wiem już, że zbliżamy się do mojego ulubionego fragmentu tej trasy...

Oszuście!! Biegnę po Ciebie! Z daleka Oszust dał się już zauważyć, a raczej usłyszeć. Ilość krzyków oraz kolejnych bluzgów sięgała zenitu, ale my widzimy się nie pierwszy raz, co oszuście? Znamy twoje słabe punkty! Oszust pokonany w kilka minut, gdzie udało się wyprzedzić 12 osób! Na szczycie Oszusta PK 5 i odmeldowani!

Zaraz za oszustem dołącza do nas pewna Pani, która biegnie w samotności i jest to Dominika Duleba, która prosi nas o pociągniecie jej dalej w tym tempie, gdyż jest trzecia. Wstyd byłoby odmówić tak doskonałego towarzystwa. Ciągniemy więc zatem Dominikę, a raczej to chyba ona nas, bo narzuca takie tempo, że aż jęzor szło wywalić. Prowadzimy wesołe rozmowy z Dominiką i staramy się utrzymać równy bieg. Kiedy spojrzałem na Karola wiedziałem, że nie utrzyma takiej prędkości, ale udało nam się dotrzeć do 6PK.

Na ostatnim punkcie żywieniowym (skutecznie) namówiłem Dominikę, żeby napiła się z nami piwa. Uzupełniłem delikatnie płyny w bukłaku, ale nie za dużo - dobrze wiedziałem, ile mi wystarczy. (Za chwilę stanie się coś bardzo dziwnego. Czułem już wcześniej, że przecież musi się coś stać, bo do samego końca nigdy nie może być fajnie, no bo czemu Marek miałby mieć łatwo?)

Dodatek specjalny

Sięgam po drożdżówkę na punkcie, zajadam się delektując się smakiem, gdy nagle sięgając po kolejnego kęsa nie zauważam osy, której również smakowała moja drożdżówka i tym samym zostaję użądlony w język! Zemrzyj owadzie! Naturalnie w tym momencie ode chciało mi się jeść, zgłosiłem się do organizatora na punkcie pytając, czy jest tu jakiś ratownik medyczny. Niestety miałem pecha - nie było. Opisałem sytuację organizatorowi, po czym ten czym prędzej chciał mnie odwieźć na metę. Zaśmiałem się tylko pytając, czy żartuje. On z poważną miną zabrania mi kontynuowania biegu, ja spoglądam na niego z uśmiechem „człowieku nie ma takiej opcji”. Osa, której spodobał się mój język miała by mnie pozbawić ukończenia Wawrzyńca? Dobry żart!

Odczekałem chwile i pokazałem mu, że język już nie puchnie i oświadczyłem, że biegnę na własnż odpowiedzialność. Ruszyłem szybko goniąc Dominikę, której poradziłem wyruszyć prędzej, bo sam musiałem chwilę jednak odczekać. Karol wyglądał dość słabo i powiedział, żeby na niego nie czekać. Walka Dominiki o 3 pozycję dla trwała nadal. Raz dwa i byłem już za jej plecami.

Gdyby nie ta osa wszystko byłoby chyba nadal OK. Trasa mijała nadal, przeprowadzaliśmy na niej sporo rozmów. Dobiegając do Gruba Buczyna wiedziałem, że to koniec mojej pomocy dla Dominiki i machnąłem tylko ręka, aby nie czekała. Odpuściłem - wiedziałem, że zostało jakieś 15km, a miała na tyle przewagi, że była bezpieczna.  Ale odpuściłem nie tylko walkę z Dominiką - również swoją własną.

Dlaczego się poddałem?

Kolano sprawiło, że bieg stał się już niemożliwy, w sercu po cichu modliłem się tylko do Boga, aby pozwolił mi chociaż dojść do mety, bo bieg był naprawdę niewykonalny. Maszerowałem Wielkim Groniem i Wilczym Groniem, krzycząc z bólu. Jedyne, o czym myślałem to poddanie się.

Tak - chciałem się poddać, co też chciałem uczynić na 7PK, kiedy na 200m przed punktem upadłem na ziemię ze zmęczenia i za nic nie chciałem się podnieść. W sumie to nawet nie bardzo wiedziałem jak… Język pulsował, kolano przemawiało do mnie ludzkim głosem abym się położył i poczekał aż ktoś mnie zniesie z tej góry.

Wolontariuszka z punktu namawiała do walki, ale ja nie miałem zamiaru walczyć, leżałem dalej. Czułem jak łzy bólu spływały po policzku, a kiedy moje oczy się już zamknęły, jedyne co widziałem to ciemności. Czas na chwilę się zatrzymał, a głos który dochodził do mnie nie wiem skąd, brzmiał jak, jak…


Nie ma rzeczy niemożliwych

Nie wiem, kiedy się ocknąłem - zobaczyłem tylko wolontariuszkę, która zakładała mi na rękę opaskę uczestnika trasy 80+. Uświadomiłem sobie w tym momencie, że mam tylko jedno wyjście: "Musisz wstać Marek, musisz wstać i iść dalej, bo wiem, że nie możesz biec, ale wstań i idź! Idź i pokaż wszystkim, że nie ma rzeczy niemożliwych."

Co miałem zrobić?! Wstałem podpierając się rękoma, uśmiechnąłem się tylko do wolontariuszki i poszedłem, do schroniska na Rysiance, do którego zostało około 2km. Ratowała mnie już tylko myśl o Coli, którą tam sobie kupię. Warto tu wspomnieć o tym, że aby dojść do schroniska na Rysiance dołożyłem sobie trasy, bo schronisko nie było po drodze. Wypijając Colę jednym duszkiem człapię dalej na Hale Lipowskie.

Wycieczka do piekła

Raz dwa i byłem, bo Cola mnie trochę odnowiła, ale dalej utrzymywałem tylko marsz. Z Hali Lipowskiej czekał już tylko zbieg w dół. Bieg - ale nie dla mnie. Dla mnie to była wycieczka do piekła. Marsz raczej nie ustawał czasami uskakiwałem na jednej nodze, dając odpocząć lewemu kolanu. Te odpoczynki sprawiły, że od czasu do czasu starałem się kawałek podbiegać. Udawało się co prawda na krótko, ale się udawało! Walcz Marek, walcz!

Mimo sporej ilości osób, która mnie wyprzedzała, starałem się już nie załamywać. Bałem się tylko o Karola, bo bardzo długo już poruszałem się w ślimaczym tempie a jego dalej nie było. Przyszedł czas, w którym usłyszałem głosy dochodzące z mety, tym razem niewiele mi to jednak pomogło.

Maszeruję… mijam ostatni PK8... Słyszę: "Do mety zostało ci 2,5 km nie poddawaj się!". Heh zaśmiałem się tylko, ale nie chciało mi się już nic komentować. Wyprzedził mnie w tym momencie biegacz, u którego na plecaku zauważyłem zamrażacz - był na tyle miły że podzielił się - zmroziłem kolano, podziękowałem i kolega pobiegł dalej. A ja dalej powoli maszerując zaczynam odczuwać lekka ulgę na kolanie, no i proszę biegniemy Marek!

Ale to nie wszystko

Nie na długo zdały się moje radości... Bardzo już zmęczony zbaczam z trasy nadrabiając około 1km. Jak by  tego było mało, to poza trasą wpadam w leśne dziady, zaliczając upadek wbijam sobie w ręce kilka drzazg! No nie…. Coś jeszcze chce się dziś wydarzyć!!!

Wracając na trasę spotykam Karola!!! "No stary, jesteś!" - pomyślałem. Zapytał mnie co się stało, więc opowiedziałem mu o swoich przypadkach po drodze i tak już razem maszerowaliśmy do mety. Zobaczyliśmy ją, gdy zostało jeszcze jakieś 800m. "Dobra Karol, lecimy bo wstyd mi już dziś!" i zbiegliśmy z góry: asfalt, zakręt mostek, złapaliśmy się tylko za łapy i wbiegliśmy razem na metę.

Wręczono nam medale, do Karola podbiegła Justyna, a ja spuściłem tylko głowę w dół próbując się szybko ukryć gdzieś w kącie i rozpłakać jak dziecko. Nie dało jednak rady - fale znajomych z gratulacjami nie miały końca. Co miałem robić? Pogadałem ze wszystkimi i okazało się, że uzyskaliśmy mimo wszystko bardzo dobre 85 i 86 miejsce z czasem 13h9'. Okazało się, że pogoda poniszczyła wszystkich, wiele osób zrezygnowało i skręciło na trasę 50+. Mimo wszystko jest to mój najgorszy czas w tym biegu.

Teraz już tylko zanurzyliśmy się w letniej rzece i delektowaliśmy się piwem…

Mam być zadowolony, czy mam ten bieg uznać za swoja największą  porażkę?

Sam nie wiem…

P.S.! Dominika - gratulacje za zajęcie 3. miejsca wśród pań, dzięki za wspólna walkę i wzajemne wsparcie na trasie.

Amen.

Marek Grund - Ambasador PZU Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój