Wojciech Kopeć to maratończyk z fenomenalnym – jak na amatora – rekordem życiowym (2:17:22, Limassol 2014). Jest znany nie tylko z tego, że biega bardzo szybko, ale też z tego, że biega/startuje bardzo często. Według wszelkich kanonów – zdecydowanie zbyt często.
Ot, choćby przykład z ubiegłego roku… 8 września Kopeć zajął trzecie miejsce w podwójnym debiucie: biegu górskim i na dystansie ultra, czyli w Biegu 7 Dolin 100 km i choć na mecie padł jak nieżywy, a potem przez długie godziny ledwie chodził, już tydzień później wygrał półmaraton w Olsztynie, zaś po kolejnym tygodniu – dwa kolejne półmaratony w ciągu weekendu: w Kętrzynie i Elblągu. Wrzesień zamknął wysokim 8 miejscem w Maratonie Warszawskim, w pierwszej połowie października triumfował w Rzeszowskim Maratonie i Półmaratonie Ełckim, a skończył ten miesiąc startem w maratonie w Indonezji… Wystarczy? Ufff, boli od samego pisania/czytania…
Były trener, a cały czas kolega Wojtka, Adam Draczyński ostrzegał, że takie bieganie jest działaniem na krótką metę i szybko skończy się „zajechaniem”. W końcu „krnąbrny” biegacz zadeklarował: „Dokończę rok według starego planu (podczas urlopu na Karaibach był więc trzeci w maratonie na Kubie oraz wygrał na Curacao i Kajmanach – red.), a od stycznia – całkowicie zmieniam swoje biegowe zachowanie!”
"Halo, halo, Wojtku! " Kopeć nadaje z Kuby
Wojciech Kopeć na podium maratonu w Hawanie!
Wojtek Kopeć jak kapitan Jack Sparrow. Znów zwycięski!
O co ka(j)man? Wojciech Kopeć znów na podium maratonu!
Czy tak się stało? Oddajmy głos samemu zawodnikowi. Z Wojciechem Kopciem porozmawialiśmy o zmianach w jego biegowym życiu. Bo jak się okazuje – będzie ich w tym roku (a nawet w najbliższych dniach!) całkiem dużo…
Wojciech Kopeć: – W tym roku będę zdecydowanie więcej trenował, a jeszcze bardziej zdecydowanie mniej startował (śmiech). Początek roku to były wprawdzie starty w Biegu Chomiczówki (6 miejsce w mocnej obsadzie na 15 km – red.) i Biegu Wedla (dwa zwycięstwa – na 5,4 i 9 km), ale potraktowałem je wybitnie treningowo. A teraz wyjeżdżam na obóz wysokogórski!
14 Bieg Wedla: Szyszka i Kopeć - łasuchy z monopolem na wygrywanie
– No to rzeczywiście nowość! O obozie za chwilę, najpierw powiedz, jaki ma być ten „nowatorski” rok dla Wojciecha Kopcia?
– Ma być, jak powiedziałem, znacznie mniej startów, za to mają być to starty mocne, obfitujące w rekordy życiowe. Szczególnie zależy mi na maratonie i pobiciu w końcu, pięcioletniej już, „życiówki”! Skupię się na wynikach czasowych, a nie wysokich miejscach, czy wygrywaniu biegów słabiej obsadzonych. Wolę zajmować niższe miejsca, ale uzyskiwać lepsze rezultaty.
– Wracamy do obozu. Ruszasz właśnie w podróż do Moskwy, a wspominałeś coś o obozie wysokogórskim. Droga w góry wiedzie przez stolicę Rosji?
– Na razie nie mogę jeszcze powiedzieć, dokąd jadę się przygotowywać, to taka moja mała tajemnica z trenerem (śmiech). Za kilka dni zdradzę miejsce mojego obozu.
– Afryka, Stany Zjednoczone?
– Nie, właśnie nie! Żaden z tych kierunków! Nikt raczej z Polski nie jeździ w góry tam, dokąd ja się wybieram. Będę chyba pierwszym (albo jednym z pierwszych) polskich biegaczy, którzy tam się przygotowują. Jak ten kierunek się sprawdził dowiemy się w kwietniu… a może nawet nieco wcześniej, bo powrót do kraju planuję 29 marca i być może „prosto z samolotu” wystartuję kontrolnie w Półmaratonie Warszawskim. To zależy jednak od trenera, bo 2 tygodnie później jest Orlen Warsaw Marathon i to jest mój start priorytetowy. Trener zadecyduje, czy przed maratonem będę coś biegał.
– Skoro nie chcesz na razie zdradzić miejsca, powiedz chociaż, w jakich warunkach będziesz trenował na obozie. I kto wymyślił ten nietypowy kierunek?
– Będzie trochę cieplej niż w Polsce, ale nie aż tak, że 20 kilka czy 30 stopni. Miejsce to pomysł mojego nowego trenera. Duża niewiadoma dla mnie, bo ostatni raz na obozie w górach byłem w 2015 roku.
– Któryś już raz w tej rozmowie powtarzasz „mój trener”, teraz nawet „mój nowy trener”. Przecież Ty od kilku lat sam sobie jesteś sterem, żeglarzem i okrętem?
– Od 2016 roku trenuję sam. Ale teraz, skoro ma się coś na poważnie zmienić, zmienia się i to. Będę teraz pracował z trenerem!
– No to słucham, któż jest wybrańcem Wojciecha Kopcia?
– Wam pierwszym to zdradzam: moim trenerem będzie Dmitrij Safronow, jeden z najlepszych rosyjskich maratończyków w ostatnich latach, biegający na poziomie 2:09 (rekord życiowy 2:09:35, London Marathon 2011 – red.). Poznałem go ponad 10 lat temu w Los Angeles, gdy uczyłem się w USA. Byłem w odwiedzinach u studiującego tam kolegi, świetnego średniodystansowca Ireneusza Sekretarskiego. U niego właśnie spotkałem Dimę, a 3 dni później Rosjanin „poleciał” swój najlepszy wynik na 10000 metrów (28:15 w Walnut – red.). Bardzo mi wtedy zaimponował, bo widziałem jak trenuje, całkiem inaczej niż znani mi biegacze. Potem, w 2010 roku, Safronow zdobył brązowy medal w maratonie na Mistrzostwach Europy w Barcelonie.
Wszystkie te najlepsze rezultaty Dima uzyskał trenując z Leonidem Szwiecowem, u którego swoje apogeum wynikowe osiągnęli w maratonie Henryk Szost i Marcin Chabowski. To jest dla mnie dodatkowa motywacja! Zaciekawił mnie bardzo ten trening, chcę uzupełnić swoją wiedzę o szkołę rosyjską, zobaczyć, czy na mnie zadziała tak dobrze, jak na naszych mistrzów. Safronow bardzo długo pracował ze Szwiecowem, więc mnie aplikuje dosłownie taki sam trening, uzupełniając go jeszcze o elementy treningu amerykańskiego i myśli szkoleniowej słynnego włoskiego coacha Renato Canovy (trenera wielu rekordzistów i mistrzów świata, m. in. etiopskiego maratończyka Kenenisy Bekelego), bo przez rok trenował pod jego okiem w Kenii. Dima ma więc ogromną wiedzę, a dzięki temu wzbogaci się i moja wiedza, przez co ja z kolei, oprócz podniesienia swojego poziomu biegowego, będę też lepszym trenerem dla moich zawodników.
Dzisiaj w Moskwie spotkam się z Safronowem po 6-7 latach przerwy, a potem lecę na wspomniany już obóz. Już wiem, że to będzie całkiem inny trening niż do tej pory, powiedziałbym nawet – dziwny trening, całkiem inna szkoła, więc bardzo jestem ciekawy, co z tego wyjdzie. Robi się dużo kilometrów przed treningiem tempowym, a także zaraz po „tempie”, dużo trenuje się na samopoczucie. Orlen Warsaw Marathon, choć będę walczył o „życiówkę”, jeszcze nie będzie podstawą oceny, bo po 3-4 miesiącach trudno wyrokować o skuteczności treningu. Najważniejsza będzie jesień. A na Orlenie chcę walczyć o medal Mistrzostw Polski i czas co najmniej poniżej 2:20.
– Twoim głównym celem jest nadal uliczny maraton, a czy zamierzasz kontynuować tak pięknie - choć z cierpieniami - rozpoczętą przygodę z ultra biegami górskimi (trzecie miejsce w Biegu 7 Dolin 100 km na 9. TAURON Festiwalu Biegowym)?
– Na razie o tym nie myślę, bo chcę skupić się na maratonie, ale… nie mogę powiedzieć, że nie wystartuję ponownie w Krynicy. To zależy nie tylko ode mnie, bardzo ważne będzie zdanie trenera i tego, czy znajdę odpowiednie finanse: sponsora, który we mnie uwierzy i zainwestuje.
Bez porządnego obozu górskiego latem, drugi raz w Biegu 7 Dolin nie wystartuję na pewno! To musi być poważny start, a ubiegłoroczny debiut w Krynicy mocno odcierpiałem, nie tylko fizycznie i mięśniowo, ale także oddechowo, na wysokości 1000 m n. p. m. już mnie zatykało, kompletnie nie byłem na to przygotowany!
Ja jestem bardzo mocny na podbiegach, a tam miałem problemy, musiałem nawet iść, co nie powinno się zdarzyć. Jeśli się dobrze przygotuję, to mogę powalczyć nie tylko o zwycięstwo, a nawet o rekord trasy i to nieźle go wyśrubować! Ale do tego muszę wyjechać w góry, a na to potrzebuję pieniędzy, zwłaszcza, że ostatnio zainwestowałem w namiot tlenowy. To ma mi pomóc w poprawie wyniku w maratonie, ale też w aklimatyzacji przed obozem wysokogórskim, tak żebym wyjeżdżając w góry, mógł tam od razu mocno trenować.
– Wojtku, powodzenia zatem w tych bardzo ambitnych planach, trzymamy kciuki i odezwij się już z obozu, zdradzając wreszcie, w których wysokich górach będziesz szlifował maratońską formę.
– Dziękuję! Odezwę się już za kilka dni!
rozmawiał Piotr Falkowski