Mój Festiwal Biegowy w Krynicy! Jan Nartowski

Są na świecie wspaniałe biegi. Kto z nas nie marzy o starcie w Nowym Jorku, Chicago, Bostonie, Londynie czy choćby po sąsiedzku w Berlinie. Ale PZU Festiwal Biegowy w Krynicy jest tylko jeden. Jeśli chcesz się wybiegać i sprawdzić na trasie, powinieneś tu przyjechać – przekonuje Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegów.

W tym roku naliczyłem do wyboru 37 biegów na różnych dystansach - od sprinterskich 600m po ultra ciężki i długi 100 km Bieg 7 Dolin. Dla tych, którym mało, jest jeszcze Iron Run - 8 morderczych biegów w 3 dni. Oczywiście część festiwalowych biegów rozgrywana jest w tym samym lub zblizonym czasie, więc to na zawodniku spoczywa trudność decyzji, w którym biegu ma pobiec.

Do Krynicy szykowaliśmy się w piątkę plus 2 lub 3 dziewczyny. Niestety nasz projekt „Apteka Mikstura Ciechocinek” rozpadł się w pył z przyczyn nie zawsze obiektywnych. Pozostałem sam na placu boju. Jako Ambasador Festiwalu czułem sie jednak zaszczycony i jednocześnie zobowiązany wziąść udział w szóstej już edycji imprezy. Zresztą zrobiłem to jak zawsze z wielką przyjemnośćą.

Dla mnie był to piąty występ w Krynicy. Wiedziałem, że nie będzie lekko. I tak też było. Plan miałem prosty - w piątek Bieg pod górę na 15 km i Bieg na 5 km, również pod górę. W sobotę Życiowa Dziesiątka do Muszyny, a w niedzielę Koral Maraton.

Dojazd z Warszawy do Krynicy przebiegł zgodnie z planem pomimo, że dwa razy zmyliłem trasę. Zmieściłem się w 6 godzinach, co oczywiście przyjąłem za dobrą wróżbę na nadchodzące zawody. O 14:00 byłem już w biurze zawodów, pobrałem pakiet startowy i odwiedziłem targi sportowe. Nocowałem w hotelu „Panorama” na ul. Górskiej. To trochę daleko od deptaka i ostro pod górę, ale za to luksusowo bo w jedynce.

Krynica przywitała nas piękną pogodą. Dość ciepły jak na tą porę roku wieczór i księżyc w nowiu.

Niestety równolegle z Krynicą rozgrywany był maraton we Wrocławiu, co od razu odbiło się na frekwencji na zawodach. Przynajmniej tak się wydawalo. Nie spotkałem tylu znajomych co w latach poprzednich. Łącznie zapisało się około 9 tys. zawodników, przyjechało ponad 7 tys. - zapewne wielu po raz pierwszy, co tłumaczyłoby moją obserwację.

Bieg na 15 km

Wracając do biegania. „Piętnastka” wystartowała o godzinie 18:00 z deptaka krynickiego. Po przebiegnięciu około 1 km po deptaku i bulwarach Dietla nastepował skręt w prawo i dość stromy podbieg ul. Pułaskiego w stronę Tylicza. Suma podbiegów 360m. Po 4 km wbiegamy na Romę i zbiegamy do Tylicza, okrążamy rynek i znów tą samą trasą wbiegamy na Romę i z całej siły zbiegamy do Krynicy na deptak.

Mam czas 1:14:13 i miejsce 67/182. I pierwszy medal. Czas niewiele gorszy niż w biegu po płaskim, ale bieg pioruńsko ciężki. Naprawdę wysysał z zawodników wszystkie siły. Wracam do hotelu na krótki odpoczynek....

Bieg Nocny 5 km

O 22:30 znów jestem na deptaku. Trasa 5 km po agrafce. Jest nas około 500 osób. Musimy pokonać 2,5 km dość stromego podbiegu tą samą trasą co kilka godzin wcześniej w stronę Tylicza i później po nawrotce zbiec z powrotem do bramki startowej. Podbieg od razu dał mi popalić - jest gorąco i ostre tempo biegu dosłownie mnie zatyka. Staram się utrzymać tempo 4:45 min./km. Nogi ciążą po biegu na 15 km, ale już widać nawrotkę. Po nawrocie zbiegamy ostro w dół, ale mimo wysiłków nie mogę znacząco przyspieszyć. Tempo nieznacznie niższe niż przy podbiegu. Po 24:01 jestem już na mecie. Niezły czas. Miejsce 115/453 i drugi medal

Życiowa Dziesiątka

W sobotę Zyciowa Dziesiatka, czyli 10 km z Krynicy do Muszyny. Na deptak schodzę przed godziną 10. Jest pochmurnie i raczej ciepło. W biegu udział bierze prawie 2 tys. zawodników, w tym wiele znanych osób. O 11:00 następuje start honorowy a po przebiegnięciu około 800m - start ostry. Jest spory tłok, a ponieważ zaczynam ze środka stawki, pierwszy kilometr jest właściwie stracony z tempem ponad 5 min/km. Później robi się już luźniej i można przyspieszyć.

Pomimo, że biegniemy w dół do Muszyny, jak zwykle na tej trasie nie jest lekko. Biegniemy cały czas szosą mijając skręt na Tylicz w Powrożniku. Kibice dopingują nas na trasie, zwłaszcza w Krynicy i Muszynie. Ostatecznie finiszuję w nowym miejscu, tuż przy w Ośrodku Sportu i Rekreacji Zapopradzie w niezłym czasie 45:59. Życiówka będzie musiała poczekać na lepszą okazję. Miejsce 401/1501 i trzeci medal.

Przy powrocie do Krynicy przepychanki przy wejściu do autobusu – informator sobie, biegacze sobie, taki klimat - ale szczęśliwie wracam do Krynicy i już myślami jestem przy niedzielnym maratonie.

Resztę dnia spędzam wśród biegaczy. Dopinguje na deptaku ultramaratończyków, którzy ruszyly o 3 rano. Cieszę się, gdy przybiega ktoś znajomy. Na deptaku cały czas rozgrywane sąkolejne biegi - naprawdę można tu wybiegać aż do pełni szczęścia.

Bieg na 3 km

O 17: 00 startuję jeszcze w biegu na 3 km. Są to dwa kółka po 1500m na bulwarach Dietla. Czuję już duże zmęczenie, jest to mój czwarty bieg i wszystkie dotychczasowe były bardzo forsowne, pokonane na 100%. Finiszuję z czasem 13:33 na 49/127 miejscu. Zawieszam na szyi czwarty medal i znużony wdrapuję się stromymi ulicami do hotelu... Muszę maksymalnie wypocząć przed finałowym startem...

Koral Maraton

W niedzielę wczesna pobudka i lekkie śniadanie. To już nie są żarty. Znam doskonale trasę Koral Maratonu - przepociłem tu cztery koszulki, bo podbiegi na Jastrzębik i Romę mogą zniechęcić nawet naprawdę twardych biegaczy. Ale co nas nie zabije...

Start o 8:30.Jest chłodniej niż w sobotę. Niebo i słońce są zasłonięte mgłą, czuć powiewy chłodnego wiatru. Na wszelki wypadek smaruję się przed startem kremem przeciwsłonecznym. Czapeczkę trzymam w pogotowiu na wypadek słońca.

Pierwsze 10 km biegniemy w dół trasą Życiowej Dziesiątki. Dołączam do Marzeny, trochę rozmawiamy. Muszę się pilnować, by mimowolnie nie przyspieszać za bardzo biegnąc w dół - to przecież dopiero początek maratonu. Bufety i napoje rozstawione co około 2,5km, do picia jest woda i izotonik, do jedzenia banany i pomarańcze, cukier i harbatniki, można się schłodzić gąbką. Wolontariusze chętnie pomagają zawodnikom złapać kubek z wodą.

Przebiegamy 10 km i Muszynę. Omijamy rynek - to nowa część trasy. Skręcamy ostro w prawo i wzdłuż potoku kierujemy się na Złockie. Trasa zaczyna się lekko wspinać pod górę, a później jest coraz mniej stroma. Na 15. kilometrze muszę lekko zwolnić. Marzena biegnie do przodu. Dobiegamy do zakrętu w lewo i przed nami ukazuje się ostry podbieg na Jastrzębik. To już 17. kilometr.

Przechodzę do marszu, jak większość zawodników w mojej grupie. Szkoda siły na ten podbieg, tym bardziej, że ci co biegną, są niewiele szybsi od idących. Na szczycie wita nas bufet z wodą i bananami. Przed nami szalony 7-kilometrowy zbieg do Muszyny. Po drodze tradycyjnie dopingują nas odświętnie ubrani ludzie idący lub wracający z kościoła - to naprawdę miły akcent.

„Połówkę” mijam w obiecującym czasie poniżej 2 godzin. Na 23. kilometrze mijamy znów Muszynę i wracamy szosą w stronę Krynicy. Mgła już opadła i w twarz zaczyna świecić słońce. Wkładam czapkę z daszkiem.

Zaczyna się robić ciężko, czuję już trudy pierwszego podbiegu, tym bardziej, że cały czas jest delikatnie pod górę. A przecież mam w nogach jeszcze piątkowe i sobotnie zawody. Na 27. kilometrze dobiegamy do Powroźnika i skręcamy w prawo na Tylicz i Romę. Już nie jest tak przyjemnie, trzeba się nieźle zbierać. Podbiegi coraz cięższe i do tego przeplatane delikatnymi zbiegami, których nie lubię.

Na 30. kilometrze odzywa się żołądek. To znak, że jestem już zmęczony, już nie mam siły biec. Idę i to dość mozolnie. Sytuacja powtarza się na 36. kilometrze. Na szczęście kryzys ustępuje i jest już OK.

Na 36. kilometrze ostry skręt w lewo i zaczyna się spory podbieg, a raczej forsowne podejście. Męki kończą się na 39. kilometrze i napisem KRYNICA. Przed nami już tylko ostry zbieg i pętelka wzdłuż deptaka.

Chociaż ciężko jest mi przestawić się na zbieg po tym podejściu, zmuszam się do truchtu i po chwili zbiegam, nawet dość szybko. W każdym razie nogi puszczam swobodnie, bez hamowania. Mijam kilku zawodników, którym najwyraźniej zbieg nie pasuje. Po 2 km skręcam w lewo i bulwarem Dietla, już po płaskim, dobiegam do deptaka. Jeszcze tylko forsowny finisz na ostatniej prostej.

Spiker anonsuje moje przybycie do celu, więc robię wymarzony samolot. Meta i już po wszystkim. Jest piąty medal i woda. Czas 4:42:37 - gorszy od zeszłorocznego, ale i tak jestem zadowolony, to przecież potwornie ciężki bieg. Zajmuję ostatecznie 252/303 miejsce.

To już koniec?

O 14:30 zaczyna się Bankiet dla Amdasadorów Festiwalu Biegowego w Pensjonacie Małopolanka. Nauczony doświadczeniem poprzednich lat, eleganckie ubranie zostawiam w depozycie i od razu po maratonie idę się ogarnąć. Zimny prysznic i nawodnienie stawia mnie na nogi. Aż sam jestem zdziwiony, że prawie nie czuję zmęczenia. Honory gospodarzy na bankiecie pełnią Panie Ania i Ewelina. Kilka krótkich oficjalnych przemówień, nagrody dla najaktywniejszych i zaczyna się część nieformalna.

Tymczasem na głównej scenie na deptaku gra rockowy zespół Poison. Muzycy są bardzo młodzi, ale grają ostro przeboje w stylu Lombard. Młodziutka wokalistka jest rewelacyjna, z haryzmą.

Od godz.16:00 na deptaku dekoracje zwycięzców, a na koniec losowanie Forda Ka.

To już Festiwalu Biegowego? Niestety tak. Jeszcze tylko ostatnie pożegnania i snucie planów na najbliższe tygodnie. Sądzę, że większość osób przyjedzie tu za rok. Dla tej niepowtarzalnej atmosfery jaką stworzyli organizatorzy, zawodnicy i oczywiście mieszkańcy Krynicy. Ja na pewno... Festiwal Biegowy to mój Festiwal. 

Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegów