„Moja Droga”. Główny Szlak Beskidzki Ambasadorki

  • Biegająca Polska i Świat

Styczeń. Ponuro, zimno i ciemno. Pora na planowanie sezonu biegowego, górskiego. Wtedy zaczynałam czuć, że chciałabym w tym roku znaleźć czas tylko dla siebie. Taki czas gdzie będę mogła ze sobą dłużej poobcować, pobyć tu i teraz. Najlepiej gdzieś w górach, lasach. Na szlaku. Szybko sprawdzam – tak! Najdłuższy oznakowany szlak w Polsce – Główny Szlak Beskidzki – brzmi fantastycznie! Czuje, że to jest „to” czego szukałam. Niemal od razu kupuję przewodnik, żeby zobaczyć jak wygląda przebieg szlaku, zaczynam planować – start – lipiec. Kierunek: Wołosate – Ustroń. 501,7 km. Jeszcze tyle czasu..

Po drodze biegnę ZUKa – jak się okazuję moje ostatnie zorganizowane ultra do tej pory. Nastał czas COVIDu. Wszystkie wiosenne planowane starty, w których miałam brać udział m.in. Dolomity Ultra Trail zostają odwołane. Tym bardziej chce wcielić w życie mój plan – jednak troszkę go modyfikuję. Postanawiam pokonać GSB na lekko, biorąc maksymalnie mało rzeczy, na biegowo oraz możliwie na krótko. W końcu będzie wszystko co kocham – bieganie i góry. Przez całe 12 dni!

W czerwcu mój plan się krystalizuje. Układam trasę, zaklepuje noclegi, kompletuje sprzęt i potrzebne rzeczy. Gdy kupuje bilet do Ustrzyk Górnych wiem, że to już tuż tuż…

8 lipca we wtorek o godz. 18:20 wysiadam na przystanku w Ustrzykach, zadając sobie pytanie „co ja tu robię?”. Zaczynam mieć wątpliwości , czy to aby na pewno dobry pomysł? Czy dam sobie radę? Czy moje ciało jest gotowe na codzienny maraton lub ultramaraton po górach? Nie pozostaje mi nic innego jak się przekonać i rozpocząć moją ponad 500 km przygodę.

9 lipca 2020 r. o godz. 7:00 przybijam piątkę z kropką w Wołosate. GSB Czas start. Od teraz przez 12 dni kolor czerwony będzie moim nieodłącznym towarzyszem podróży, którego będę wypatrywać dosłownie wszędzie. Pierwsze dwa dni czyli ok. 100 km spędzam w Bieszczadach – pokonuje dystans od Wołosate do Smereka i od Smereka do Komańczy w dwa dni. Po drodze nie obywa się bez przygód i pierwszych toczonych bitew ze swoimi strachami – poznaje bieszczadzkie lasy w każdej odsłonie – od pięknej pogody na pełnej turystów Połoninie Caryńskiej , samotnych godzin na szlaku, który zresztą kilkukrotnie udaje mi się zgubić, po podejście na Okrąglik, które na długo zapamiętam - drżę na widok odbitych w błocie niedźwiedzich łap. Uff. Komańcza.

Kolejne dni na szlaku to Beskid Niski. Niech nikogo nie zwiedzie nazwa tego pasma. Podejścia pod Tokarnię, Cergową czy Kozie Żebro potrafią niezłe dać w kość. Pogoda dopisuje, ilość błota jak to w Beskidzie Niskim odpowiednia –zaczynam żartować, że dzień bez suchych, ubłoconych butów byłby dniem straconym. Podobnie jak dzień spędzony w tym paśmie bez gubienia szlaku czy spotykania zaledwie kilku osób przez cały dzień. Staram się nie uruchamiać wyobraźni, która podsuwa różne scenariusze, nie pozwalać aby strach brał górę. Czasem jednak zmęczenie, lęk dają o sobie znać. Oby do Krynicy Zdrój..

Do Schroniska PTTK na Jaworzynie Krynickiej docieram 6 dnia moich zmagań. Podejście pod Jaworzynę do lekkich nie należy. Ale wiem, że tutaj wybija połowa -252 km mojej trasy. Teraz z każdym kilometrem będzie już coraz bliżej mety. Każdego dnia po dotarciu do miejsca, w którym śpię odprawiam swoisty rytuał: zjadam obfity obiad, biorę ciepły prysznic, robię małe pranie. Na szlaku wszystko sprowadza się do zaspokajania podstawowych i najważniejszych potrzeb: jedzenia, picia, odpoczynku, ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Głowa odpoczywa od codzienności.

Następnego dnia czeka mnie długi odcinek prowadzący przez kolejne, górskie pasmo – Beskid Sądecki. Biegnę 53 km aż do Krościenka nad Dunajcem. Tego dnia toczyłam prawdziwą walkę – z bólem stóp, pierwszymi odciskami, ultra dystansem, upałem, długimi i żmudnymi podejściami pod Niemcową, Radziejową, Przechybę. W schronisku PTTK na Przechybie, gdzie zatrzymuje się na kolację mam ogromny kryzys. Mam już dość tego dnia. Pierwszy raz jestem tak potwornie zmęczona. A tu jeszcze 13 km do Krościenka! Ostatkami motywacji w mojej głowie ruszam na szlak i ok. 21:00 docieram do celu. Jestem wykończona. Po drodze pełnej zmęczenia i łez kilkukrotnie rzucam bieganie ultra, góry i postanawiam zająć się mniej wymagającym sportem – padło na szachy!.

Nad ranem 15 lipca wychodząc z Krościenka po kryzysie nie ma śladu. Nadal jest ból, ale do niego powoli się przyzwyczajam. Najważniejsze, że głowa jest na swoim miejscu. Czas na Gorce. Tego dnia pogoda dopisuje, nawet podejścia pod Lubań i Turbacz nie sprawiają dużego problemu. Dzisiejszy dystans pokonuje z dużym uśmiechem. W Schronisku PTTK na Starych Wierchach gdzie zatrzymuje się na nocleg wybija mój 341 km.

7:15 – wychodzę ze schroniska. Dziś do pokonania 45 km do Schroniska PTTK na Hali Krupowej, do której tego dnia nie dotrę. Burza za burzą, grad i totalnie przemoczone ubrania zatrzymują mnie w Jordanowie. Tam spędzam noc i układam nowy plan na najbliższe dni – już wiem, że mój pobyt na szlaku się przedłuży i skończę 13 dnia – w poniedziałek 20 lipca. Nie na wszystko mamy wpływ. I tak uważam, że pogoda mnie rozpieszczała. A, że 13 to moja szczęśliwa liczba to nie może się nie udać!

Po noclegu w Jordanowie z nową energią wchodzę do świata Beskidu Żywieckiego, w którym króluje Babia Góra. Już dziś po pokonaniu Okrąglicy, Policy będzie mi dane stanąć na jej szczycie i o 14:40 melduje się na Diablaku. Tego dnia wierzchołek tonie w chmurach ale burze mnie omijają. To był dobry dzień. Na nocleg szczęśliwa zbiegam do Schroniska PTTK Markowe Szczawiny.

W Sobotę i Niedzielę – czyli ostatni weekend na szlaku pokonuje łącznie 69 km – od Markowych Szczawin aż do Schroniska Przysłop pod Baranią Górą. W Węgierskiej Górce Przekraczam granicę pomiędzy Beskidem Żywieckim a Beskidem Śląskim. W międzyczasie podziwiam przepiękny wschód słońca na Pilsku, taniec chmur w drodze z Rysianki czy zbliżającą się burzę nad Baranią Górą. W powietrzu czuje zbliżający się koniec mojej wędrówki.

Ostatniego dnia czuje się jakby wyrosły mi skrzydła – przede mną ostatnie 37 km, podejście pod Czantorię i Równicę – celebruje każdą chwilę spędzoną tego dnia na szlaku. Cieszę się lasem, jego zapachem, nawet błoto już nie jest takie straszne. Tego dnia wzruszam się, wiedząc jak długą i trudną drogę przeszłam. Wiedząc, że się nie poddałam. Gdy docieram do kropki w Ustroniu nie wiem co powiedzieć, jest we mnie tyle emocji!

Nie mogę uwierzyć w to, że to zrobiłam! W 12 dni 7 godzin i 48 minut pokonałam 501,7 km wiodące przez 5 górskich pasm z łączną sumą przewyższeń 20 000 m.

Rok temu jeżeli ktokolwiek powiedziałby mi, że odważę się i zrealizuje taki szalony, biegowy pomysł pewnie bym nie uwierzyła! A dziś? Dziś już wiem, że warto przełamywać swój strach, że warto się nie poddawać, że warto poddać się swojej pasji i zawalczyć o swoje marzenia.

Droga, którą przebyłam była pełna strachu, bólu, niewyspania, zmęczenia – ale była również pełna chwil, które mnie uskrzydlały, widoków dla których warto było wstać wcześniej czy wdrapać się na kolejną górę. Uśmiechu na widok sarny czy zająca czy radości z odnalezienia zgubionego szlaku. Dziś wiem, że pokochałam ten czerwony kolor wskazujący mi drogę. Moją drogę. I nigdy nie chce stracić go z oczu.

Mój plecak...

Tak jak wspominałam GSB robiłam na lekko – ilość rzeczy była mocno ograniczona, co budziło zdziwienie u innych osób na szlaku. Mój plecak łącznie z wodą ważył ok 6-6,5 kg. Miałam ze sobą:

- plecak biegowy Kalenji 15 l, bukłak 2l, kubek silikonowy, 2 x bluzka z krótkim rękawem, 2 x spódniczka biegowa, 1 x legginsy biegowe, 1x bluzka z długim rękawem, kurtka przeciwwiatrowa i przeciwdeszczowa, 2 x skarpetki, 1 x skarpetki kompresyjne CEP, 2 x stanik biegowy, 2 x bielizna osobista, 2 x buff, 1 czapka z daszkiem, rękawki biegowe, japonki, kosmetyczka, ręcznik, opaska na kolano, apteczka, 2x maść przeciwbólowa, czołówka, powerbank, telefon, kable do ładowania, przewodnik z mapami, niewielką ilość proszku do prania, folia NRC, kijki biegowe, baton, saszetki z kawą/herbatą (kilka sztuk), żelki, chusteczki higieniczne, środek na komary, obuwie biegowe.

Katarzyna Janisz, Ambasadorka Festiwalu Biegów


The project is co-financed by the Governments of Czechia,  Hungary, Poland and Slovakia through Visegrad Grants from International Visegrad Fund. The mission of the fund is to advance  ideas for sustainable regional cooperation in Central Europe.

Projekt współfinansowany przez rządy Czech, Węgier, Polski i Słowacji poprzez Granty Wyszehradzkie Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego. Misją funduszu jest promowanie pomysłów na trwałą współpracę regionalną w Europie Środkowej.

Galeria