7/7/7 World Marathon Challenge – 7 Maratonów na 7 Kontynentach w 7 Dni. To przedsięwzięcie organizowane od 2015 r. przez Global Running Adventures, firmę odpowiadającą m. in. za maratony na obu biegunach i pustynny Volcano Marathon.
Przez 7 kolejnych dni uczestnicy biegną maratony na Antarktydzie, w Kapsztadzie (RPA, Afryka), Perth (Australia), Dubaju (ZEA, Azja), Madrycie (Hiszpania, Europa), Santiago (Chile, Ameryka Pd.) i Miami (USA, Ameryka Północna).
W pierwszym WMCh wzięło udział 10 zawodników, w tym jedna kobieta. Teraz liczba uczestników urosła do 40 zawodników. Taki jest limit. Pięć dotychczasowych imprez ukończyło w sumie 140 osób, wśród nich 39 kobiet. Nie ma w tym gronie ani jednego Polaka! Pierwszym postanowił zostać Miłosz Pasiecznik, 33-letni biegacz z Poznania, który zawodowo pracuje w nieruchomościach: inwestuje w mieszkania na wynajem, zajmuje się handlem, pośrednictwem i doradztwem w tej dziedzinie.
– To wcale nie chodzi o to, żeby zaistnieć! – zapewnia nas Miłosz Pasiecznik. I opowiada o genezie pomysłu na wyczyn: – 3 lata temu interesowałem się maratonami w ekstremalnych miejscach, czytałem o biegu na Antarktydzie wchodzącym w skład Korony Maratonów Ziemi (maraton na każdym z 7 kontynentów – red.) i przypadkowo trafiłem na jeszcze ciekawsze wyzwanie. „Mega fajna rzecz” – pomyślałem i przez jakiś czas śledziłem je uważnie. Nazywało się World Marathon Challenge, a polegało na przebiegnięciu, tak jak w tej Koronie, 7 maratonów na każdym kontynencie, ale na dodatek w ciągu 7 kolejnych dni!
Przedsięwzięcie jest dość elitarne. Co roku uczestniczy w nim najwyżej 40 osób, które codziennie biegną maraton albo półmaraton. – Gdy zorientowałem się, że wśród nich nie było jeszcze żadnego Polaka, zaczęło mnie to bardzo pociągać – mówi Miłosz. Męczyło, męczyło, aż wreszcie… – Postanowiłem: muszę to zrobić! W styczniu tego roku zapisałem się, wpłaciłem zaliczkę (13 tysięcy euro) i… klamka zapadła!
Najtrudniejszą przeszkodą do pokonania wydają się być właśnie finanse. – Zabawa jest naprawdę bardzo droga, opłata za World Marathon Challenge to 39 tysięcy euro płacone w 3 równych ratach. Jeśli uiścisz całe wpisowe od razu, masz półtora tysiąca euro rabatu – informuje Miłosz i od razu dodaje: - W sumie budżet zamyka się kwotą około 200 tysięcy złotych, bo do startowego trzeba jeszcze doliczyć początkowy dolot do Kapsztadu i samolot z Miami do domu na koniec przedsięwzięcia, a także jakieś zakupy sprzętu.
Skąd Miłosz weźmie tak duże pieniądze? – Staram się pozyskać sponsorów, w tym celu założyłem na facebooku stronę Miłosz Pasiecznik – 7 Continents, gdzie promuję moje przedsięwzięcie, planuję także założenie zbiórki na jednym z portali crowdfundingowych. Mam więc nadzieję zgromadzić potrzebne środki. A jeśli nie, to w ostateczności wezmę jakąś pożyczkę, kredyt w banku, albo coś posprzedaję, żeby zebrać kasę – zdradza swoje finansowe zamierzenia.
Miłosz uważa, że jego plan jest warty ogromnych wyrzeczeń, prawie każdego poświęcenia. – Bez dwóch zdań: tak! - mówi zdecydowanie. – Coś takiego robi się raz w życiu, takie doświadczenie jest cenniejsze niż jakiekolwiek rzeczy materialne – twierdzi bez wahania. – Myślę o tym od 3 lat, powoli dojrzewałem do decyzji. Przeszkód jest wiele: i wyzwanie finansowe, i wyczerpujący wysiłek, i codzienna zmiana stref czasowych. To wszystko prawda, ale uważam, że warto, a jak się dobrze postaram, to zbiorę potrzebne pieniądze!
Założenie zbiórki publicznej Miłosz Pasiecznik planuje na czerwiec. Wtedy wszyscy chętni będą mogli wesprzeć jego przedsięwzięcie. Wcześniej, bo do końca maja, musi wpłacić drugą ratę, a ostanie 13 tysięcy euro jest zobowiązany uiścić do 30 listopada.
Sama impreza World Marathon Challenge odbędzie się na początku lutego przyszłego roku. – Muszę dolecieć do Republiki Południowej Afryki. Zbiórkę w Kapsztadzie mamy 3 lutego, potem odprawy, zapoznanie z imprezą i 3 dni później organizator przetransportuje nas na Antarktydę. Tam zaczyna się bieganie. Pierwszy maraton jest 6 lutego na Antarktydzie, od razu po nim powrót do RPA, dzień później maraton w Kapsztadzie i przelot do Australii, maraton w Perth i przelot do Dubaju, w kolejne dni Madryt, Santiago de Chile i 12 lutego ostatni, siódmy maraton, w Miami – opowiada Miłosz o marszrucie World Marathon Challenge. – Poza Antarktydą, są to maratony uliczne, rozgrywane najczęściej na pętlach długości 7-14 km. Od Kapsztadu do Miami za transport i pobyt odpowiada organizator w ramach wpisowego, z Florydy natomiast wracamy do domów już na własną rękę – dodaje.
O tym, że World Marathon Challenge jest ogromnym przedsięwzięciem finansowym, już wiemy. To jednak również duże wyzwanie fizyczne dla organizmu. I nie chodzi nawet o przebiegnięcie 7 maratonów dzień po dniu, choć to również łatwe nie jest. Ogromnym problemem są codzienne, wielogodzinne zmiany stref czasowych. – Czytałem opowieści uczestników kilku wcześniejszych WMCh. Wszyscy twierdzą, że przeloty i zmiany stref czasowych są zdecydowanie najtrudniejsze! – mówi Miłosz Pasiecznik. – Późnym popołudniem albo wieczorem wysiadasz z samolotu, a od razu następnego dnia rano robisz maraton. Potem znów samolot, przelot, kolejne kilka godzin w tę lub we w tę, a następnego ranka maraton. To powoduje, że prawie w ogóle nie da się spać!
– W tym roku i 2 lata temu World Marathon Challenge wygrał słynny Michael Wardian, ze średnim czasem jednego biegu 2:45 i 2:58. Amerykanin pisze, że za pierwszym razem przez maratoński tydzień spał w sumie 13 godzin, a teraz, jak bardzo starał się to poprawić, udało mu się przespać 17 godzin! – śmieje się nasz rozmówca. – Więcej spać, przez te szaleństwa czasowe i klimatyczne, się nie da, organizm po prostu wariuje. Na ostatnim maratonie uczestnicy czują się dosłownie jak zombie. Wystarczy obejrzeć zdjęcia i filmy na stronie imprezy – zapewnia.
A dla Miłosza, przeloty będą wyzwaniem z jeszcze jednego powodu. – Mam coś w rodzaju klaustrofobii, nie wiem, czy przez niecały rok uda mi się z tym jakoś poradzić – śmieje się Pasiecznik. – Nie mam na to, niestety, wpływu, a w zeszłym roku tak mi się to nasiliło, że problemem była jazda autobusem albo samochodem na tylnych siedzeniach. To samo w windzie – wyznaje biegacz.
Rodzina Miłosza początkowo bardzo sceptycznie patrzyła na jego pomysł. – Wiadomo: dużo kosztuje, daleka podróż, masa problemów, wycieńczenie dla organizmu. Z czasem jednak zrozumieli, że to moje marzenie i zaczęli mnie wspierać – podkreśla z zadowoleniem.
Równolegle z gromadzeniem pieniędzy na start w World Marathon Challenge, Miłosz intensywnie przygotowuje się do wyzwania sportowego. – Mam w dorobku kilka przebiegniętych ultra, między innymi dwa razy Bieg 7 Dolin na Festiwalu Biegowym w Krynicy: najpierw górski debiut na 64 km, który bardzo przekonał mnie do biegania w górach, zaś w tamtym roku już pełen dystans 100 km. A muszę powiedzieć, że miałem startować w pierwszym Festiwalu Biegowym, w czerwcu 2010 r. Byłem w Starym Sączu, gdy dostałem sms, że impreza jest odwołana z powodu powodziowych zniszczeń – wspomina.
– Wracając zaś do planowanych przygotowań, zrobiłem także 150 km na Łemkowynie, a w sierpniu wchodzę na Mont-Blanc i potem biegnę UTMB. W najbliższych miesiącach muszę jeszcze zwiększyć kilometraż, robić dużo długich wybiegań i trenować „na zakładkę” dzień po dniu, tak by przyzwyczaić organizm do biegania na zmęczeniu. Robiłem już półmaratony przez 8 dni z rzędu, a w wakacje planuję treningowe maratony codziennie przez tydzień, tak jak będzie na imprezie – mówi Miłosz Pasiecznik. Z szybkością problemu nie ma, bo biega znakomicie. Półmaraton Warszawski i półmaratoński Cross Ostrzeszowski pokonał ostatnio w 1:23, zaś w Orlen Warsaw Marathonie „złamał” 3 godziny – pokonał królewski dystans w 2:55:59!
Piotr Falkowski
zdj. Kinga Madro Photography, archiwum Miłosza Pasiecznika