Gdy przed kilkoma dniami, zmęczony, zziębnięty i przemoczony deszczem Gary Robbins przekraczał linię mety Barkley Marathon jako drugi, wszyscy odruchowo spojrzeli na zegarek.
„Zapisuję czas, gdy zawodnik przybiega, bez względu na to, czy ukończył pętlę czy też nie. Tak więc spojrzałem na zegarek, mimo że nie było możliwości zaliczenia go do finiszerów. Ktoś zapytał, czy zmieścił się w limicie, a ja bez zastanowienia odpowiedziałem”
- napisał w swoim oświadczeniu organizator, którego zaskoczyły skutki tej nierozważnej odpowiedzi. W świat poszła bowiem wieść, że Robbins spóźnił się na metę o 6 sekund. Tymczasem czas nie miał znaczenia.
Gdy Robbins zbiegał już do obozu z 13 stronicami książki, poczuł że coś jest nie w porządku z trasą.
„To trwało za długo. Sprawdziłem kierunek i wydawał się właściwy. Jednak w stanie zmęczenia nie zauważyłem, że od jakiegoś czasu powinienem był biec na wchód, a nie na południe”
- wspomina na swoim blogu pechowy biegacz, który nie skorygował kierunku, a po prostu biegł szybciej, sądząc, że nie zauważył zbiegu do obozu z powodu mgły. W swoim błędzie zorientował się dopiero, gdy dobiegł do schodów, których nie było nigdzie na trasie biegu. Na powrót na właściwy szlak nie było już czasu. Robbins dobiegł do mety omijając 2 mile z właściwego przebiegu trasy.
Organizator przypomniał, że Barkley Marathon nie jest imprezą na orientację i odbywa się po wyznaczonej trasie.
„Książki to nic innego, jak punkty kontrolne. Boston Marathon też ma punkty kontrolne i trzeba się pojawić na nich wszystkich, żeby zostać sklasyfikowanym. Nie oznacza to jednak, że pomiędzy nimi, można biec dowolną trasą”
- wyjaśnia organizator.
Gary Robbins całkowicie zgadza się z tym podejściem, przyznając że popełnił błąd, zgubił trasę i na metę przybiegł z niewłaściwej strony. Teraz pozostaje mu gratulować Johnemu Kelly, z którym wspólnie przebiegł 4 pętle i spróbować za rok.
IB