Niewidomy biegacz Grzegorz Powałka: „Życie to tor przeszkód i trzeba sobie z nim dawać rady"

Jego rekord życiowy w półmaratonie to 1:51:50. W „dyszce” złamał barierę 49 minut. Uwielbia biegi uliczne, nie mniej niż swoją pracę masażysty. Grzegorz Powałka – niewidomy biegacz z Warszawy, jeden z bohaterów 5. PZU Festiwalu Biegowego w Krynicy. Człowiek, który nie chce być jednak traktowany wyjątkowo. W rozmowie z naszym portalem wyjątkowo ciepło wypowiada się za to o swoich przewodnikach, bez których nie mógłby oddawać się swojej biegowej pasji.

W jaki sposób znalazł się pan w Krynicy i na Festiwalu Biegowym?

Wasz Ambasador, Janek Goleń, pomógł w zapisie. Mnie i mojej przewodniczce, Danusi Kosson. Do Krynicy pojechaliśmy grupą niepełnosprawnych biegaczy, by trochę pochodzić po górach, zregenerować się. Biegania miało być tym razem mniej, bo byliśmy po dużym, czeteroetapowym biegu w Zamościu (Zamojska Setka – red.), ale nie mogliśmy przegapić okazji. Startowaliśmy tu pierwszy raz i...

Spodobało się?

Oczywiście. Przez miasto przewija się masa ludzi – biegaczy. Można spotkać wielu znajomych, często zupełnie niespodziewanie, z którymi nie było kontaktu wiele lat, ale i takich, z którymi spotykam się na co dzień, w Warszawie. Podobał nam się program imprezy, dowolność dystansów, dodatkowe atrakcje, np. charytatywne bieganie na bieżni – sam przebiegłem 2 km, ku zdziwieniu animatora. Zawsze można tu znaleźć coś dla siebie....

A skąd pomysł na start w Życiowej Dziesiątce?

Trasa prosta, łatwa, szybka – pozwalająca na komfortowy bieg, bez spinania się, jedcznocześnie dająca szansę na życiówkę. Rozważałem inne dystanse, półmaraton, ale po biegu w Zamościu to byłoby chyba za dużo.

Jaki jest pana sportowy dorobek? 

Biegam maratony, choć ostatnio nie było tych startów za wiele. W tym roku najdłuższym startem była Zamojska Setka, ale tu biegaliśmy przez 4 dni. Raczej już nie pobiegne maratonu w tym roku, właśnie przez Zamość. Został mi tylko jeszcze Bieg Niepodległości w Warszawie – tu będę chciał pobiec szybko.

Czy niewidomy biegacz może biegać szybko?

Oczywiście, jeśli tylko chce i ma wokół siebie ludzi, którzy mu w tym pomogą. Jestem niewidomy od urodzenia, ale biegam... od zawsze. Miałem dłuższą przerwę - wróciłem do biegania po blisko 16-letniej przerwie, ale wróciłem. Moje drugie podejście to rok 2001 i start na Chomiczówce – trudna trasa, pętle, do tego śnieg, nierzadko topniejący, ale zawziąłem się. Wcześniej, jako 20-latek biegałem krótkie dystanse na bieżni. Ta ciągota do biegania zawsze we mnie była...

Biegam oczywiście z przewodnikiem. Aktualnie korzystam z pomocy i życzliwości kilku osób biegających, każda jest inna.

Dlaczego kilku osób?

Musi to być kilka osób, bo z jedną osobą ciężko się zgrać. Potrzeba na to mnóstwo czasu, a nie każdy ma takie możliwości. No chyba, że się tworzy parę, nie tylko tę na ulicy czy bieżni. Najbardziej znaną postacią, która mi pomaga, jest wspomniany Janek Goleń - Jang. Są jeszcze choćby Paweł Kostrzębski, Maciek Kański czy Danusia Kosson, z którą startowałem w Krynicy. Ona biega wolniej ode mnie, ale miałem takie swoje rozbieganie i dobrze się uzupełnialiśmy.

Kim są Wasi przewodnicy?

Przewodnikami są nasi znajomi. Często zgłaszają się też osoby zupełnie postronne, które gdzieś widziały, wyczytały czy usłyszały o nas – biegających niewidomych. Ale na dłużej zostaje z nami może jedna osoba, a czasem zupełnie nikt. Nie mamy o to zupełnie pretensji, bo to jest życie... Nasi przewodnicy to normalni biegacze, startujący w maratonach, dyszkach, piątkach, ultramaratonach, którzy dobrowolnie chcą się odciąć czasami od rywalizacji i pokonać dystans w inny sposób. I pomóc w wolnym czasie.

Jak wygląda bieganie z osobą niewidomą? Jak to wygląda od strony praktycznej?

Niewidomy biegacz i przewodnik są połączeni linką, której końce trzyma się w ręku. Linka może być regulowana, a odległość między zawodnikami to kilkadziesiąt centymetrów. Metr to już jest dużo – nie ma takiej potrzeby. Praktycznie biegniemy obok siebie, prawie czując swoje łokcie. Równo. Przewodnik nie może biec z przodu. Sytuacja, w której przewodnik ciągnie niewidomego biegacza jest bardzo zła, niekomfortowa. Powiedziałbym nawet, że lepiej jest, jak przewodnik biegnie trochę z tyłu, co daje mu możliwość manewrowania parnterem. To ważne.

Najważniejszą sprawą jest to, że przewodnik musi na co dzień biegać szybciej – kiedyś ktoś napisał, że musi być szybszy o pół minuty na kilometrze, by się nie męczył, gdy jego niepełnosprawny parnter „ciśnie”. Coś w tym jest. Idąc 5:10 czy 5:15 min./km przewodnik musi kontrolować tempo i samą trasę – zakręty, podbiegi, nierówności – i reagować odpowiednio szybko, by było bezpiecznie.

Samo opisywanie trasy to kolejna ważna rzecz – niewidomy biegacz musi wiedzieć co ma przed sobą. W praktyce z tym jest różnie – są osoby, które mówią cały czas, a są i takie, które oddzywają się tylko w momentach krytycznych. Ja lubię, jak ktoś do mnie mówi. Dużo i często - „nawierzchnia jest równa, biegniemy prosto, a za 100 metrów wchodzimy w ostry łuk w prawo – 5, 4, 3, 2, 1 skręcamy”. Tak to mniej więcej wygląda w moim przypadku.

Dialogi są ważne w długich biegach, maratonie czy półmaratonie, w którym biegnie się dwie godziny i więcej – mój rekord życiowy to 1:51:50. To sporo czasu, trzeba go jakoś zagospodarować. Na „dychę” biega się oczywiscie szybciej i krócej – osobiście złamałem 49 minut – dlatego więcej się koncentruję niż rozmawiam. Ale gdy przewodnik do mnie mówi, nie rozprasza mnie to.

Czym jeszcze odznacza się dobry przewodnik?

Przewodnik musi być cierpliwy. Trudno jest np. jechać na rowerze, gdy zawodnik biegnie wolno. Utrzymanie tempa przykładowo 10 km/h przez 3 godziny to spora trudność, czynność mocno nużąca, dlatego myślę, że do bycia przewodnikiem też trzeba mieć predyspozycje. Wiele rzeczy jest jednak do wytrenowania, i dla biegacza i dla prowadzącego. Nie jest to skomplikowana sprawa, ale ludzie się boją. „Bo jak coś się stanie” – no to się stanie. Stojąc na przystanku autobusowym można stracić życie, gdy autobus najedzie na wiatę. Takie rzeczy się zdarzają i od nich nie uciekniemy... Rozumiem obawy, ale też zachęcam do współpracy. Nie ma się czego bać. A jeśli naprawdę się nie odważymy, to poszukajmy kogoś, kto to zrobi. Też poczujemy radość z pomocy drugiemu. My to doceniamy.

Ponieważ biegacze są bardzo sprawni, dobrze jest wczesniej z sobą potrenować i dopracować współpracę. To klucz do sukcesu wspólnego biegu, choć są czasami sytuacje, w których treningu nie ma, a biegnie się bardzo sprawnie i szybko. Powiem tak – człowiek myślący i ogarnięty od razu będzie wiedział o co chodzi

Wspomniał pan o przewodniku na rowerze...

Takie rozwiazanie bardzo dobrze się sprawdza na długich dystansach. Mogę skorzystać z picia, którego nie muszę mieć z soba, mogę zmienić koszulkę w trakcie biegu. Rower pozwala na robienie naprawdę dobrych wyników, bo jest szybszy niż biegacz. Z drugiej strony są sytuacje, gdzie z rowerem jest trudniej, np. na dużych imprezach, z dużą frekwencją. Rower przeszkadza biegaczom, bo jest po prostu ciasno.

Co z biegami w terenie?

W terenie biegam mało. Jeśli już, to staram się wybierać teren równy, bez wystających korzeni, gałęzi. Z praktycznych względów preferuję drogi szutrowe, bardzo dobre ze względu na stawy czy kolana. Najlepiej biega mi się po asfalcie i tartanie, ale nie przesadzam z kilometrażem. Startuje w czasami w leśnych zawodach, ale zawsze się spinam. A jak nie ma radości w tym co się robi, to trzeba tego unikać.

Jaki sprzęt biegowy pan wybiera?

Uniwersalny, ale ze średniej półki. Wiem, czego potrzebuje, wiem, co pozwoli mi osiagać dobre czasy. Od razu powiem – tak, biegam dla wyników, mocno, daję z siebie wszystko. To wielka frajda słysząc obok dyszącego biegacza, najlepiej znajomego. Oczywiście biegam na swoim poziomie, dla zdrowia, dla kondycji, dla samego siebie. Nigdy nie przesadzam z tempem, bo mogę sobie zrobić krzywdę. Gorąco namawiam wszystkich do takiego podejścia do biegów – róbmy to, co możemy zrobić. I czerpmy z tego satysfakcję.

Jaki był to dla pana rok biegowy?

Ten rok kończy się dla mnie szczęśliwie, choć zaczął się nienajlepiej. Uległem kontuzji – w maju na obozie kondycyjnym w Szklarskiej Porębie skręciłem nogę w kostce. Pech tym większy, że dochodziłem tam do siebie po wczesniejszym urazie kolana. Po miesiącu znowu lekko podkręciłem staw skokowy. W zasadzie od czerwca dochodzę do zdrowia i z dnia na dzień biega mi się lepiej.

Moje kontuzje nie były spowodowane wprost tym, że nie widzę. Kostkę skręciłem po prostu idąc, kolano zaś uszkodziłem na treningu, ale tu mogę mieć pretensje tylko do siebie. Samo bieganie bardzo dobrze mi robi jako osobie niewidomej – to najlepsza rehabilitacja dla mnie, jak może być. Super sprawa, bo osoba niewidoma ma ograniczone możliwosci ruchowe. Gdy ma możliwść wyjścia, pospacerowania, a jeszcze lepiej pobiegania, tylko na tym korzysta. Aktywność fizyczna poprawia kondycję, koordynację ruchową, która jest zaburzona u osoby niewidomej. Oczywiście są trudności z przewodnikami, dlatego mogę tylko dziekować tym wszystkim, którzy mi pomagają.

Biega pan i współpracuje z przewodnikami na własną rękę?

Jestem członkiem klubu Syrenka Warszawa – to klub zrzeszający osoby niewidome i słabowidzące. Takich klubów w Polsce jest kilkanaście, funkcjonują głównie w większych miastach i wszystkie zreszone są w Stowarzyszeniu CROSS. W samym Stowarzyszeniu jest około 10 sekcji sportowych, w tym właśnie sekcja biegowa. Stowarzyszenie pomaga w dotarciu do przewodników, ale i kolejnych niepełnsprawnych. Pomaga też w sprawach formalnych. Finansowo wspieraja nas Państwowy Fundusz Rehablilitacji Osób Niepełnosparawnych czy Ministerstwo Sportu, ale w tej chwili są trudności. Na imprezy dojeżdżamy sami, sami sobie wynajdujemy hotele.

Pod względem sportowym jesteśmy pozostawieni sami sobie – swoje mistrzostwa organizujemy w ramach dużej imprezy, np. Półmaratonu Kurpiowskiego w Ostrołęce. Ale zawsze jestesmy w mniejszości – startuje nas ok. 20 osób niedowidzących i niewidomych. Zresztą w Stowarzyszeniu jest coraz większe zainteresowanie imprezami biegowymi. Bez względu na kategorię niepełnosprawności. Chcemy biegać, chcielibyśmy przyjechać choćby znów do Krynicy...

Serdecznie zapraszamy, chętnie pomożemy z przyjazdem...

… a dziękuję. Jak mówiłem, musimy się zorganizaować, zebrać środki. Nie będzie łatwo, bo wielu z nas nie pracuje, ma różne problemy, ale na pewno się odezwiemy. Dodam, że nie narzucamy się organizatorom, oficjalnie prosimy tylko o zwolnienie całej grupy i przewodników z opłaty startowej. Często też podpowiadamy, by rozdzielali kategorie osób niepełnosprawnych. Za wszystko, co dla nas robią, pięknie dziękujemy. Nie jesteśmy wyjątkowi, tylko mamy może nieco inne potrzeby – o tak bym to ujął.

Co pan porabia na co dzień?

Pracuję w przychodni, jestem masazystą. Dobrze się czuję w tej roli – mam kontakt z ludźmi. Często poznaję różne sytuacje, skomplikowane ludzki losy, a ze nie mam problemów z komunikacją – staram się pomagać. Bardzo sobie to cenię, bo nie muszę siedzieć zamknięty w czeterech ścianach. Lubię swoją pracę – mam to szczęście.

Bez większych problemów poruszam się też po mieście, dzięki biegom mam koordynację, wyczucie odległości. Odbieram wiele bodźców - słuchowych, zapachowych, co zastępuje wzrok. Orientuję się w terenie, jeżdżę komunikacją publiczną, sam, dojeżdżam do pacjentów kiedy trzeba. Jestem w stanie samodzielnie dostać się do miejsca pracy i do domu. Oczywiście jest masa problemów - nagła dziura, wystająca tablica, reklama zamontowana nie tak, jakbym sobie tego życzył. Wielokrotnie się uderzalem, wpadłem nawet do studzienki, ale takie historie się zdarzają. Nie widzę i z tym się muszę liczyć.

Nie zniechęca się pan tak przykrymi zdarzeniami?

Absolutnie. Tak jak nie zniechęcam się niepowodzeniami na trasie. Życie to tor przeszkód i trzeba sobie z nim dawać rady.

Rozmawiał Grzegorz Rogowski