Z Moniką Gizowską, Ambasadorką Festiwalu Biegowego, rozmawia Tomasz Kowalski.
Moniko, w tym roku przymierzasz się do biegu na 61 kilometrów. Dlaczego akurat ten dystans?
- Biegam od pięciu lat, swoją przygodę z Festiwalem Biegowym zaczęłam trzy lata temu od biegu na 10 kilometrów. Dwa lata temu zrobiłam Runka na 22 kilometry, a rok temu - najkrótszy Bieg Siedmiu Dolin, wtedy na 35 kilometrów. Siłą rozpędu wypadałoby więc zmierzyć się w tym roku z dystansem 61 kilometrów. Myślę o tym jednak z pewną dozą nieśmiałości, bo takich biegów jeszcze nie próbowałam, ocierałam się o maratońskie czterdziestki, ale 42 to nie 61 po górach.
Ostatnio biegasz przede wszystkim po górach…
- Bo asfalt bardziej mnie męczy. Nie cierpię biegów asfaltowych, chociaż od nich właśnie zaczynałam. Coś się jednak w tej mojej, w cudzysłów wziętej, karierze biegowej pozmieniało, odkąd zasmakowałam w biegach górskich.
Jak wspominasz ubiegłoroczne 35 kilometrów?
- Wiesz, że też się bałam, ale ku mojemu zdumieniu poszło mi znakomicie. Pewnie każdy biegacz to potwierdzi - po prostu ma się różne dni. Ja akurat miałam superdzień, bo przebiegłam cały dystans i na mecie miałam wrażenie, że spokojnie mogłabym zrobić jeszcze drugie tyle. Dużo gorzej było dwa lata temu; na trasie Runka zaliczyłam paskudną wywrotkę.
Która nie zniechęciła cię jednak do biegania…
- Tak bywa. Dziewczyna podbiegła mnie tak, że próbując ją wyminąć musiałam podbiec na zbocze, nie zauważyłam korzenia i wygrzmociłam tak, że omal nie zostawiłam tam zębów. Trochę przestawiło mi bark, ale pomógł nieoceniony doktor Ślipek . Przeszło. A bieg skończyłam o własnych siłach, jakoś udało się dotrzeć na metę.
Jak przygotowujesz się do biegu na 61 kilometrów?
- Nie da się tu nic innego robić, jak biegać. W moim przypadku najbardziej w tym przeszkadza brak czasu, dlatego nie biegam tyle, ile sama wiem, że powinnam. Za to nadrabiam trochę łażeniem po górach - na szczęście mamy wspaniałą grupę takich górskich łazików i robimy trasy, jak ostatnio, podczas dwudniówki, po 80 kilometrów, jak to mówią - od kropki do kropki. Staram się jednak, przynajmniej dwa razy w tygodniu robić trasę wokół domu, mam tu taką, akurat, z górkami i piłuję te pięć, sześć kilometrów. Na dłuższe wybiegnia po 20, 30 kilometrów zostaje tylko weekend. No i rowerek; dzisiaj zrobiłam 50 kilometrów, to świetnie wzmacnia nogi.
Tym, którzy dopiero przygotowują się do swego pierwszego biegu górskiego podczas Festiwalu Biegowego pozostaje tylko cię naśladować?
- Bieganie po górach przede wszystkim trzeba lubić. Fajne w tych biegach jest to, że - jak nauczył mnie mój dentysta - nie trzeba nieustannie biec. Gdy zapytałam go dlaczego woli górskie biegi od asfaltowych, stwierdził, że biegnąc po równym nie wypada przystawać, a w górach nikt nie śmieje się z tych, co zwalniają kroku, stają. Tu jest to normalne. I faktycznie, przekonałam się szybko, ze miał rację, jak urozmaicona potrafi być skala wysiłku, jak przyjemnie po ostrym przewyższeniu wrzuca się na luz i toczy po drugim zboczu. Do tego ja akurat nie mam ciśnienia by koniecznie wygrywać, zawsze wypruwać sobie żyły. Czasem nawet przystanę, zrobię zdjęcie, bo widoki są nieziemskie. Jak nie możesz biec, idź. Po prostu.
Limity czasowe są dość elastyczne…
- Festiwal Biegowy rzeczywiście ma długie limity czasowe, dopasowane do tempa nawet początkujących biegaczy. Kto nie może biec, większość tras pokona truchtem lub przejdzie. Polecam spróbować!