Paweł Góralczyk: „Mieć wiarę i siłę”

Ponad sześć tysięcy biegaczy, kolejne tysiące kibiców, ponad dwie setki wolontariuszy – liczby opisujące IV Festiwal Biegowy Forum Ekonomicznego robią wrażenie na dziennikarzach, organizatorach, właściwie na wszystkich. Nie zapominajmy jednak, że to jednak tylko statystyka, bo za każdym z tych numerów kryje się wyjątkowa historia. Tak jak w przypadku 26-letniego Pawła Góralczyka, uczestnika Życiowej Dziesiątki TAURONA.

Paweł miał być piłkarzem. Jednak epilepsja zniszczyła jego karierę. Choć pokonał tę chorobę, to przyszedł kolejny cios. Teraz jednak jego życie nabiera rozpędu, tak szybko, że na mecie ostatniego biegu nawet Justyna Kowalczyk była dwie minuty za nim. Jego życie to dobry scenariusz na film, o tym jak się nie poddawać. Chociaż póki co ma powstać o nim książka.

Piłka nożna i Wisła Kraków.

– Od dziecka najwięcej czasu spędzałem na grze w piłkę i z czasem coraz więcej czasu spędzałem na boisku – zaczyna swoją opowieść Paweł. – Na początku byłem bramkarzem i broniłem strzałów kolegów. Jednak z czasem to mi się zmieniało i chciałem grać w polu. Najbardziej mi pasowała pozycja pomocnika albo napastnika. Lubiłem wtedy dużo biegać. Tylko że traktowałem to jak zabawę z kolegami. Dopiero w wieku 15 lat zapisałem się do naszego klubu Olimpia Chocznia. Tam trenowałem przez rok. Następnie pojechałem na testy do Wisły Kraków. Trenerem juniorów był wtedy pan Andrzej Turczyński. Tak się złożyło, że przeszedłem testy sprawnościowe, tylko był wtedy problem z moim rocznikiem, bo część przenoszono do juniorów starszych, a część musiała szukać klubów. Za namową trenera miałem odejść na jakiś czas do czwartej ligi, żeby się ograć. Pech jednak chciał, że wtedy pierwszego dnia wakacji 2004 roku doznałem ataku epilepsji i byłem ok. 20 godzin w śpiączce – zawiesza na moment głos.

Choroba i Jan Paweł II

Cisza nie trwa jednak długo. – Mój pobyt w szpitalu trwał 5 dni. Lekarze powiedzieli mi, że muszę się pożegnać się ze sportem, bo znaleziono chorobę, ale nie znaleziono przyczyny. To mnie załamało – wraca do wspomnień Góralczyk. – Zamiast ruchu, musiałem dbać o to, by brać leki. Dodatkowo dwa miesiące później stało się coś, czego nie podejrzewałem, że może się wydarzyć. Nagle zmarł mój przyjaciel. Przez to wpadłem w ciężką depresję. Korzystałem z pomocy psychologów i to dopiero zaczęło mi coś pomagać. Zwłaszcza, że dopiero po pół roku szkoła zauważyła, że oceny mocno poleciały mi w dół.

– W 2005 roku wyjechałem, do pracy, na zbiory do Włoch i te trzy miesiące pozwoliły mi odciąć się od problemów i od tego, co mnie męczyło. Po powrocie słowa Jan Paweł II spowodowały, że po raz pierwszy się uśmiechnąłem. Wiedziałem, że jest o co walczyć. Przypomniałem sobie jak nasz Papież chorował i postanowiłem, że podejmę tę walkę, ponieważ życie jest tylko jedno. Powoli wszystko szło do przodu, oceny i cała reszta chociaż nie myślałem, że będę wtedy biegał. Skupiłem się na tym, żeby moja psychika i ciało się wzmacniało. Po czterech latach, po konsultacji z lekarzem mogłem przestać brak leki na padaczkę – mówi Paweł.

Chód i bieganie

Najlepszą formą rehabilitacji jest sport. Paweł jednak na początku nie przypuszczał, że zostanie biegaczem. – Kiedy myślałem o powrocie do sportu, myślałem o chodzie sportowym. Jednak do tej dyscypliny, od samego początku trzeba mieć trenera. Ważne jest jaką techniką chodzić. Szkoleniowiec na początku powie jak to zacząć trenować. Na początku robiłem nawet jakieś dystanse u siebie w okolicach. Niestety po dwóch miesiącach zachorowałem na zapalenie płuc, tak ciężkie, że lekarze ledwo mi uratowali prawe płuco. Pobyt w szpitalu trwał 14 dni. Przyjąłem w tym czasie 15 litrów kroplówek, antybiotyki. Podczas badania EKG okazało się, że coś jest nie tak z moim sercem. Po prostu było bardzo osłabione. Zanosiło się na operacje i wstawienie rozrusznika – znów czuć w głosie Pawła lekką nerwowość, na wspomnienie tamtych dni.

Jednak po chwili pojawia się uśmiech. – Na szczęście w trakcie kolejnych badań wyniki się poprawiły i zostawili mnie w spokoju. Dwa tygodnie później zapisałem się na Cracovia Maraton. Chciałem go pokonać tylko dla zdrowia. Wcześniej nie byłem na żadnych, tego typu zawodach. Buty do biegania kupiłem dzień przed startem. Nie znałem nikogo kto startował w tym maratonie. Nie wiedziałem jak przypiąć numer startowy. Tacie powiedziałem żeby przyszedł na metę po 4 godzinach o ile uda mi się ukończyć bieg. Jednak tak pobiegłem, że ukończyłem w 3:14:39. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że jest to wynik który otworzy mi drzwi w tym sporcie. Trafiłem do klubu AZS AWF Masters i zacząłem trenować u pana Dariusz Kaczmarskiego, a on mnie skierował do Wacława Mirka. Teraz mamy okres przygotowawczy do maratonów i zobaczymy co z tego wyjdzie – dodaje Góralczyk.

Przyszłość? Igrzyska!

Dwudziestosześcioletni Paweł w swoim życiu przeżył tak dużo, że swoja historią mógłby spokojnie obdzielić niejedną osobę. Mimo to wciąż ma apetyt na życie. –Chce przez bieganie, pokazać wszystkim ludziom, którzy na coś chorują, że warto żyć, mieć wiarę i siłę. Losy mogą się odmienić tak, jak to miało miejsce w moim przypadku. Moim i z trenera marzeniem jest walka o minimum Olimpijskie. Trener uważa, że stać mnie na to, tylko teraz musimy robić dużo podstaw treningowych. Najlepszy wiek do biegania długich dystansów zaczyna się po 30 roku życia.

– Co do bliższych planów to Maraton Warszawski. Nie wiem na ile pobiegnę, ale będzie to bicie rekordu o kilkanaście minut. W 2:40:00 a 2:45:00 powinienem się zmieścić na teraz. Chciałbym też być na Igrzyskach w 2020 roku, kiedy przypada setna rocznica urodzin Jana Pawła II. Chciałbym swoim występem uczcić tę rocznicę. Czy się to uda… czas pokaże. Dowiemy się za 6-7 lat. Po za bieganiem chciałbym zrobić kurs trenera piłki nożnej. Na razie jednak patrzę tylko na bieganie – kończy swoją opowieść Paweł Góralczyk.

Wysłuchał w Krynicy Robert Zakrzewski