Bieg na Wielką Sowę to impreza kultowa. Po sześciu latach istnienia w polskich kalendarzach biegowych, przyciąga zawodników nie tylko z obszaru Dolnego Śląska, ale też z Opolszczyzny, Wielkopolski, Górnego Śląska i stolicy. Są tacy, którzy wracają tutaj od pierwszej edycji i obiecują, że wracać będą zawsze. Bo ten bieg ma niepowtarzalny klimat.
Szósty już Bieg na Wielką Sowę odbył się równocześnie z piątym Sowiogórskim Nordic Walking, rozegranym w randze Mistrzostw Dolnego Śląska w Nordic Walking w Stylu Alpejskim. Wszyscy zawodnicy ścigali się po wymagającej trasie o długości około 9,5 km. Start umieszczono w Karczmie Harenda w Ludwikowicach Kłodzkich a metę, jak łatwo się domyślić, na szczycie Wielkiej Sowy, najwyższego szczytu Gór Sowich.
Biegacze musieli pokonać około 600 metrów przewyższenia, by zdobyć szczyt o wysokości 1015 metrów. Ale to nie koniec, bo na mecie czekała niespodzianka od organizatorów – możliwość darmowego wejścia na ponad stuletnią, kamienną wieżę widokową. Czyli 25 dodatkowych metrów, tym razem po schodach. Trzeba przyznać, że niewielu odmówiło sobie tej przyjemności!
Co roku na Wielką Sowę wbiega także Dominika Wiśniewska-Ulfik, która nie jest do końca pewna czy startowała we wszystkich edycjach. – Wygrałam czwarty raz, ale pamiętam, że kiedyś stałam tutaj też na drugim miejscu. To bardzo przyjemny bieg, ciekawa trasa i atmosfera jest bardzo fajna. Dlatego lubię tutaj startować. Przyjeżdżam co roku i nie odpuszczam. W tym roku było wyjątkowo ciepło, ale na szczęście podczas biegu słońce zaszło i było dość przyjemnie.
Jak to jest, przyjeżdżać na bieg z nastawieniem i właściwie pewnością wygranej? – pytamy.
– Liczyłam oczywiście na wygraną, ale wiedziałam, że za mną Ania Ficner jest mocna. Wczoraj startowałam też w Harrachovie w biegu na skocznię Red Bull 400, więc wiedziałam, że dzisiaj łatwo nie będzie, bo tamten bieg został trochę w nogach – tłumaczyła pani Dominika, skromnie pomijając informację, że wyścig na czeską skocznię K120… też wygrała.
Skocznia w Harrachovie dla Dominiki. A Piotr?
Wśród panów dominowali Kenijczycy. Zwyciężył Launen Kwalia, a pierwszy z Polaków, Kamil Jastrzębski, uplasował się na trzecim miejscu, tracąc do lidera 19 sekund. Na szczyt Wielkiej Sowy ścigało się dzisiaj prawie 300 zawodników.
Pełne wyniki znajdziecie w naszym KALENDARZU IMPREZ.
Organizatorom należą się wyrazy uznania za sprawną organizację imprezy. Ani sekundy opóźnienia, zarówno przy starcie, jak i podczas dekoracji zwycięzców. Ta ostatnia przebiegła nad wyraz sprawnie i obyło się bez męczącego podczas wielu biegów przedłużania.
Doskonale oznakowano trasę, umieszczając regularnie wyraźne niebieskie strzałki. Nie brakowało punktów z wodą i kurtyny wodnej, na Wielkiej Sowie zorganizowano bogato zaopatrzony bufet a po biegu zawodników z przełęczy odbierały klimatyzowane busy. Czego chcieć więcej? Medalu. Owszem, był. Bardzo elegancki i, jak przyznawali bywalcy imprezy, o wiele lepszy niż rok temu.
KM