Piotr Łobodziński: „Celuję w mistrzostwa świata”

  • Festiwal biegowy

Piotr Łobodziński (LŁKS Prefbet Śniadowo Łomża) ma za sobą długi, ale niezwykle udany sezon. Wywalczył mistrzostwo Europy i świata w biegach po schodach, brązowy medal mistrzostw kraju w przełajach, jest bliski obrony Pucharu Świata w bieganiu po schodach. Każdy z siedemnastu startów Towerrunning World Cup kończył na podium. W rozmowie z naszym serwisem opowiada o startach i planach na przyszły rok.

Czy korzysta pan ze wind?

Jak najbardziej. Nie jest tak, że tylko biegam. Po Warszawie poruszam się rowerem, mieszkam na siódmym piętrze i niewygodnie byłoby mi go wnosić, więc wjeżdżam windą.

Nie ma pan wózkarni albo piwnicy?

Mam piwnicę, ale mam duży przedsionek przed mieszkaniem, więc wwożę rower i trzymam przed drzwiami.

Gratuluję odwagi i zazdroszczę zaufania do sąsiadów. Ostatnio robiłem remont mieszkania i jak wnosiłem rzeczy z piwnicy, to na chwilę przed drzwiami zostawiłem gitarę basową i mi ją buchnęli.

Z sąsiadami nie mam problemów i myślę, że lepiej trzymać rower na siódmym piętrze niż w piwnicy. Ale nie jest to też znowu jakiś wartościowy rower. Czasem jak lecę na jakieś zawody, potrafię go zapiąć na Okęciu i potem stoi przez pięć dni, wracam i stoi dalej.

Jest pan teraz bardzo rozchwytywany. Telewizja, radio, wizyty w zakładach pracy...

Z tymi zakładami pracy to bez przesady, ale po moich startach media się ostatnio odezwały. Byłem w TVP Info, Dzień Dobry TVN i w Polskim Radiu. Bardzo mnie cieszy ten wzrost zainteresowania moją osobą, może mi to ułatwi znalezienie kolejnych sponsorów. Jednego już mam, to 4Flex.

Jest już pan rozpoznawany na ulicy? Przechodnie mówią: O, pan Piotr, może się pościgamy na 10. piętro?

Tak to nie jest, ale w środowisku biegowym jestem coraz bardziej znany.

Skąd pomysł na taki rodzaj biegania?

Przypadkowo wynikło. W 2011 roku zapisałem się na bieg w Warszawie na szczyt budynku ONZ 1, dobrze mi poszło, zająłem czwarte miejsce i zacząłem się interesować tą dyscypliną, szukać w kalendarzu startów. To nie jest tak, że od dziecka myślałem, żeby biegać po schodach. Po prostu raz wystartowałem i tak się to ładnie potoczyło.

Ale dalej pan startuje w biegach górskich czy przełajowych...

Tak, łączę to wszystko. Na schodach buduję siłę, na startach ulicznych szybkość. Daje to super wyniki w biegach górskich, przełajowych czy na orientację, w których też startuję.

Priorytetem jest jednak towerrunning?

Oczywiście. Kalendarz startów układam pod bieganie na schodach

O czym pan myśli wbiegając na dach? Liczy pan schody?

To jest na tyle duży wysiłek, że człowiek myśli tylko o tym kiedy będzie koniec i upragniona meta. To za duży ból i wysiłek, jak wioślarstwo. Trzeba po prostu zacisnąć zęby i dać z siebie wszystko.

Nie stosuje pan żadnych wizualizacji, żeby oszukać organizm i nie myśleć o bólu czy zmęczeniu?

Nie, nie jestem jak kierowcy Formuły 1, którzy przed snem wyobrażają sobie trasę - zakręt w lewo, zakręt w prawo. U mnie to byle do mety. Stosuję taktykę, że na początku startu staram się nie zwracać uwagi, które to jest piętro. Im później zobaczę numerek na ścianie, że jestem za połową, to wtedy jest łatwiej psychicznie. Choć jest pod górkę, to mam wrażenie, że jest już z górki. Wyobrażać też sobie nie ma co, bo na trasie nie można się pomylić, jest przecież monotonna.

Nie przeszkadza panu monotonność trasy? W biegach górskich na każdym kilometrze jest inny widok, a na klatce schodowej to są przecież tylko ściany.

W biegach górskich czy innych w terenie na widoki zwracają uwagę tylko amatorzy. Czołówka patrzy tylko pod nogi i nie przejmuje się czy obok trasy stoi kozica czy niedźwiedź, czy widać Giewont czy nie. W bieganiu wyczynowym nie czerpie się tylu przyjemności z wysiłku co w sporcie amatorskim.

A nie kręci się panu w głowie od tego ciągłego skręcania w jednym kierunku i biegania w kółko?

Nie. Nie ma to wpływu w towerrunninngu. Czasem się kręci w głowie, ale bardziej wynika to zapewne z ogromnego wysiłku wkładanego w bieg.

Z których budynków są najlepsze widoki? Są takie, że zaparło panu dech w piersiach i to nie z powodu zmęczenia?

Jest kilka. Na przykład w Hong Kongu jest meta na 400. metrze i piękna panorama wyspy, do tego dużo zieleni i wiele budynków dookoła. W Taipei też jest piękna panorama. W Bogocie rozciąga się piękny widok na 10-milionowe miasto. A czasami nic nie widać. W Pekinie kończy się na 82. piętrze, a nic nie widać przez smog. Dwa lata temu jeszcze coś było widać, ale w tym roku nic nie było widać.

Jak wygląda regeneracja po takim starcie? Chyba od razu musi jej się pan poddać, bo wysiłek jest ogromny.

Wysiłek rzeczywiście jest ogromny. Pierwsze 5-10 minut to odpoczynek, głównie na leżąco. Mało który zawodnik jest w stanie cieszyć się z dobiegnięcia do mety na stojąco. Bezwzględnie trzeba usiąść albo się położyć. Po chwili puls spada, poziom kwasu mlekowego też i wraca się do żywych. To krótki wysiłek, następnego dnia można już powtórzyć wynik. To nie jest jak maraton, że nie można pobiec dziesięciu maratonów w ciągu roku na wysokim poziomie. Nawet jak jednego dnia pobiegnie się 10 kilometrów na maksa, to następnego nie można tego powtórzyć, bo te mięśnie bolą. Bieg po schodach jest krótki - góra 12 minut jak w Hong Kongu. Nie ma też dużych przeciążeń jak w biegach górskich. Nie ma drgań mięśni, bo wbiega się jednostajnie pod górę.

Wytrzymałość ma duże znaczenie?

Tak. Poprawiam swoje czasy na 10 kilometrów i czuję, że ma to przełożenie na schodach. Schody to sport wytrzymałościowy, wydolnościowy i z dużą ilością elementów siłowych. Biegacz na pewno wygra na schodach z zawodnikiem z siłowni.

Da się wyżyć z biegania po schodach?

Nie w stu procentach, ale na pewno jest to miły dodatek do domowego budżetu. Będąc jednym z najlepszych na świecie już nie dokładam do tego sportu. Jestem zapraszany na zawody, organizatorzy fundują mi bilety, zapewniają hotel lub dostaję zwrot ponoszonych kosztów.

Sponsorzy też zaczęli pana zauważać? Dostał pan ostatnio wypasiony zegarek Timexa.

Tak, ale sam musiałem o to zadbać. Wystąpiłem do firmy z prośbą o taki zegarek, zaoferowałem, że się nim pochwalę na swoim fanpage'u na Facebooku. To nie jest tak, że sponsorzy sami do mnie dzwonią. Trzeba samemu szukać szans. Takie są polskie realia, niestety.

Czy ta dyscyplina ma szansę trafić na igrzyska olimpijskie?

Nie sądzę. Zresztą Międzynarodowy Komitet Olimpijski stara się ograniczać liczbę dyscyplin lekkoatletycznych. Wyczytałem, że chcą usunąć pchnięcie kulą. Ale kto wie? To dość wymierny sport. Na pewno dużo bardziej niż łyżwiarstwo figurowe czy skoki narciarskie, gdzie decydują sędziowie. Tu wygrywa najsilniejszy. Ale też każdy budynek jest inny. Za każdym razem byłby inny dystans. Raczej nie widzę, żeby walka o medale olimpijskie trafiła na schody. Widzę jednak szansę na rozwój tej dyscypliny. Coraz więcej ludzi biega i szuka nowych wyzwań, czegoś innego niż biegania maratonu czy półmaratonu po ulicy.

Buduje się też sporo wieżowców.

Tak. Warto, żeby organizowano więcej zawodów w tej dyscyplinie. Warto brać przykład ze Stanów Zjednoczonych. Rocznie organizuje się około 200 biegów, a połowa ma miejsce w USA. Warunki są tam niesamowite. W Nowym Jorku czy Chicago nie brakuje wieżowców, które mają po 300 metrów. Rośnie też świadomość zdrowotna ludzi, szukają nowych wyzwań - to szansa dla towerrunningu.

Konkurencja na klatkach schodowych jest silna?

Rośnie wraz rozwojem dyscypliny. Kiedyś był w zasadzie tylko Niemiec Thomas Dold, który siedem razy z rzędu wygrał na Empire State Building. Teraz na jego poziomie biegam także ja i jeszcze dwóch Australijczyków. Na najwyższym światowym poziomie jest około 4-5 zawodników. Znamy się szanujemy, spotykamy na zawodach, walczymy.

Oni też już pana znają, wiedzą na co pana stać.

Tak, spotykamy się, znamy swoje rezultaty, możliwości. Bardziej klarowna sytuacja jest w odmianie kobiecej, bo jest w zasadzie tylko jedno zawodniczka - Australijka Suzy Walsham, która ma ogromną przewagę nad rywalkami. Emocje są tylko jak walczy z Andreą Maier, mistrzynią świata w biegach górskich. Austriaczka grzeje rywalkę niemiłosiernie, ale rzadko startuje na schodach, dwa-trzy razy w roku. To trochę dziwne, bo jest świetna, wygrała w tym roku Mistrzostwa Europy, w Nowym Jorku i Taipei ma rekord trasy.

Tego Thomasa Dolda to często pan przegania. Ostatnio w październiku w Sao Paulo.

Tak, we wrześniu w Pekinie też. Miesiąc po moim debiucie w 2011 roku pojechałem do Berlina i wtedy on był na topie, a przegrałem z nim o pół sekundy tylko w takim biegu na 40 pięter. Byłem dumny, że tak mało straciłem do mistrza. Potem z nim przegrywałem, ale w tym roku już jestem górą. Nasz bilans to chyba jest 4:4 jak dotychczas.

Jaka jest taktyka na starcie?

Zależy jakie zawody. W krótszych od razu trzeba przycisnąć, na dłuższych można się trochę oszczędzić na początku. Można policzyć, że 10 pięter to minuta. Więc jak budynek ma 40 pięter, start trwa około czterech minut. Wpływ ma też format zawodów. Inaczej się biega jak jest start masowy, na przykład dziesięciu z elity ma 50 metrów do klatki schodowej na starcie, bo na klatce schodowej się trudno wyprzedza. Inaczej jak jest start indywidualny co pół minuty czy minutę. Najlepiej biec równo, a nie przeszarżować na początku i potem nie mieć siły. Grunt to mieć to samo tempo na 10. i na 80. piętrze.

Ile stopni najlepiej brać za jednym razem. Ma to znaczenie?

W większości przypadków wbiega się co drugi stopień. Na krótkich dystansach - do dwóch minut, a więc dwudziestu pięter - można wbiegać co trzy stopnie.

Trzeba mieć szczególne predyspozycje fizyczne do towerrunningu?

Nie. Mocni są zarówno zawodnicy niżsi jak i wyżsi, ja się raczej zaliczam do tych drugich, mierzę 184 centymetry i też sobie dobrze radze. Sporo zależy od klatki schodowej. Na przykład w Bielawie pod Wrocławiem biega na wieżę kościelną i jest to sprint sprintów, bo start trwa minutę, ale schody są wąskie - mają 60 centymetrów, skręcają i przewagę mają zawodnicy mali.

Różnica ciśnień na starcie i mecie jest odczuwalna? Ma znaczenie? Jak sobie pan z nią radzi?

Myślę, że nie ma znaczenia. Nawet jak biegam po 400 metrów wzwyż to nie jest to odczuwalne. Może gdyby zawody zrobili w Burj Kalifa w Dubaju, można byłoby coś odczuć. W górach musi być jakieś 1300 metrów różnicy, żeby można było coś odczuć. Startowałem jednak w Bogocie w Kolumbii i tam było czuć, że jest mało tlenu, ale dotoczyło to także startu, bo to miasto leży na wysokości 2600 metrów nad poziomem morza.

Kształty schodów mają wpływ na bieganie? Jakie są najtrudniejsze - strome, długie, płaskie?

To też są indywidualne preferencje. Ja stosuję zasadę, że im trudniej tym lepiej. Pasuje mi jak są krótkie schody, dużo zakrętów, ściana blisko, półpiętra, jak w budynkach mieszkalnych. Lubię jak są ściany blisko, bo można się czasem odepchnąć i wrócić na tor. Wydaje mi się, że jestem zwinny i wykorzystuję te niuanse. Przewagę mogą mieć biegacze górscy, ale oni na ogół nie potrafią wykorzystywać rąk.

Przewaga w stosunku do biegów górskich jest taka, że nie trzeba myśleć o przeszkodach - kamieniach czy korzeniach. Każdy stopień wygląda tak samo.

W biegach górskich w stylu alpejskim też się raczej o tym nie myśli. Technika nie jest potrzebna w biegach tylko pod górę.Tempo nie jest przecież wysokie. Kilometr pokonuje się w jakieś 6 minut, w zależności od kąta nachylenia. Liczy się wydolność. Tak samo jest na schodach. 

Buty mają znaczenie? Jakie są najlepsze? Miękkie? Twarde? z dobrą przyczepnością?

Podstawą jest, żeby były lekkie. Na schodach sprawdzą się zarówno trampki za 10 złotych, jak i normalne buty do biegania w ulicznych startach. Pewnie nawet baletki dadzą radę. Niektórzy zawodnicy w ogóle biegają na bosaka.

Pan też?

Nie. Ja korzystam ze starych kolców przełajowych. Wykręciłem z nich wkręty, została sama guma. Ich zaletą jest niska waga - poniżej dwustu gramów. Amortyzacja pięty nie jest ważna, ponieważ stawia się ciężar na śródstopiu. Przyczepność też nie, bo można skręcać, chwytając się za poręcz.

Jak wygląda trening biegacza schodowego?

Nie różni się w zasadzie od treningu biegacza długodystansowego. Tygodniowo pokonuję od 80 do 100 kilometrów, zimą czasami nawet 120, 140. To, co mnie różni od biegaczy ulicznych, to treningi na schodach. To taki trening interwałowy, powtórzeniowy. Na przykład 15 wbiegnięć na 10. piętro, a 6 razy na 28. piętro jakiegoś biurowca w Warszawie. Dwa takie treningi siłowe sprawiają, że mogą zrezygnować z trenowania podbiegów.

No i rower. Czy to bardziej rekreacja i środek transportu?

Rekreacja coraz mniej. W zasadzie to tylko środek transportu, a przy okazji lekki trening, taki powiedzmy rozruch. Tym rowerem nie jeżdżę jakoś strasznie szybko. Ot, tak, żeby się nie spocić. Zresztą zima jest łaskawa dla rowerzystów,

Jest jakaś specjalna dieta biegacza schodowego? Czy standardowa dieta sportowca - ryby, makaron i kurczak?

Normalna zdrowa polska dieta. Nie liczę, ile zjadam węglowodanów, staram się jeść z rozsądkiem - ograniczać słodycze czy napoje gazowane, kebaby czy mcdonaldy. Dużo warzyw, owoców. Moja naczelna zasada to nie przejadać się - nie opychać się jakimiś ciasteczkami między posiłkami. Jak się pojawia głód, wtedy jem coś konkretnego. Pewnie mam rezerwy w tym temacie. Jak się zatrzymam w rozwoju, to będę dopasowywał dietę - rano jakieś płatki, owsiankę wyliczoną na 200 czy 300 gramów. Ale na razie tego nie kalkuluję, ile węglowodanów będę potrzebował dziś, a ile jutro. Jem z rozsądkiem. Nie planuję - tego dnia zjem to, a tego tamto. Mam ochotę na płatki to je zjem, a jak nie to co innego.

Mam też rezerwy jeżeli chodzi o trenera, bo sam nim dla siebie jestem. Obecnie sam się przygotowuję do startów, ale poznałem już dobrze swój organizm i wiem na co mnie stać. Zacząłem jednak prowadzić dzienniczek biegowy i jak kiedyś poczuję, że potrzebuję trenera, to mu pokażę jak się przygotowywałem. Na razie jednak go nie potrzebuję, bo idzie mi całkiem dobrze.

Jak wygląda pańskie roztrenowanie po sezonie?

Już nie wygląda, bo je zakończyłem. Po ostatnim starcie w Hong Kongu zrobiłem sobie 10 dni wolnego. Moje roztrenowanie polega na tym, że przerwałem bieganie. Na szczęście nie miałem żadnej kontuzji, nie musiałem chodzić na żadne zabiegi na fizjoterapeuty czy się leczyć. Postawiłem na odpoczynek mentalny, żeby złapał głód biegania. Trochę też sobie pofolgowałem z jedzeniem. Nie jadłem za dużo, ale nie do końca zdrowo.

Ze względu na psychikę.

Dokładnie tak. W trakcie sezonu mam pewien reżim dietetyczny, ale po sezonie mam prawo sobie od niego odpocząć. Mogę się wtedy napić wina czy piwa. Ale dodatkowa waga to nie jest problem. W ciągu dwóch tygodni treningowych ten kilogram zrzucę, odrobina sadełka na święta nie jest przeszkodą.

Jak wyglądają pańskie przygotowania do sezonu? Buduje pan bazę, ładuje akumulatory?

Tak, stosuję starą polską szkołę. Zimą buduję bazę - robię więcej kilometrów. Cel to baza tlenowa. Do tego siłownia, sztanga, przysiady, mięśnie brzucha, ramion.

Jakie plany na nowy sezon?

Dopinam poszczególne elementy planu startowego. Szczyt formy chcę zbudować na marcowe Mistrzostwa Świata w bieganiu po schodach w Ad-Dausze w Katarze. Z pewnością będę miał napięty grafik.

Myśli pan o jakimś starcie na płaskim? Może jakiś maratonik?

Maratonik z pewnością nie. Na pewno nie raz wystartuję na 5 czy 10 kilometrów - w Biegu Chomiczówki czy w Falenicy. Mam zresztą cel na przyszły rok. Zamierzam zejść na 10 kilometrów poniżej 30 minut (obecny rekord to 30:41 - przyp.red.). Wierzę, że się to uda, ponieważ z każdym rokiem poprawiam swój rekord na tym dystansie o około minutę.

Jakie ma pan życzenia noworoczne?

Takie jak każdy sportowiec - żeby zdrowie dopisywało. Wtedy będzie dobrze. Tego życzę zresztą nie tylko sobie, ale i wszystkim zawodnikom.

Rozmawiał Łukasz Zaranek

fot. Archiwum