Z organizatorem Kraków City Race – pierwszego w Polsce miejskiego biegu na orientację na dystansie klasycznym oraz wielu innych imprez dla orientalistów, byłym zawodnikiem Patrii Młynne, wielokrotnym uczestnikiem Mistrzostw Polski w BnO, kartografem w wydawnictwie Compass oraz właścicielem firmy Lima Maps o popularyzacji dyscypliny w Polsce. Rozmawiał Andrzej Brandt.
„Ludzie z krzaków”, ewentualnie „ludzie lasu” – tak mówi się, jeżeli w ogóle, o zawodnikach orientacji sportowej. Tymczasem od kilku lat coraz częściej pojawiają się masowe imprezy na orientację w miastach. Skąd wynika ten trend?
Przyczyna jest prosta. Tradycyjna orientacja sportowa to dyscyplina niszowa. Na tyle niszowa, że jest stosunkowo mało medialna. A dzisiaj to, co nie jest medialne, nie ma prawa bytu. Stąd próby wyjścia do masowego odbiorcy poprzez organizowanie imprez na osiedlach czy w centrach miast. Takim imprezom znacznie łatwiej przyciągnąć atencję mediów i sponsorów, bo ich odbiór wychodzi daleko poza samych zawodników. W pierwotnym zamiarze imprez miejskich chodziło więc o popularyzację dyscypliny oraz przyciągnięcie uwagi mediów.
Mówisz, że orientacja to sport niszowy. Ile osób uprawia w Polsce orientację sportową?
Oficjalne statystyki mówią o ok. 1100-1200 zawodników i zawodniczek, ale najbardziej precyzyjnym wyznacznikiem jest frekwencja na zawodach. Najmocniej obstawiona trzydniówka w zeszłym roku liczyła ok. 600 osób. Podobnie Klubowe Mistrzostwa Polski we Wrocławiu, które dzięki atrakcyjnym trasom we Wrocławiu (Stadion Miejski) oraz Lubiążu i profesjonalnej organizacji, również przyciągnęły prawie 600 osób. To frekwencja na najważniejszych imprezach pokazuje, ile osób rzeczywiście uprawia orientację sportową.
Inna sprawa, że dopiero od kilku lat tradycyjnie pojmowana orientacja wychodzi z lasu – metaforycznie i bezpośrednio. Sprint, czyli jedyny rodzaj biegu na orientację rozgrywany poza lasem, jest bardzo młodą dyscypliną – liczy nie więcej niż kilkanaście lat. Jeszcze dziesięć lat temu na Mistrzostwach Świata (World Orieentering Championships) dystans sprinterski prowadzony był w terenie mieszanym – trochę po mieście, a trochę w leśnych przyległościach. To dzisiaj jest już nie do pomyślenia, co znajduje wyraz w decyzjach IOF, który coraz mocniej przestawia akcenty na widowiskowe i medialne ściganie w miastach.
Orientacja musi adaptować się do nowej rzeczywistości, co nie zawsze spotyka się z optymistycznym odzewem – mój dobry kolega, wieloletni zawodowy orientalista, bardzo niepochlebnie i ostro wypowiada się o imprezach miejskich, twierdząc, że to wypaczenie idei orientacji sportowej. Takich głosów nie brakuje.
Las rywalizuje z miastem?
W moim odczuciu nie, ale ze strony zawodowych orientalistów nie brakuje głosów, że imprezy typu Warszawa Nocą czy Kraków City Race: Rozgrzewka nie pokazują prawdziwego oblicza orientacji. Tymczasem jestem pewien i organizatorzy cyklów miejskich imprez w całej Polsce z pewnością się ze mną zgodzą – na zawody do lasu nigdy nie przyjechałoby 120 czy nawet 200 zupełnych amatorów, ludzi nie związanych z orientacją sportową, a po prostu „truchtaczy” zainteresowanych urozmaiceniem swojego treningu i zrobieniem czegoś ciekawego. Tymczasem na zawodach w Krakowie, Katowicach, Poznaniu, Warszawie czy Wrocławiu wykształca się specyficzna społeczność – biegaczy amatorów powiązanych z orientacją, ale w wymiarze rekreacyjnym, a nie sportowym. To wartość dodana dla orientacji.
Jak wygląda więc tradycyjna, uśredniona impreza środowisk związanych z orientacją sportową?
To rzeczywiście zazwyczaj hermetyczne zawody, dedykowane klubom i zawodnikom z licencją. Owszem – na większości z nich może zgłosić się każdy, ale brak szerszej i efektywnej promocji imprez w mediach powoduje, że nikt, poza klubami zrzeszonymi w Polskim Związku Orientacji Sportowej, o nich nie wie. Jedynie sporadycznie leśne zawody trafiają do kalendarzy biegowych.
Zresztą, co tu dużo mówić – spytajmy nie-biegacza, czy wie, co to jest ta orientacja sportowa. Jest szansa, że będzie wiedział, ale w masowym rozpoznaniu świadomość istnienia naszej dyscypliny dopiero się rodzi. Zapytajmy zaś biegacza asfaltowego, który lata kilka razy w tygodniu „dyszki” na bulwarach wiślanych – on raczej będzie wiedział, ale zaproszony na imprezę będzie oponował, bo te zawody jawią się jako nieatrakcyjne i trudne. Tu jest miejsce na zawody w mieście, które mogą stanowić dla wielu pierwszy krok w stronę tej leśnej formy orientacji.
Jak polska orientacja wypada na tle europejskich krajów?
Nie najlepiej. Daleko nam do Czechów, Francuzów czy Skandynawów, gdzie regularnie najważniejsze imprezy znajdują swoje miejsce w ramówce największych kanałów telewizyjnych. Polskie zapóźnienie to kwestia złożona i wielowątkowa – nasza fala popularności biegania jest stosunkowo młoda, podczas gdy na zachodzie zdążyła już okrzepnąć i dojrzeć. W Szwecji czy choćby w Czechach w orientację bawią się niemal wszystkie dzieciaki w podstawówkach i gimnazjach. Normalnym widokiem są małe brzdące goniące z mapą po parku czy lesie przy szkole. Efektem tego jest potężna frekwencja na zawodach tradycyjnej, leśnej orientacji. Tam zawody popularyzujące orientację w zasadzie nie są potrzebne.
To oczywiście widać też na poziomie sportowym – nasza reprezentacja, z racji braków środków na regularne wyjazdy na najtrudniejsze zawody międzynarodowe, od lat lokuje się w środku stawki z niewielkimi wyjątkami (jak medale polskich juniorów na mistrzostwach świata).
W nielicznych polskich szkołach działają też sekcje orientacji – przykładem jesteś Ty.
Tak. Przeszło 16 lat temu pojechałem na pierwsze zawody z nowo utworzoną sekcją biegów na orientację w mojej szkole w Limanowej. Zająłem przedostatnie miejsce, ale wkręciłem się mocno w bieganie z mapą. Od 1999 do 2007 regularnie jeździłem na wszystkie najważniejsze imprezy w kraju. Później, z uwagi na studia, trochę ta aktywność zmalała do zaledwie kilku startów rocznie. Po studiach wróciłem do orientacji ale już w innej roli – jako organizator imprez i kartograf. Do pewnego momentu traktowałem orientację w kategoriach ostrej rywalizacji sportowej, mniej więcej do 16 roku życia, powyżej tego wieku poziom znacznie się podnosił, więc wtedy istotniejsze było dla mnie samo jeżdżenie, fajne przygody z przyjaciółmi, spotkania ze środowiskiem i docieranie do nowych miejsc.
Co kontynuujesz do tej pory, jeżdżąc po Europie i startując w potężnych miejskich biegach na orientację. Skąd taki pomysł na zwiedzanie Londynu, Rzymu czy Pragi?
Zadecydował przypadek. Gdy wróciłem do orientacji jako organizator i kartograf, często śledziłem to, co dzieje się w świecie orientacji sportowej i nie tylko. Trafiłem na stronę imprezy w Londynie, przejrzałem mapki i stwierdziłem, że muszę tego spróbować. Łączyło to bowiem dwie rzeczy na raz – sport, bo ścigamy się na profesjonalnych mapach na orientację i turystykę, bo biegamy w nowym miejscu i mogę z zupełnie niecodziennej perspektywy przyjrzeć się miastu. Po zawodach idę już jako normalny turysta na miasto i widzę, na przykład, zaułek w którym postawiony był punkt, a w którym mieści się bardzo ciekawe muzeum.
To popularne zawody?
W Londynie lista startowa liczyła ponad 1300 osób, w Rzymie około tysiąca. Co ciekawe – oczywiście to ludzie związani z orientacją, często zawodowcy przyjeżdżają na takie imprezy, ale większość z nich to właśnie amatorzy i pasjonaci orientacji nie silący się na wielkie wyniki, a po prostu chcący urozmaicić wycieczkę turystyczną do miasta. W Londynie tylko połowa listy startowej to Brytyjczycy, resztę stanowili Skandynawowie, Czesi, Włosi, Niemcy i Francuzi. Jest więc w tych zawodach głęboki potencjał turystyczny.
Uczestnictwo w tych imprezach skłoniło cię do przeszczepiania idei do Krakowa?
Po powrocie z Londynu stwierdziłem, że można by spróbować z takim wyścigiem w Krakowie. To miasto perfekcyjnie nadaje się do rozegrania bardzo ciekawej imprezy. Z jednej strony jest tu doskonale znane turystom Stare Miasto i Kazimierz, ale chcąc pokazać mniej znane oblicze Krakowa, zdecydowałem się umiejscowić trasę Kraków City Race na Podgórzu. To tak naprawdę Kraków w pigułce – z jednej strony wąskie uliczki dookoła Rynku Podgórskiego, z drugiej Kopiec Kraka – jeden z symboli miasta, z trzeciej kamieniołom i masa innych atrakcji.
Czym chcesz zachęcić masowego truchtacza do wzięcia udziału w tej imprezie?
Kraków City Race – sam wyścig główny w lipcu, ale też cała seria wyścigów w cyklu Rozgrzewka ma pokazać biegaczom, którzy w małej skali - albo prawie w ogóle – znają orientację sportową, że to sport dla każdego, że jest ciekawy, wyjątkowy i, że można się świetnie bawić ganiając z mapą. Mam wrażenie, że przy obecnej liczbie imprez biegowych, duża część biegaczy szuka urozmaiconych i ciekawych imprez – takimi są biegi na orientację po mieście. To zupełnie inne doświadczenie, niż nudne klepanie kilometrów na bulwarach wiślanych.
Rozmawiał Andrzej Brandt