Wielki sukces Joanny Mędraś. Notariuszka z Gdańska wygrała jeden z najtrudniejszych maratonów na świecie - Antarctic Ice Marathon (6:01.45). W zawodach wystartowała razem z mężem Wojciechem Wiwatowskim (6:02.03) i przyznaje, że nawet nie liczyła na podium. - Pobiegłam dla przyjemności - mówi naszemu portalowi.
Wygrała pani maraton na w krainie wiecznego lodu, ale na mecie była zaskoczona. Dlaczego?
Nie mogłam uwierzyć, że wygrałam. Nie wiedziałam, na jakiej pozycji biegnę, bo każdy był tak opatulony, że nie było widać kto jest obok, mężczyzna czy kobieta. Zresztą podczas takich biegów nikt nie prowadzi kalkulacji ile osób go wyprzedziło, tym bardziej jak ktoś nie liczy na podium, tak jak było w moim przypadku. To miał być bieg dla przyjemności. Może nie był to bieg tylko na zaliczenie, bo dość długo się do niego przygotowywałam i dałam z siebie wszystko.
Wynik się nie liczył?
W moim przypadku nie była to chęć rywalizacji, choć jak na trasie pojawia się drugi człowiek, zawsze instynkt walki się budzi w człowieku, mimo że tak naprawdę biegnie dla przyjemności, czy dla siebie. Zawsze ten sportowy zew walki jest w gdzieś obecny. Chciałam się przede wszystkim sprawdzić w takich warunkach. W ekstremalnych biegach człowiek czuje zadowolenie, bo wie, że osiąga coś wyjątkowego. Nie tylko dla mnie, ale i dla pozostałych uczestników oprócz tego, że ten bieg był ogromnym wysiłkiem w ekstremalnych warunkach był dawką pozytywnej energii.
Jest pani notariuszem. Do tego zawodu jest potrzebna taka odskocznia?
Wbrew pozorom praktyka notarialna potrafi być pasjonującą dziedziną. Sprawy i tematy, z którymi spotykam się na co dzień w pracy, też stanowią swego rodzaju wyzwanie. Ale przede wszystkim bieganie zawsze było obecne w moim życiu. Tak spędzam wolny czas sama, z rodziną czy znajomymi. Poza tym pozwala mi podtrzymać kondycję przed wyjazdem w góry, bo właśnie one są moim konikiem.
Długo pani planowała wyjazd na Antarctic Ice Marathon?
Przez pewien czas zwykłe zawody na 5, 10 km czy półmaratony mi wystarczały, ale stwierdziłam, że muszę spróbować czegoś ekstra. Chciałam przebiec jeden jedyny maraton, ale taki, żeby wiązał się z jakimś niesamowitym przeżyciem nie tylko sportowym, ale i krajoznawczym. Bo dla mnie bieganie zawsze łączy się z poznawaniem nowych miejsc. Trzy lata temu postanowiłam, że przebiegnę maraton na Antarktydzie. Wtedy rozpoczęły się przygotowania, najpierw oswajałam się z tą myślą i zbierałam środki finansowe. Jeżeli chodzi o treningi to normalnie biegałam, rozrysowane treningi zaczęłam realizować dopiero w sierpniu tego roku.
Jak wyglądały przygotowania? W Polsce śniegu nie było...
Próbą generalną był w marcu Baikal Ice Marathon, który ukończyłam. Dzięki temu wiedziałam, czego mogę się spodziewać, jak radzić sobie z zimnem, czy wiatrem. Na początku września poprosiłam też profesjonalnego trenera o przygotowanie dla mnie rozpiski treningowej. Doszły wówczas zajęcia na siłowni, których wcześniej nie miałam. Nigdy nie przepadałam za siłownią ale osoby bardziej doświadczone uświadomiły mi, że tak zbuduję niezbędną siłę biegową. i wytrzymałość. Doszła też właściwa regeneracja, sauna, masaże, dieta i tak dalej.
Wszystko się zgrało?
Człowiek nigdy nie jest przygotowany w stu procentach. Na takim dystansie zawsze może wyskoczyć coś nieoczekiwanego. Kondycja była jednak właściwa. Osiągnęłam czas nieco ponad 6 godzin, o półtrorej godziny mniej niż na Bajkale. Teraz widzę, że takie profesjonalne treningi naprawdę mogą przynieść realny skutek.
Jakie warunki panowały na trasie?
Temperatura odczuwalna to było jakieś -20 stopni Celsjusza, jak na Bajkale, więc pobiegłam bez maski, jak wiało w twarz, to się pochylałam. wystarczyła specjalna taśma chroniąca przed odmrożeniami i oparzeniami od słońca.
Jak wyglądała trasa?
Na ogół płasko, ale występowały miejscami delikatne zbiegi i podbiegi. W takich warunkach nawet delikatne podbiegi, których nie odczułoby się na asfalcie, były pewnym wyzwaniem.
Poznaliście trasę?
Tak. Po przylocie do Union Glacier Camp okazało się, że warunki są tak złe, że zaplanowany na 24 listopada start zostanie przełożony. Wiatr dochodził do 40 km/godz., niebo było zachmurzone i widoczność była tak zła, że organizatorzy musieli podjąć taką decyzję. Wytyczono nam 5- i 10-kilometrowe pętle. Można było się rozruszać, sprawdzić nawierzchnię, ubranie, sprzęt. Nam to w wystarczyło, choć wiedzieliśmy, że to tylko część trasy. Na Bajkale początek był odśnieżony, a potem zaczynały się głębokie zaspy, tu musieliśmy być przygotowani na to samo.
Jaki był śnieg?
Na początku w miarę ubity, przypominał piasek na plaży. Mimo, że być dość ubity to jednak stopy się nieco zapadały, co kosztowało sporo siły biegowej. Gorzej było pod koniec pętli gdy się zbiegało w kierunku mety. Tam śnieg był bardziej grząski, podobny do cukru. Tu człowiek tracił więcej sił.
Mocno wiało?
Na początku wiatr wiał z prędkością 3-5 km/godz., ale był to odcinek zdradliwy i sporo osób się przegrzało, było to o tyle kłopotliwe, że zaraz wbiegało się w sektor gdzie w twarz wiał wiatr z prędkością 20 km/godz.
U nas, wiem, że kogoś z uczestników zawiało, ale na szczęście nic sobie nie odmroził.
Jak sobie radziła pani z kryzysami?
W zasadzie podczas całego biegu nie miałam jakiegoś poważnego kryzysu. Dopiero po 37. kilometrze, po ostatnim punkcie kontrolnym, nieco zwolniliśmy z mężem, ale tylko po to, żeby uniknąć skurczów nóg, bo już duży dystans pokonaliśmy. Ale kryzysu, gdy miałabym sobie mówić, że muszę się zatrzymać, bo już dalej nie dam rady - nie było.
O czym pani myślała biegnąc?
Podziwiałam widoki i myślałam o tym, żeby się mobilizować, odliczałam kilometry. Rozmawialiśmy z mężem, ale o tym jak zachwyca nas otoczenie, o trasie, zastanawialiśmy się co będzie w kolejnym punkcie odżywczym do jedzenia.
Jakie są koszty takiej wyprawy?
Koszt jest znaczny. Pakiet startowy to około 13 tys. euro. My zdecydowaliśmy się na start odpowiednio wcześnie, gdy startowe wyniosło 11 tys. euro, ale to wciąż bardzo duża kwota. Rozliczyliśmy się w trzech trzech ratach przez trzy lata. Środki pochodziły głównie z naszych oszczędności, część dostałam od rodziców, a na część musieliśmy wziąć pożyczkę w banku. Teraz po takim odzewie w mediach, może będzie łatwiej o sponsorów.
Miała pani wskazówki od innych uczestników?
Rozmawialiśmy, ale bardziej o tym kto gdzie startował. Dobre rady dał mi dyrektor biegu Richard Donovan, który sam pokonał trasę. Jeszcze przed wylotem na Antarktydę, w Chile, odbyło się bardzo szczegółowe sprawdzanie sprzętu biegowego, ale i tego, z którego mieliśmy korzystać przez tych kilka dni na Antarktydzie. Jak pokazał organizatorowi, że chciałabym biec w dwóch parach skarpet, powiedział, żebym się wstrzymała i zobaczyła na miejscu, bo jedna para ciepłych wełnianych skarpet powinna wystarczyć. Poradził mi w sprawie base layera, koszulki, soft shellu. Bardzo przydatne wskazówki. Dzięki temu jako jedna z niewielu osób nie musiałam się tak naprawdę przebierać na trasie. Byłam bardziej niedogrzana niż przegrzana, ale to mnie gnało naprzód i oszczędziło czasu.
W jakich pani butach biegała - trekingowych czy wypasionych biegowych?
Pobiegłam w butach Salomona Pike Cross 3 z grafitowymi kolcami. Kupiłam je przed biegiem po Bajkale. Sprawdziły się w tamtych ekstremalnych warunkach. Stwierdziłam, że wysoki bieżnik wzmocniony kolcami sprawdzą się także na Antarktydzie. To był dobry wybór. Bez wahania założę je na kolejny bieg w takich warunkach.
Przygotowała pani jakąś specjalną taktykę, czy po prostu pobiegła przed siebie i przy okazji wygrała?
Miałam szczegółowy plan już na sam start, jeżeli chodzi o prędkość i tempo na poszczególnych odcinkach, więc nie była to totalna samowolka. Liczby miałam opracowane na podstawie czasów osiąganych na piasku w Polsce. Pierwsze okrążenie miało byś spokojniejsze i traktowane jako taki rekonesans. Wiadomo, że zawsze trasa weryfikuje wszelkie założenia, ale starałam się ich trzymać.
Dopasowała pani dietę i odpowiednio wcześnie przeszła na makaron z kurczakiem?
Na kilka dni przed planowanym startem postawiłam na wzmocnioną dawkę węglowodanów. Do Punta Arenas, miejsca zbiórki uczestników, lecieliśmy przez Rzym. Mieliśmy tam kilkugodzinną przerwę między samolotami sobie skorzystaliśmy ze specjałów kuchni włoskiej w stopniu chyba maksymalnym. Także na miejscu zwracaliśmy uwagę na to co jemy, bo wiadomo, że o wyniku, a nawet ukończeniu maratonu zdecyduje między innymi to co zjemy, to dość istotna rzecz. Na miejscu już w bazie kuchnia obozowa wiedziała, że ma do czynienia z biegaczami i serwowała lasagne, spaghetti czy makarony, na śniadanie była owsianka, banany.
Ma pani jakieś rady dla biegaczy amatorów, na przykład dotyczące treningów bądź diety?
Jeżeli ktoś chce pobiegać nawet u nas w warunkach zimowych, w śniegu, z mojego doświadczenia mogę poradzić, żeby przyłożyć dużą uwagę do siły nóg i wytrzymałości. Mniej należy skupić się na prędkości, bo też w takich warunkach zbyt dużej nie osiągniemy. Nigdy nie zbliżymy się do naszej życiówki. Jak wspominałam, nie przepadam za siłownią, ale na pewno warto raz na jakiś czas tam zajrzeć i spróbować w takim miejscu wzmocnić siłę nóg.
Jak często pani trenuje, ile wówczas przebiega?
Przez te trzy lata, kiedy przygotowywałam się do startu na Antarktydzie to te treningi wyglądały różnie. Wcześniej biegałam mniej, ale w ciągu ostatnich trzech miesięcy zaczęłam pokonywać około 40 kilometrów tygodniowo. Mój odnotowany rekord - być może raz przebiegłam większy dystans - to było 56 kilometrów, co dla mnie, amatora, jest już dużo.
Poleci pani jakąś fajną trasę w Gdańsku i okolicach?
Mam to szczęście, że mieszkam nad morzem. Są tam bardzo dobre warunki dla osób, które chcą biegać po śniegu, ale także startować w zawodach trailowych - trening na plaży jest wówczas bardzo dobry. Ja biegałam głównie w Brzeźnie, bardzo polecam tamtejszą plażę, która jest mniej tłoczna niż okolice mola w Sopocie. Mieszkam też blisko Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, z którym jestem jeszcze bardziej emocjonalnie związana. To las morenowy, idealny do treningów.
Wznowiła pani treningi, czy nadal się regeneruje?
Zaczęłam już robić przebieżki po plaży, takie typowo rozruchowe. Powoli przygotowuję się do normalnego cyklu.
Moim celem jest maraton na Biegunie Północnym. Lista startowa na 2017 rok jest zamknięta, ale jestem w kontakcie z organizatorem biegu, więc kto wie. Jeżeli się nie uda, chcę tam pobiec w 2018 roku. Oprócz wyzwań ekstremalnych marzy mi się Wielka Szóstka, czyli zestaw najbardziej prestiżowych maratonów na świecie - Nowy Jork, Londyn, Tokio, Chicago, Boston, Berlin mam już ukończony. W Berlinie pobiegłam po raz pierwszy, we wrześniu 2014 roku. Miałam czas 4:36. 13 grudnia zostaną ogłoszone wyniki loterii na maraton w Chicago, mam nadzieję, że się załapię.
Boom na bieganie - utrzyma się?
Mam nadzieję, że trend się utrzyma i będzie postępował. Cieszę się, że jestem na tej fali biegowej poddałam się tej przyjemności. Dla mnie i męża to też bardzo fajny pretekst, żeby poznawać kraj czy świat.
Rozmawiał DZ