Do Madrytu przylecieliśmy silną, ośmioosobową grupą. Głównie na zwiedzanie. Przypadek sprawił, że ja z Januszem wzięliśmy ze sobą stroje biegowe. Korzystając z okazji w niedzielę 26 kwietnia bierzemy udział w Rock ‘n’ Roll Maraton Madrid.
Relacja Jana Nartowskiego, Ambasadora Festiwalu Biegów
Stolica Hiszpanii to piękne miasto, serce wielkiego imperium, którego ślady widać na każdym kroku. Szerokie aleje, wielkie place z monumentalnymi fontannami zachęcają do długich spacerów. Zabudowa centrum neoklasycystyczna, bardzo ozdobna i bogata, wszędzie widać wielkie pałace, fontanny i wysokie domy mieszkalne. Do tego wspaniałe galerie Prado, Reina Sofia i Thyssen Bornamisza z arcydziełami europejskiego malarstwa.
Jest też 10 linii metra. Maratończycy mają zniżkę na komunikację zbiorową.
W piątek jedziemy do Toledo. To historyczne miasto, którego początki sięgają 2 wieku przed naszą erą. Miasto oddalone jest od Madrytu raptem o 70 km. Pociągiem z prędkością 270 km/h podróż zajmuje niecałe pół godziny. Historyczne centrum Toledo jest prawie nieskażone współczesną zabudową, pełne kościołów i wąskich uliczek.
W sobotę jedziemy po odbiór pakietów startowych. Po odstaniu godziny w kolejce do biura zawodów, wchodzimy do dużej hali ekspozycyjnej. W środku już wszystko idzie sprawnie. Numer, chip, kolorowa koszulka techniczna, worek-plecak, jakieś gadżety, załatwiamy wszystko bardzo sprawnie. Szybko obchodzimy targi sportowe, ceny dużo wyższe niż w Polsce i właściwie nic nowego. Wracamy do centrum i kontynuujemy zwiedzanie. Pogoda cały czas piękna: 18-25 stopni Celsjusza.
No to biegniemy
W niedzielę start maratonu o 9:00. Z hotelu wychodzimy po 8 i w dziesięć minut jesteśmy na miejscu. Tłum gęstnieje z każdą chwilą, równolegle odbywa się bieg na 10 km i półmaraton, w sumie około 30 000 ludzi.
Nie widać depozytów ani szatni, ubikacji dość mało, tworzą się długie kolejki. Po krótkiej rozgrzewce wchodzimy z Januszem do strefy startowej ogrodzonej wysoką siatką. Jest dość tłoczno, ale nie ciasno. Można się trochę porozciągać.
Polaków nie widać w ogóle, na liście startowej jest nas bardzo mało - około 50 osób z Polski.
Pogoda w niedzielę gwałtownie się popsuła, w nocy padał deszcz. Niebo jest zachmurzone i znów zbiera się na opady. Ze względu na temperaturę zakładamy przed startem worki foliowe. Start następuje o 9:00. Wyrzucamy nasze folie i przekraczamy po dwóch minutach oczekiwania linię startu. Zaczyna się maraton.
Planuję zmieścić się w 4 godzinach. Szybciej nie pobiegnę, trochę mało ostatnio startowałem i trenowałem. Zaczynam od 5:30min. /km - przed nami 7-kilometrowa prosta, szeroka aleja Passeo del Prado.
Na 4. kilometrze odłączają się – biegnąc w prawo – uczestnicy biegu na 10 km.
Od 5. kilometra zaczynają się bufety. Rozstawione są co około 5 km - jest woda i izotonik. Zaczyna siąpić przelotny deszcz z przerwami co 15 minut. Jestem już rozgrzany, ale na szczęście nie jest za ciepło. Na razie nic nie piję i nie chłodzę się.
Na 7. kilometrze zawracamy i biegniemy w zwartej zabudowie do 10 km. Widzę, że Janusz ciśnie poniżej 5 min./km i odchodzi do przodu. Na 10. kilometrze skręt w lewo i biegniemy wąskimi ulicami z nawierzchnią asfaltową. Tak do 14. kilometra, gdzie półmaratończycy biegną prosto w stronę parku. My skręcamy w prawo żegnani okrzykami „Brawo Maraton”.
Cały czas na trasie dość dużo kibiców, którzy cały czas głośno nas dopingują. Czasem napierają na biegnących tak, że tworzy się wąskie przejście szerokości na 3-4 zawodników. Ale to mocno mobilizuje i dodaje adrenaliny. Jak na Tour de France!
Ktoś z tłumu widząc polską koszulkę krzyczy z obcym akcentem „Polska, dobra robota”. Janusz też to usłyszał, widocznie pomimo kryzysu nasi też tu pracują.
Wbrew nazwie maratonu na trasie nie widać zespołów muzycznych. Co kilka kilometrów stoi jakaś kapela na scenie, ale jest ich nie więcej niż na dużych maratonach w Polsce. Może to wina marnej pogody.
W bufetach pojawiają się pomarańcze, banany i żele. Ja z tego nie korzystam, nadal nic nie piję, delikatnie się chłodzę moją prywatną gąbką. Zaliczamy kilka podbiegów, nie są zbyt ostre ani długie ale w czasie maratonu to zawsze jest utrudnienie. W sumie na całej trasie zliczyłem łącznie 5 podbiegów.
Po 2 godzinach, gdzieś na połówce maratonu, zaczyna padać mocniej, miejscami leje jak z cebra. Do 30. kilometra biegnę całkiem lekko ale z niepokojem śledzę reakcje organizmu czekając na ścianę.
Do 35. kilometra trasa kluczy po Madrycie, to w lewo to w prawo. Na ulicach coraz większe kałuże - już nie próbuję ich omijać, czasem wpadam w wodę powyżej cholewki buta, przez moment ten robi się ciężki i nieprzyjemnie zimny, ale po chwili woda zostaje wyciśnięta.
Czuję już lekki kryzys, nie próbuję już cisnąć, ale ciągle biegnę. ,Tempo powyżej 6 min./km. Jest dość chłodno. Cały czas nic nie piję, ale pomimo ulewy chłodzę się coraz intensywniej, gąbka już nie wystarczy - muszę polewać się z butelki.
Na 37. kiloemtrze wbiegamy znów w Passeo del Prado, z której startowaliśmy. Za muzeum Prado jest park, w którym będziemy finiszować. Czuję metę, to dodaje siły. Lekko przyspieszam, podkręcam tempo trochę poniżej 6min./km. Po dwóch kilometrach skręcamy w prawo i jeszcze raz w prawo. 40 km za nami. Przed nami już prosta, szeroka aleja parkowa Passeo Fernan Nunez z finiszem na końcu.
Wyciągam z zakamarków spodenek polską flagę. Te ostatnie dwa kilometry biegnę z rękami w górze wzbudzając aplauz kibiców. Pomimo ulewy krzyk jest niesamowity, chyba do tej pory czegoś takiego nie widziałem. Przed samą metą czaka w deszczu nasza wycieczka głośno mnie dopingując. Spiker widząc polską flagę krzyczy „Brawo Polska”. Wpadam na metę .
Czas 3:58:52, miejsce 6076/12052.
Początkowe założenia udało się więc wykonać. Janusz przybiega kilka minut po mnie. Zrobiliśmy co należało. Na mecie częstują nas pomarańczami, bananami i wodą, dość długo wychodzimy ze strefy mety prowadzeni barierkami ochronnymi. Wracamy do hotelu na piechotę. Jest tak zimno, że cały się trzęsę. A wieczorem poprawa pogody, więc wychodzimy na miasto w koszulce maratonu, obwieszeni medalami. W tłumie łatwo rozpoznać osoby, które biegły po medale. Wylewnie się z nimi pozdrawiamy wymieniając krótkie uwagi.
W poniedziałek powrót do domu via Bruksela.
Kolejny zagraniczny maraton zaliczony. Wspaniała gorąca atmosfera, pogoda do biegania dobra, dla kibiców nieco gorsza. Trasa dość trudna, kręta z kilkoma podbiegami, miejscami bardzo wąska. Organizacja bez zarzutu, chociaż nie mogliśmy znaleźć szatni i depozytów to zapewne gdzieś były. No i fantastyczni kibice!
Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegów