Prawie 400 km biegiem po Trójkącie Sudeckim! Dariusz Skrobała: "Niesamowite emocje! Mogę być z siebie dumny!"

Bieg Kreta odbył się na górskich szlakach Sudetów już po raz szósty, ale pierwszy raz organizatorzy, Klub Biegacza Sobótka, zaproponowali śmiałkom ekstremalny dystans Hardcore długości… uwaga! 378 kilometrów, po tzw. Trójkącie Sudeckim, legendarnej trasie Ślęża – Śnieżka (100 km) – Śnieżnik (240 km) – Ślęża (378 km), do tej pory w całości ponoć niepokonanej.  

Bieg Kreta: antidotum na komercję

O idei imprezy i jej przebiegu już pisaliśmy (link poniżej). Teraz oddajemy głos bohaterowi. 40-letni Dariusz Skrobała z Poznania jako jedyny ukończył w limicie (dwaj zawodnicy dotarli do mety kilkanaście godzin po czasie) dystans Hardcore. Zameldował się w Sobótce po 4 dobach i 26 minutach od startu.

Na mecie został gorąco i gromko przywitany przez 50-osobową ekipę organizatorów i wolontariuszy. – Na końcowym odcinku trasy towarzyszyliśmy Darkowi dużą grupą w eskorcie straży pożarnej, na mecie było bardzo radośnie: muzyka, szampany. Staraliśmy się jak najbardziej docenić jego wielki wyczyn! – powiedział nam po biegu Aleksander Łężniak, prezes KB Sobótka.

"Bieg, którego nie ma". Bieg Kreta i niebotyczny dystans po Trójkącie Sudeckim

– Przebiegłem to… zupełnie przypadkiem. Planowałem start na najdłuższym dystansie GWiNT Ultra Cross (100 mil, ok. 165 km – red.). Przegapiłem jednak zapisy i szukałem czegoś w zamian. Zainteresowałem się zbliżonym długością Biegiem Kreta, ale w pewnym momencie przeczytałem na stronie internetowej, że jest tam pomysł biegu Hardcore na dystansie 378 km. Przedsięwzięcie wydało mi się ciekawe, pomyślałem „dlaczego nie?” i … wystartowałem – opowiedział nam Darek o tym, jak znalazł się na trasie kreciego Hardcore’a.

A że między 150/165 km a prawie 380 km jest „niewielka” różnica? To nie było przeszkodą! – No, rzeczywiście, to ponad 2 razy więcej – śmieje się Darek – ale… mocno mnie zaintrygowała perspektywa obiegnięcia całego Trójkąta Sudeckiego i uznałem to za znacznie lepszy pomysł, niż tradycyjne 150 km Kreta. Niesamowicie ciekawa trasa, łącząca trzy ważne szczyty Sudetów: Ślęży, Śnieżki i Śnieżnika, taki sudecki Święty Graal, według idei szlaku turystycznego jeszcze z lat 80 ubiegłego wieku. Warto było więc spróbować.

W zgłoszeniu nie przeszkodził też Darkowi kompletny brak doświadczenia w pokonywaniu tak ekstremalnego, bądź nawet zbliżonego, dystansu. – Ale biegałem kilka razy 100 mil czy 150 km, a w zeszłym roku ukończyłem Bieg 7 Szczytów 240 km w Lądku-Zdroju. Dlatego zakładałem, że mogę dać radę.

Było jednak dużo trudniej, niż Dariusz Skrobała sobie zakładał i przewidywał. – Ciężko, ale… fajnie! Trasa naprawdę super! Te 4 doby na szlaku były niesamowitą przygodą. Ale przyznam, że trwało to dość długo, wydawało mi się, że będę w stanie ukończyć bieg trochę szybciej. A najtrudniejsza była czwarta noc, brak snu szalenie  dawał się we znaki.


Dopisała na szczęście pogoda, to był dla uczestników Biegu Kreta 378 km ogromny plus. – Mieliśmy dużo szczęścia przede wszystkim dlatego, że nie padało. Oczywiście, w nocy było jeszcze dość chłodno, a na Śnieżce i Śnieżniku zalegał śnieg, mokry i zapadający się pod nogami, co utrudniało poruszanie się. Do tego na Śnieżce, jak to zwykle bywa, wiał bardzo silny wiatr. Ale tego można było się spodziewać, więc uważam, że aura nam sprzyjała – ocenia.

Ponad 4 doby na trasie, więc, jak przed chwilą Dariusz przyznał, ogromnym wyzwaniem był sen, a raczej jego chroniczny brak. Walczysz z czasem, więc na spanie zwyczajnie go nie ma. – Spałem bardzo mało, bo brakowało czasu, goniły limity. Wystartowaliśmy w środę o 16, a pierwszy raz zdrzemnąłem się przez 50 minut, może godzinę, na Przełęczy Okraj po zejściu ze Śnieżki. Organizator zapewnił nam łóżko w schronisku. To było w czwartek wczesnym popołudniem, gdzieś około 110 kilometra trasy.

– Drugi raz, też jakąś godzinę, spałem w schronisku pod Śnieżnikiem, w piątek wieczorem. To już było po 230 kilometrach. O 22:30 ruszyłem już ze schroniska na szczyt. Potem już do końca biegu robiłem tylko krótkie, 10-15-minutowe drzemki w samochodzie przy punktach żywieniowych. Dłużej (30-40 minut) pospałem jedynie pod koniec biegu, w niedzielę rano, w samochodzie obsługi na Przełęczy Walimskiej w Górach Sowich. 100-godzinny limit, mimo moich wcześniejszych wyobrażeń, okazał się dość wyśrubowany. Czasu na spanie za dużo więc nie było i z tym zdecydowanie miałem spory problem.

Ale ten brak snu Dariusz Skrobała zniósł dosyć dobrze. Halucynacji nie przeżywał. – Zwidów nie miałem, nic takiego mnie nie spotkało, organizm zareagował nie najgorzej, chociaż drugiej nocy czułem, że jego tolerancja jest nieco mniejsza. Ale szybko się zaadoptował.

Jedyny finiszer Biegu Kreta 378 km jest pod wrażeniem zaangażowania i wsparcia organizatorów dla uczestników biegu. – Była ponadprzeciętna! Przed biegiem mieliśmy obiecaną tylko pomoc na punktach, mobilnych w pierwszej części, po której przebiegała tylko nasza, ta najdłuższa trasa i stałych w części wspólnej z pozostałymi dystansami. Chłopcy jednak zaangażowali się bardzo mocno, choć nasza szóstka mocno się rozciągnęła, cały czas mogliśmy na nich liczyć, starali się pomóc jak mogli. Jeden biegł ze mną spory kawałek od Barda do Przełęczy Woliborskiej, potem zgłaszali się do organizatorów ludzie, którzy na zmianę saportowali mnie już do końca i to było ogromne wsparcie, zwłaszcza ostatniej nocy. To było ważne dla mego bezpieczeństwa, bo noc była chłodna i przy braku snu bardzo się cieszyłem, że ktoś ze mną jest – opowiada.

Ludzie na trasie, zwłaszcza trasie tak długiej, zawsze stanowią duże wsparcie dla biegacza. – Turyści, których spotykałem, czasem nie wiedzieli, co biegnę – przyznaje Dariusz Skrobala. – Ale ku mojemu zaskoczeniu impreza „żyła” w internecie, była mocno komentowana i nie brakło takich, którzy doskonale orientowali się w czym rzecz. Wszyscy bardzo kibicowali, życzyli powodzenia, niektórzy biegli trochę ze mną. To było ogromne wsparcie!

Kontakt między samymi współzawodnikami był natomiast, siłą rzeczy, bardzo ograniczony. – Na trasę 378 km wystartowało nas tylko sześciu. Przez początkowe sto kilometrów, do Przełęczy Okraj, różnice między nami były minimalne, biegliśmy dość zwarta grupą i widywaliśmy się wszyscy – relacjonuje Skrobała. – Potem widywałem się z Tomkiem Baszakiem, był raz przede mną, raz za mną. Ale gdzieś w połowie trasy, w nocy z czwartku na piątek, Tomasz wycofał się z powodu kontuzji i potem byłem już sam. Informacje o tym, co dzieje się w naszej rywalizacji, miałem już tylko od organizatora. Wiedziałem, że prowadzę, że od połowy biegu jestem praktycznie jedynym, który ma szanse ukończyć bieg w limicie.

– Cały czas musiałem liczyć minuty i godziny, bardzo się starałem, żeby mieścić się w poszczególnych limitach i móc korzystać z punktów wystawionych przez organizatora – opowiada Darek. – Ale zdecydowanie najtrudniejsza dla mnie była ostatnia noc, kiedy już byłem mocno wyczerpany. Wtedy bardzo pomogli organizatorzy: wstawili do samochodu na punkcie kontrolnym, „podgrzali”, nakarmili i to mnie postawiło na nogi. Przyznam, że wtedy, w Górach Sowich, miałem duży kryzys, zwyczajnie „skończył mi się prąd” i bez nich chyba nie byłbym w stanie ruszyć w dalszą trasę. Wychłodzenie, niewyspanie,  brak czasu na odpoczynek i jakąkolwiek regenerację sprawiły, że przyszedł moment dużego zwątpienia w powodzenie przedsięwzięcia. Ale bardzo chciałem, bo do tej pory ja i wszyscy wokół włożyliśmy tak dużą pracę, że żal było się poddać, szkoda było to wszystko zmarnować.

Wreszcie… meta w Sobótce, w Winnicy Celtica. Przeszła wyobrażenia Dariusza Skrobały. – Kompletnie nie spodziewałem się oprawy przygotowanej na mecie! Chociaż było już po zasadniczej imprezie, a zawodnicy krótszych dystansów, ich kibice i osoby towarzyszące się rozjechali, Klub Biegacza Sobótka, organizator imprezy, stawił się wielką grupą i zadbał o to, żebym poczuł się wspaniale. Dołączali do mnie już od Ślęży, biegli ze mną przez ostatnie kilometry trasy do Sobótki. Frajdę na koniec miałem ogromną!


378 kilometrów… Co Darkowi Skrobale dało ukończenie i wygranie tak długiego, bardzo trudnego biegu? – Największą zdobyczą jest przede wszystkim mnóstwo pozytywnych emocji – odpowiada bez zastanowienia. – Po to trenujemy, żeby się móc potem z tego cieszyć, a ukończenie takich zawodów jest właśnie chwilą wielkiej radości! Nie tylko, jak się okazuje, dla siebie, bo całe otoczenie cieszyło się ogromnie razem ze mną.

Biegowe wyzwanie życia osiągnięte? Tak, ale… tylko na chwilę! – Moim najważniejszym celem, startem sezonu, jest w tym roku Spartathlon. Bieg Kreta był tylko elementem przygotowania, dłuższym treningiem, który na pewno przyda się w Grecji. Tak samo zresztą, jak doświadczenie zdobyte przez tak długi czas pobytu na trasie. To jest zawsze bezcenne. Bardzo się cieszę, że podołałem wyzwaniu, które przed sobą postawiłem. Dałem radę i myślę, że mogę być z siebie dumny! – ocenia Dariusz Skrobała, zwycięzca Biegu Kreta Hardcore, jedyny zawodnik, który (w limicie 100 godzin) pokonał Trójkąt Sudecki długości 378 kilometrów. Tyle przynajmniej było nominalnie, bo… – Myślę, że  mogłem zrobić około 400 km, biorąc pod uwagę niejedną pomyłkę nawigacyjną, biegliśmy wszak tylko według oznaczeń szlaków. Ale wskazania zegarka nie będą miarodajne, bo używałem dwóch, ustawionych - dla oszczędności zużycia baterii - na obniżoną czułość GPS – podsumowuje bohater opowieści.

Piotr Falkowski

zdj. Aleksander Łężniak, Radosław Puchała, Foto Video Sobótka