Collin O’Brady, Amerykanin z Oregonu dokonał historycznego wyczynu. Jako pierwszy człowiek w historii przeszedł Antarktydę od wybrzeża do wybrzeża, sam i bez żadnego wsparcia z zewnątrz. W 54 dni pokonał 1482 km.
Colin O'Brady maszerował codziennie po 12-13 godzin. Ciągnął za sobą 170-kilogramowy wózek.
O tym wyzwaniu Amerykanin marzył od dawna, ale jeszcze w 2008 r. nie było pewne czy odzyska w pełni sprawność. Po wypadku w Tajlandii, 25% jego ciała było poparzone. Lekarze uważali, że O’Brady będzie miał trudności z chodzeniem. Podczas rehabilitacji Amerykanin miał jednak w planie nie tyle odzyskanie sprawności chodzenia, co... udział w triathlonie. Wystartował już 18 miesięcy po wypadku i przez 6 lat uprawiał tę dyscyplinę zawodowo. Dopiero później zajął się rajdami przygodowymi w różnej formie i ustanowił pierwsze rekordy.
Trawers Antarktydy nie należał do prostych. Wyzwaniem były burze śnieżne, niska temperatura, ukształtowanie terenu. „Wbrew powszechnemu przekonaniu, Antarktyda nie jest płaska” - przekonywał O’Brady wspinając się na kolejne wzniesienia.
Dokuczała mu również samotność. Na trasie przeżywał chwile euforii i załamania. „Nie jestem już tym samym człowiekiem” - pisał na swoim instagramowym koncie, gdzie prowadził bieżącą relację z drogi.
„Zrobiłem to!” - po 54 dniach wyprawy napisał szczęśliwy O’Brady.
Tymczasem na tej samej trasie z przeciwnościami walczy jeszcze Brytyjczyk Louis Rudd. Ten były wojskowy wyruszył na lodową pustynię, by dokończyć ekspedycję swojego przyjaciela Henry’ego Worsleya, który zmarł z powodu choroby, mając większość trasy za sobą. Rudd pokonał już 90% wyzwania. Za 2-3 dni powinien się już cieszyć metą swojego przedsięwzięcia.
IB