Runmagaddon, czyli piekielnie wymagająca impreza zamarzła w naszym umiarkowanym klimacie. Przeszywające zimno stało się dziś dodatkowym utrudnieniem na torze wypełnionym przeszkodami. Edycja nosząca podtytuł Hardcore była zdecydowanie najtrudniejszą z dotychczasowych rund rozegranych w ramach tego cyklu.
Hardcorowe nowości
Na śmiałków czekał dziś na Służewcu dystans 21 km, na którym rozstawiono ponad 70 przeszkód. Oprócz dobrze znanych utrudnień z poprzednich edycji (Domek, Tarzan, Ściana) nie zabrakło nowości, jak np. zadania: trzeba było zapamiętać ciąg cyfr, przebrnąć przez zawodników futbolu amerykańskiego spod znaku Crusaders Warszawa, pokonać czyhające przed metą rugbystki Legii Warszawa, czy też przebrnąć przez tunele, w tym jeden zalany.
Zawody po raz pierwszy rozgrywano poza hipodromem, bo na znajdującym się obok torze treningowym, a nawet.... okolicznych osiedlach. Na 14. kilometrze znajdował się punkt weryfikacyjny i odżywczy, gdzie można było napić się ciepłej herbaty (w zależności od godziny, gdy dotarło się na miejsce miała ona różną temperaturę) oraz zjeść baton energetyczny.
Okrzyków wydawanych przez biegaczy przy pokonywaniu przeszkód wodnych niestety nie możemy przytoczyć. Czasami tylko wyrywało się komuś kulturalne i mówione z ironią - „Hawaje” lub „Jestem Hardkorem”. W ostatnią niedziele listopada pogoda była bowiem idealna do morsowania. Na wodzie w miejscach, w których nie prowadziła trasa, utrzymywała się kra. Dla niektórych już sama konieczność wejścia do zarzniętego zbiornika wodnego budziła obawy.
Bawełna nie zawsze najlepsza
Ten, kto założył dziś bawełniane wdzianko, mógł mieć problem w trakcie biegu. Mokre rzeczy pod wpływem temperatury i zimnego wiatru zamarzały i tworzył się sztywny pancerz z bluz i koszulek. To samo dotyczyło rękawiczek, które wilgotne nie dawały wielkiej ochrony dla dłoni. Palce u niektórych rąk przypominały sople. Mimo wielu emocji wszyscy walczyli, ochoczo często pomagając sobie przy kolejnych przeszkodach. Nawet osoby, które nie znały się wcześniej dodawały sobie otuchy, wciągały na kolejną przeszkodę lub wyciągały „z basenu”.
Kilka osób niestety nie ukończyło zawodów. Ktoś ubrał się za lekko i za bardzo wychłodził organizm. Inni tym razem przeliczyli się z siłami, jednak nie składają broni.
– Było super, ale moja duma leży w tej chwili na ziemi. Nie udało się do końca pokonać trasy. Jednak sama impreza jest rewelacyjna – opowiadała nam Marta z Warszawy. – Był to mój pierwszy start w tych zawodach, więc nie było tak źle. Biegłam ze swoją grupą i stwierdziłam, że za bardzo ich obciążam. Poświęcali mi za dużo uwagi. Stwierdziłam więc, że dla dobra ich i swojego, lepiej zrezygnować. Zimno było największą trudnością i to mnie przerosło, bo duch jest. Już jestem zapisana na maj. Wtedy muszę dać radę – wskazywała.
Potrzebne coś więcej
Ci, którzy dotarli na metę, bez względu na swój czas czuli się jak zwycięzcy.
– Było zimno, to przyznam szczerze. Nogi mam prawie zamarznięte, ale jest fajnie i czuć adrenalinę. Satysfakcja jest zaje... duża (śmiech). Wcześniej startowałem w Runmageddonie w Sopocie na 12 kilometrów. Wtedy jednak było słońce, ciepło czyli zupełnie inna bajka – powiedział Michał z Warszawy. – Do zawodów przygotowywałem się tylko biegając, ale teraz wiem, że przydałoby się coś więcej. Oprócz warunków pogodowych, najtrudniejsze były bloczki, które trzeba było nieść przez kilometr. One też były lodowate i ręce grabiały – wyjaśniał.
Z premedytacją
Również organizatorzy imprezę uważają za udaną. Hardcore był zwieńczeniem udanego sezonu dla Runmageddonu. – To co zrobiliśmy jest sporym osiągnięciem. Wprowadziliśmy nowy „brand”, wymyślając go wcześniej. Po czterech imprezach ta marka jest w pełni znana. O ile przed pierwszym biegiem było trudno kontaktować się z mediami, tak teraz na trasie mamy wszystkie największe telewizje, radia i portale. Jest to piękne – skonstatował Jaro Bieniecki, sprawca całego zamieszania. Podkreślił, że najważniejsi w całej zabawie wciąż pozostają uczestnicy.
– Mijają nas zawodnicy i ich miny są bezcenne. Widać że to jest bezcenna satysfakcja. To nie jest kolejny bieg uliczny, tylko zupełnie inne doznania. Ludzie chcieli coś tu przeżyć i to dostali. Na trasie co 300 metrów była jakaś przeszkoda, bo W tej imprezie chodzi właśnie o to by, przestrzeni między przeszkodami było jak najmniej. Ma być to non stop tor przeszkód – wskazywał Bieniecki.
– Ustawiliśmy trasę tak, żeby na początku zawodnicy mieli mokre nogi, a od 5 km mokre tyłki. Wraz z dalszą częścią trasy miało być jeszcze ciężej. Trzy przeszkody miały sprawić najwięcej trudności – skośna ściana, która ma łańcuchy ale zostały one skrócone o połowę, basen był hitem tej imprezy i wpadanie do przerębla wyrąbanego w lodzie prowadzonego całą szerokością trasy to przeżycie niecodzienne. Myślę że ludzie przeklinali nas wskakując do tej wody ale po wszystkim dziękują nam, że mogli to przeżyć. Trzecia rzecz to bloczek 15 kilogramowy, który trzeba przenieść na dystansie 1 kilometra. Sam to nosiłem i wiem że trzeba się przy tym napracować – opisywał z premedytacją organizator.
And the winners.. are!
Imprezę ukończyło 500 osób. Zwycięzcą okazał się Przemysław Głoskowski, który finiszował z czasem 1 godzina, 54 minuty i 12 sekund. Wyprzedził Zbigniewa Kaszewskiego (2:00:03) oraz Piotra Prusaka (02:07:09).
Wśród kobiet najlepsza okazała się Paulina Kamieniecka, która osiągnęła czas 2 godziny 22 minuty i 39 sekund. Druga była Magdalena Szulc (02:36:52), a trzecia Paulina Łambucka (02:37:22).
Klasyfikację drużynową zwyciężył Boot Camp Polska.
Pełne wyniki w naszym KALENDARZU IMPREZ.
RZ