Podczas listopadowego kobiecego maratonu w Saitamie walka o wygraną toczyła się do ostatnich metrów. Emocje podgrzali organizatorzy, którzy... źle pokierowali biegaczkami. W konsekwencji nie pokonały one pełnego dystansu.
O swoją drugą wygraną z rzędu w japońskim maratonie walczyła Kenijka Flomena Cheyech. Obok niej podążała reprezentantka Bahrajnu Shitaye Habtegebrel. Zawodniczki miały skręcić w ostatnią prostą w prowadzącą do mety. Zamiast jednak pobiec dalej i skręcić na lewy pas, który prowadził w kierunku finiszu, podążyły za pilotami na prawą, niewłaściwą stronę jezdni. Wolontariusze próbowali wskazywać zawodniczkom właściwą drogę, ale te w ferworze walki były skupione na prowadzących autach (oglądaj od 2:00:30).
Gdy Kenijka i reprezentantka Bahrajnu uświadomiły sobie, że podążając dalej za autami mogą przeciąć co najwyżej skrzyżowanie, a nie wstęgę a na mecie, przebiegły przez krawężnik i wróciły na właściwą trasę. Ostatecznie maraton wygrała Flomena Cheyech z wynikiem 2:28:39. Trzy sekundy później finiszowała Shitaye Habtegebrel.
Po konsultacjach z krajowym związkiem (JAAF) uznano, że czasy obu zawodniczek muszą zostać unieważnione – biegaczki nie pokonały pełnych 42 kilometrów i 195 metrów. I tak się stało. Klasyfikacja biegu nie uległa jednak zmianie. Organizatorzy wzięli pełną winę na siebie. Przeprosili za zamieszanie. Podkreślili, że zawodniczki nie zawiniły w całej sytuacji.
Sytuacja z Saitamy przypominała finisz z zawodów Hakone Ekiden z 2011 roku, który zapewne widział niejeden miłośnik maratonów. Na 200 metrów przed metą pilot skręcił w boczną ulice, żeby nie wjeżdżać na metę. Biegnący za nim zawodnik podążył za pojazdem. Na jego błędzie skorzystali rywale.
Przypomnijmy, że w Saitamie startowała Polka Monika Stefanowicz. Zajęła 8. pozycje z rezultatem 2:38:30.
RZ