Postać bardzo charakterystyczna. Chociaż nie wszyscy znają jego imię, większość kojarzy go z tras maratonów i ultra. Zawsze ubrany w słonecznie żółte rzeczy, uśmiechnięty od ucha do ucha, w charakterystycznych okrągłych okularach. Niezmordowany, serdeczny, przyjacielski i skromny, mimo ogromnego doświadczenia i dorobku. Nie narzuca się, ale zapytany chętnie dzieli wiedzą i zającuje na trasach. Miałam okazję poznać go… w samolocie, w drodze na jeden z maratonów.
Marek zaczepił nas, bo zobaczył plecak z Maratona di Roma. Bezpośrednio, z uśmiechem, od razu podbił nasze serca. Od tej pory regularnie spotykamy się na zawodach, często zagranicznych, albo na lotniskach. Lista jego podbojów jest imponująca a wyniki, mimo wielu startów, wieku i stosunkowo krótkiej historii biegowej, godne pozazdroszczenia.
W miniony weekend Marek ukończył swój setny maraton na Cyprze. Z przytupem, stając na najwyższym stopniu podium w kategorii wiekowej. Do Polski przywiózł puchar i wspomnienia niespodzianki, którą przygotowali jego przyjaciele. Na starcie jubileuszowego maratonu kolegi wszyscy stanęli w jego barwach!
Dla nas zgodził się opowiedzieć o swoim bieganiu, podróżach i dalszych planach. Bo wcale nie spoczął na laurach…
Setny maraton… jak to się zaczęło?
Marek Dworski: Przejechałem ponad 300 tysięcy kilometrów na rowerze i ten przestał mi dawać tyle endorfin, co na początku. Trochę zrobiłem: przejechałem jako pierwszy Polak Madagaskar, Kazachstan, Krym, ścianę wschodnią od Sankt Petersburga, przez Tallin, Rygę, Wilno, do Lwowa. W Polsce trudno mi wymienić, gdzie nie byłem. Więc w 2011 roku zacząłem biegać. Dokładnie od Półmaratonu Bytomskiego. Potem był Poznań Maraton, mój pierwszy… i tak poszło.
I od 2011 roku udało się nabiegać 100 maratonów. Niesamowite! Dlaczego akurat ten dystans a nie połówka, nie ultra?
Po połówce człowiek nie czuje się nawet zmęczony (śmiech). A ultramaratony biegam, mam ich 27. Ale jako ultra uznaję biegi od 100 km w górę…
Od ilu?! A pomiędzy 42 a 100 km to co to jest?
Właściwie nie wiem… Ale taki zdarzył mi się tylko raz, kiedy podczas swoich pierwszych zawodów 12-godzinnych u Augusta Jakubika przebiegłem 96 km.
I to nie było ultra?
Nie. Jeśli już biegam, to właśnie 12, 24h w Polsce, w czeskim Kladnie. Tam są najlepsze zawody, jedyne, które przewyższają polski poziom. Bo biegałem w całym świecie, od Tokio do Paryża, Sztokholmu i Malty. Nie mamy się czego wstydzić. Cały świat może przyjeżdżać do Polski, żeby się uczyć jak robić maratony.
Od Tokio do Paryża i Malty… Czy po stu maratonach da się jeszcze je wszystkie spamiętać?
Nie, część się totalnie zlewa. Pamiętam tylko, kiedy dwa razy płakałem. Pierwszy raz lata temu, kiedy łamałem 3:30 i drugi dwa lata temu, kiedy wbiegałem na nasz cudowny, odnowiony, wyniebieszczony Stadion Śląski. To było coś, czego nie można zapomnieć. Żaden Paryż czy Tokio nie są porównywalne z tymi emocjami.
Który maraton był najlepszy, pod względem sportowym, ale też turystycznym czy widokowym?
Najlepszy mój maraton był w Taliinie, bo zrobiłem życiówkę 3:19. A najpiękniejszy bieg to Kraków, kiedy po powodzi zmieniono trasę biegu. Poznawczo to był najwspanialszy bieg.
Pomimo tylu biegów na świecie, uważasz za najpiękniejszy ten krakowski?
Mimo wszystko tak. Biegłem w mieście Mozarta, w Paryżu, w Niemczech… Ale nie mam takich wspaniałych wspomnień.
Dlaczego zatem podróżujesz, uprawiasz pewnego rodzaju maratońską turystykę?
Mogę mieć wypasiony samochód i dom, ale po co? Co mi z tego zostanie? Tego, co mi zostaje poznawczo, nikt mi nie odbierze. Odkryłem, że nie ma różnicy: czy to Polak, Rosjanin, Francuz czy Urugwajczyk, wszyscy maratończycy na świecie są tacy sami. A połączenie z kontekstem ich krajów daje niesamowite wspomnienia.
Gdzie udało się pobiec?
Ukończyłem 23 zagraniczne maratony. Były to: Malta, Mediolan, Cypr, Paryż, Barcelona, Malaga, Gran Canaria, Ostrava, cztery razy Ravenna z niepowtarzalnym medalem i Tokio, gdzie maraton rozpoczynał się strzałem z dwunastu armat a na trasie byli najlepsi kibice, jakich spotkałem.
Setny maraton w Pafos na Cyprze…
Tak, po prostu tak wyszło. Ale jestem bardzo zadowolony, bo na niełatwej trasie byłem 38 open i pierwszy w kategorii. W dodatku na drugim stopniu podium miałem bardzo opalonego zawodnika a to taka mała emocjonalna satysfakcja.
38. miejsce open w tym wieku… Bo mogę zdradzić wiek?
Pewnie, nie wstydzę się. Mam 64 lata.
I jak się robi takie wyniki w tym wieku?
Po prostu się biega. Jeśli znajdziesz mi cokolwiek, co daje tyle endorfin, ile otrzymuję w czasie biegu, to może się zamienię. Ale na razie nie mogę nic takiego znaleźć. Bieganie jest przepiękne! Tutaj generał i szeregowiec, sędzia i skazany, lekarz i były narkoman, profesor i bezdomny, wszyscy są jednakowi w swoim wysiłku, wszyscy serdeczni. To najwspanialsze środowisko, jakie w życiu poznałem.
I to środowisko przygotowało na Cyprze niespodziankę?
Tak. Cała nasza trzynastka miała przygotowane koszulki z napisem „100 maraton Marka D. Pędziwiatra”. Wysłali mnie po coś do pokoju a kiedy wróciłem, wszyscy byli przebrani. To było niesamowite! Razem przeżyliśmy dziesiątki tysięcy kilometrów w samolotach i setki kilometrów podczas biegów, to nas połączyło. Jesteśmy przyjaciółmi. Niespodzianka była niesamowita. W dodatku organizatorzy maratonu ogłosili na swojej stronie, że pobiegnę setny maraton. Po drodze ludzie mnie pozdrawiali, gratulowali, ściskali. Dwusetny już nie będzie taką radością, ale setka była cudownym przeżyciem.
Czyli dwusetka w planach. Gdzie planujesz kolejne maratony?
Najbliższy zagraniczny w Salonikach. W tę sobotę w Tychach poprowadzę w maratonie kolegę z pracy, w Krakowie koleżankę. 17 osób zaczęło biegać dzięki mnie, z czego 11 zostało maratończykami. Mam z tego olbrzymią satysfakcję. W kwietniu 12 h, w czerwcu 24 h i w lipcu 48 h.
Jakie masz biegowe marzenia i cele?
Chciałbym w tym roku złamać 121 km w 12 h, 185 km w 24 h i 300 km w dwie doby. Nie wiem czy się uda. To dla mnie jak dla narkomana narkotyk a dla alkoholika alkohol.
Trzymamy zatem kciuki i czekamy na kolejne maratońskie podboje!
Rozmawiała Katarzyna Marondel