Szczawnica to nie tylko MP. Emocje na rekordowych Mnichu, Groniu, Hardym i Durbaszce

Najważniejsze w tegorocznych Biegach w Szczawnicy były, oczywiście, Mistrzostwa Polski na długim dystansie, czyli Wielka Prehyba 43 km dla zawodników z licencją PZLA. Ale i wśród biegaczy bez związkowego "glejtu", i na wszystkich pozostałych trasach wytyczonych w Pieninach i Beskidzie Sądeckim, działo się bardzo wiele ciekawego, a na każdej z nich padły rekordowe wyniki.

Martyna Kantor i Bartłomiej Przedwojewski mistrzami Polski w biegu górskim na długim dystansie. Faworytka zeszła z trasy

"Bieg kontrolowany". "Bartek i Martyna poza zasięgiem". Mówią medaliści MP w długodystansowym biegu górskim

Największe wrażenie zrobił Grzegorz Ziejewski. Biegacz z Wieliczki pokonał najdłuższy, 97-kilometrowy dystans (przewyższenie 4100 m) w kapitalnym czasie 9:36:48. Przed rokiem rywalizował w ponad połowę krótszej Wielkiej Prehybie, w otwartych jeszcze wtedy mistrzostwach kraju i zajął 15 miejsce, meldując się na mecie 10 sekund przed złotą medalistką Edytą Lewandowską.

Teraz na szczawnickiej "setce" nie miał sobie równych, na mostku nad Grajcarkiem po 9,5 godz. od startu nie spodziewali się go nawet... organizatorzy! - Zawsze robię sobie symulacje czasowe, od nich na wszelki wypadek odejmuję jeszcze trochę minut na różne niespodzianki, a i tak Grzegorz swoim widokiem lekko mnie zaskoczył - mówił podczas dekoracji Kuba Wolski.

Podkreślając wyczyn Ziejewskiego oddajmy jednak szacunek także drugiemu na mecie Michałowi Sedlakowi, który też pokonał trasę w czasie poniżej 10 godzin, a Grzegorzowi ustąpił o zaledwie (na takim dystansie) 8 minut. Trzecie miejsce zajął Dawid Atanasow Ancew.

Ciągle niespełniony pozostaje na Mnichu Bartosz Gorczyca. Główny faworyt najdłuższej rywalizacji w Szczawnicy kilka razy startował w Wielkiej Prehybie, a gdy już stanął na trasie NM przed dwoma laty, trasa została skrócona. Cel miał spełnić tym razem - i znów coś przeszkodziło... Bartek musiał zejść z trasy.

Faworytką kobiecego Mnicha miała być Ewa Majer. Miała, ale... do Szczawnicy nie przyjechała. Zrezygnowała ze startu w ostatniej chwili. – Rozchorowała się w czwartkową noc i musiała zostać w domu. Przyjechałem sam – mówił nam niepocieszony Bartosz Gorczyca w popołudnie przed zawodami.

W najdłuższym biegu wśród kobiet najszybsza była więc Paulina Krawczak z Dęblina. Uzyskała czas 12:26:40 i o ponad pól godziny wyprzedziła warszawiankę Małgorzatę Rutkowską. 20 minut po wiceliderce finiszowała Anna Bieniecka, współorganizatorka, a  prywatnie żona „ojca” Biegu Rzeźnika.

Wrażenie zrobiła szybkość najlepszych biegaczy na najkrótszych dystansach. Można się było tego spodziewać, gwarancję dawały nazwiska na liście startowej: zwłaszcza na 20-kilometrowej Chyżej Durbaszce obsada była imponująca!

Rekordowy do tej pory wynik pobiła nie tylko zwyciężczyni, ale wszystkie panie, które wraz z nią stanęły na podium! Nic dziwnego, walka o zwycięstwo była piękna. Aneta Ściuba, triumfatorka ostatniego Brubeck Iron Runa na Festiwalu Biegowym w Krynicy, choć wygrała w doskonałym czasie 1:49:34, to Katarzynę Wilk wyprzedziła o zaledwie 20 sekund! Aleksandra Bazułka straciła do lublinianki 4 minuty, a 2 godziny złamała także czwarta na mecie Weronika Kozioł.

– Trzy lata temu Durbaszka była moim pierwszym w życiu startem w górach, pobiegłam ją wtedy w czasie 2:13. W tym roku przyjechałam z twardym postanowieniem złamania 2 godzin, co jeszcze w ubiegłym roku nie udało się żadnej kobiecie – opowiadała nam Aneta Ściuba. – Zaczęłam spokojnie,  bo 8 km było pod górę. Biegłam z dziewczyną, która finalnie była trzecia. Gdy ją wyprzedziłam, nie byłam pewna zajmowanej pozycji, bo od turystów i kibiców dostawałam sprzeczne informacje: raz, że prowadzę, innym razem, że jestem druga.

– Skupiłam się na swoim biegu, ale miałam wrażenie, że widzę przed sobą blondynkę. Miała jednak niebieski numer, co oznaczało, że biegnie Wielką Prehybę. Myślałam, że to Kasia Solińska lub Edyta Lewandowska. Dogoniłam ją dopiero 3 km przed metą, a wtedy – ona przyspieszyła i uciekła mi. Zorientowałam, że to żadna z dziewczyn, kóre obstawiałam, musiała więc biec mój dystans! Numer mnie zmylił! To była rzeczywiście Katarzyna Wilk. Dogoniłam ją na ostatnim zbiegu, błotnistym odcinku jakieś 2 km przed metą i zaczęła się ostra walka! Kilometry do mety pokonałam w tempie 3:35 i 3:38 min./km! Ale opłaciło się! Wygrałam! – relacjonowała jeszcze podekscytowana rywalizacją.

– Na długo tę Chyżą zapamiętam! - mówi z kolei Katarzyna Wilk i relacjonuje rywalizację ze swego punktu widzenia. – Wiedziałam, że Aneta jest blisko, tuż za mną, Doszła mnie na moment na zejściu po linie na Szafranówce, ale ja znów odskoczyłam. I przyszedł ostatni zbieg, końcówka, 19 kilometr. Gonimy się, zaczął sie deptak, a ja... nie mam siły! Nogi nie pracują, oddech jak lokomotywa. Totalnie mnie odcięło! Ostatni kilometr wykończył mnie bardziej niż 19 wcześniejszych – śmieje się Katarzyna Wilk i konkluduje: – Cóż, taki jest sport, to jednak nie był chyba mój dzień. Kolega, którego 2 tygodnie wcześniej pokonałam na PółLeśniku o 4 minuty, tu był ponad minutę przede mną. 

A Aneta Ściuba dodaje: – Jestem trochę zła za to, że gdy pakiety są przepisywane w ostatniej chwili, numery startowe nie są oznaczane w widoczny dla innych zawodników sposób. Gdybym wiedziała, że mam przed sobą zawodniczkę z Durbaszki, inaczej rozłożyłabym siły. Ja też wprawdzie weszłam na listę startową „bocznymi drzwiami”, bo dostałam pakiet z puli organizatora, ale w opisanej sytuacji, gdy przynajmniej fragmenty tras różnych biegów się pokrywają, zawodnicy powinni widzieć, z kim dokładnie rywalizują. Ale to jedyna uwaga. Biegi w Szczawnicy oceniam jak najbardziej pozytywnie i chętnie znów tam wrócę! – mówi Aneta Ściuba.

W biegu mężczyzn – także rekord trasy. Marcin Kubica pokonał Chyżą Durbaszkę w czasie 1:25:47, a półtorej godziny złamali także jego dwaj najgroźniejsi rywale: Tomasz Kawik i Adrian Bednarek. O poziomie rywalizacji świadczy fakt, że dopiero czwarte miejsce zajął Piotr Biernawski z najlepszej ekipy Drużynowego Biegu 7 Dolin w Krynicy, zaliczany do faworytów Kacper Kościelniak, najmłodszy nabytek Salco Garmin Teamu był szósty, a za nim przybiegli jeszcze szybki Łukasz Baranow i dwukrotny zwycięzca Brubeck Iron Runa Artur Jendrych.

– Myślałem o rekordzie Chyżej Durbaszki, wiedziałem, że jestem w stanie to zrobić – powiedział nam Marcin Kubica. Przed startem spokojnie rozgrzałem się z Łukaszem Baranowem, a potem ruszyłem na trasę. Od początku bardzo mocno ruszyła cała grupa, a ja nadawałem swoje tempo prowadząc stawkę. Poszło wszystko zgodnie z planem, czułem moc na podbiegach i zbiegach rozpędzając się do fajnych prędkości, co pozwoliło poprawić rekord trasy prawie o 5 minut! – cieszył się zawodnik Inov-8 Teamu, który 2 tygodnie temu wywalczył brązowy medal MP w biegu anglosaskim.


Nieco łatwiej o rekord trasy było na najkrótszym dystansie, bo… Hardy Rolling 11 km miał w tym roku nową trasę. Podczas piątkowej prezentacji elity, prowadzonej przez niżej podpisanego, Dariusz Marek zapowiedział jednak, że postara się go jednak wyśrubować tak, by przez lata niełatwo było go poprawić. Jak powiedział, tak w sobotę uczynił! Wygrał w czasie 46 minut i 15 sekund, na krótkim dystansie pokonał Marka Mitrofaniuka o blisko 2 minuty, a Dariusza Boronia – o ponad dwie.

– Do tej pory, Hardy Rolling odbywał się na stosunkowo krótkiej, acz typowo anglosaskiej trasie mogącej być dobrym wyborem na debiut w górach, a z drugiej strony zacnym sprawdzianem formy. Teraz trasa została wydłużona z 6 do 11 kilometrów, ale model biegu się nie zmienił. Mamy nadal suty podbieg z początkiem (ponad 100 metrów pionu na pierwsze kilometry), pojawiły się natomiast płaskie momenty poprzecinane strzelistymi górkami oraz sporo zbiegania, momentami trudnego technicznie – relacjonował nam Dariusz Marek.

– Opisując zakodowane podświadomie migawki z biegu mogę potwierdzić realizację taktyki w 100 procentach i radość z wygranej, która pokazuje, że można biegać szybko z treningów typowo górskich. Tuż po starcie wyszedłem na prowadzenie „rzeźbiąc” siłowo swoje tempo, które od razu wyniosło tętno na maksymalne obroty. Tak było aż do 3 kilometra. Znałem profil trasy, wiedziałem czego i gdzie się spodziewać.

– Po punkcie odżywczym planowałem uspokoić tętno i oddech na płaskim odcinku, lecz ekipa za mną naciskała, by jednak pędzić dalej na wysokich obrotach. Mniej więcej na 7-8 kilometrze spojrzałem ponownie za siebie i ujrzałem dwóch zawodników w niedużej odległości. To był moment na ostateczny atak, który nastąpił na dwóch „ściankach” - przed Szafranówką i drugą, już na ten szczyt. Długi zbieg do promenady nad Grajcarkiem znam doskonale, mocno tam pracowałem, by technicznie szybko pokonać ten element biegu. Na brukowej ścieżce prowadzącej do mety miałem już bezpieczną przewagę nad pozostałymi „ścigaczami”! Tak jak zapowiedziałem podczas spotkania elity: wygrałem z dobrym czasem. Nie jest to dowód arogancji, lecz potwierdzenie przynależności do czołówki zawodników, pomimo amatorskiego trenowania wplecionego w codzienne życie – podsumował start Dariusz Marek.

Hardy Rolling wśród kobiet wygrała Karolina Piątek. Krakowianka jako jedyna „złamała” godzinę, finiszowała w czasie 58:05. Na podium stanęły też Emilia Perz i Adriana Klappholz.

Rekord trasy - także na drugim co do długości dystansie Biegów w Szczawnicy, czyli Dzikim Groniu. Tu wystarczyło pobiec szybciej niż zwycięzca sprzed roku, bo rywalizacja na 64-kilometrowej trasie odbyła się dopiero po raz drugi. Tak oficjalnie, bo przecież Dziki Gron narodził się po tym, jak w 2017 r. organizatorzy skrócili trasę Niepokornego Mnicha i MP ultra z powodu złych warunków atmosferycznych i zawodnicy pobiegli właśnie po trasie Gronia.

Nie wiadomo wprawdzie do końca, jak z tym rekordem jest. Okazało się bowiem, że organizator za rekordowy na Groniu uznaje jednak czas 6:06:38 Marcina Świerca z 2017 roku, czyli z Mnicha "zerowego", pilotażowego rzec by można. – De facto właśnie wtedy Mnich stał się Dzikim Groniem – uzasadnia Kuba Wolski. – Jak robię tabele "all time" w informatorze, to wpisuję Mnicha 2017 już jako Gronia, uznając, że bardziej liczy się trasa sama w sobie, a nie nazwa biegu – dodaje.

Tak czy tak, wyczyn Piotra Szumlińskiego jest godny uznania: „Dziki” pokonał trudną trasę w czasie 6:18:41 i pokonał nie byle jakich rywali: Piotra Uznańskiego (który w doborowym składzie, z dwiema gwiazdami Wielkiej Prehyby - o czym niebawem - szykuje się do startu w Drużynowym Biegu 7 Dolin w Krynicy) oraz Artura Barana.

Najlepszą panią na Dzikim Groniu była Kamila Grzelak. Czas krakowianki 7:39:34, lepszy od wyników Marty Wenty i Beaty Lange o ponad kwadrans.

Z sukcesu Piotra Szumlińskiego bardzo cieszył się także Dominik Grządziel, który pół roku temu wygrał (z wspomnianym wyżej Biernawskim oraz Piotrem Huziorem) drużynówkę w Krynicy, a niedługo stworzy z Szumlińskim duet w Biegu Rzeźnika. Panowie chcą powalczyć w Bieszczadach o zwycięstwo i… mają na to ogromne szanse, bo Dominik też jest w wybornej formie. Sam wystartował w Wielkiej Prehybie i przegrał tylko z czterema najlepszymi zawodnikami mistrzostw Polski! Sam o medale nie rywalizował, bo pracując jako fizyk jądrowy na kontrakcie w słynnym instytucie CERN w Genewie nie miał wiele czasu na zrobienie licencji PZLA, do końca zresztą niespecjalnie był nią zainteresowany.

W pełni więc zasłużył na wspólne zdjęcie na mecie z tercetem medalistów MP.

Dominik Grządziel nie dał rady na Prehybie tylko medalistom MP: Bartłomiejowi Przedwojewskiemu, Krzysztofowi Bodurce i Kamilowi Leśniakowi oraz depczącemu po piętach temu ostatniego Pawłowi Czerniakowi. Zameldował się na mecie w czasie 3:37:11, dokładnie 2 minuty po Czerniaku, ponad 3 minuty „dołożył” za to Tomaszowi Kobosowi, który za ponad miesiąc będzie reprezentował nasz kraj na MŚ w trailu w Portugalii.

BIEGI W SZCZAWNICY 2019 - WYNIKI

Piotr Falkowski