Ostatni weekend spędziłem w gronie przyjaciół w kopalni soli w Bochni. 212 metrów pod ziemią – pisze Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegowego.
Na 12-godzinną sztafetę w Bochni próbowaliśmy się załapać od dwóch lat, niestety fortuna nie sprzyjała naszej drużynie. W tym roku postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Przeorganizowaliśmy skład, tzn. do Andrzeja, Darka i Jana, dokooptowaliśmy Teresę, zmieniliśmy nazwę na „Do trzech razy sztuka” i... wypaliło! Wylosowaliśmy udział w imprezie.
W ostatnim momencie znów musieliśmy jednak zmienić skład - kontuzjowanego Darka z Warszawy zastąpił Darek z Aleksandrowa.
Na zawody pojechaliśmy w piątek 6 marca. Na miejscu byliśmy około 19:00. Zaparkowaliśmy na parkingu obok szybu Campi i wypakowaliśmy graty. Których zresztą było dość dużo. Ostatnie spojrzenie na rozgwieżdżone niebo i jedziemy w dół.
Windy górnicze, a w zasadzie klatki dwupoziomowe, ruszyły o godz. 20:00. Zabierały po 4 zawodników z bagażami. Zjazd trwa dość krótko, ale robi wrażenie: hałas i duża prędkość - około 15 km/h.
Wysiadamy na poziomie August 212 m p.p.t. i idziemy z rzeczami prowadzeni przez przewodnika. Cały czas nas liczą. Chodzi o to, byśmy się gdzieś po drodze nie zapodziali. Idziemy małą grupą, kawał drogi w poziomie a później schodami 320 stopni w dół do komory Ważyn, w której mamy spędzić następne dwa dni.
Łóżka piętrowe zbite z desek i bali, dosyć stylowe i z klimatem, ale rozstawione ciasno. Wybieramy dowolnie, a więc przy wejściu, żeby daleko nie chodzić. Sen we własnym śpiworze. Ogółem jest 65 drużyn po 4 osoby każda - 55 drużyn wylosowanych i 10 z puli organizatora. Jest też trochę osób towarzyszących oraz organizatorów - razem około 300 osób. Z tym, że część przyjedzie dopiero w sobotę w dniu zawodów.
Sprawnie się rozkładamy i idziemy zwiedzać rejon zakwaterowania. Jest trochę znajomych, dużo twarzy znanych z innych zawodów. Temperatura około 15 stopni Celsjusza ale odczuwalna na pewno wyższa, bo można swobodnie chodzić w T-shircie. Szybko okazuje się, że praktycznie jesteśmy zamknięci w komorze bez możliwości wyjścia. Znów chodzi o to byśmy się nie rozleźli po kopalni jak szarańcza i nie pogubili w różnych zakamarkach, w których może brakować tlenu.
O 21:00 pobieramy pakiety startowe i jest czas wolny na przygotowanie się do zawodów. Na dole działa restauracja, a w zasadzie bufet. Można kupić coś do jedzenia i picia, jest też wrzątek, kawa i herbata. Zupełnie niezauważalnie robi się całkiem późno, idziemy spać około godz. 24, ale światła na sali gasną dopiero koło 1 w nocy.
W sobotę od rana zaczyna się krzątanina - śniadanie, szykowanie strojów, omawianie strategii. My rozważamy różne warianty biegu, bo można biegać kolejno po godzinie lub po dwa kółka lub w podobnej konfiguracji. Ostatecznie postanawiamy, że pierwsza para, tj. Andrzej i Jan, biegają dwie godziny na zmianę po jednym okrążeniu. Później na dwie godziny wchodzi druga para, czyli Teresa i Darek. A później znów zmiana, z możliwością modyfikacji strategii w zależności od rozwoju sytuacji. Wychodzi z tego piękny 12-godzinny trening interwałowy.
Trasa biegu prowadzi chodnikiem na poziomie August 212 m p.p.t. i jest to w zasadzie agrafka o długości 2420 metrów. ze strefą zmian w środku długości. Pomiar czasu chipem mocowanym do buta. Oczywiście sygnał GPS jest nieosiągalny, pozostaje tylko stoper i krokomierz. Start następuje o godz. 10:00. Żeby rozładować początkowy tłok wyznaczono 5 stref startowych po 13 zawodników, każda cofnięta nieco przed linią startu. Różnice w dystansach dla poszczególnych stref zostaną oczywiście uwzględnione w rachunku końcowym. To znakomity pomysł, później podczas biegu wszyscy są raczej równomiernie rozrzuceni po trasie i nie ma większego problemu z tłokiem.
Syrena sygnalizuje start. Na zegarze wyświetlony czas – 12:00:00, który od tego momentu będzie odliczany do tyłu. Andrzej rozpoczyna bieg. Od punktu zmian trasa prowadzi w prawo około 200 metrów lekko pod górę, później robi się płaska. Szerokość chodnika - 3 płyty chodnikowe. Wzdłuż torowiska, po którym w zasadzie nie da się biec. A więc dość wąsko, dodatkowo ze ścian wystają wsporniki podtrzymujące rury i kable, trzeba cały czas uważać przy mijaniu innych zawodników.
Po około 400 metrach przy pachołku następuje nawrotka. Z przodu z głębi chodnika wentylatory tłoczą do kopalni zimne powietrze, ten pierwszy odcinek trasy jest więc pod wiatr. A im bliżej nawrotki, tym robi się zimniej.
Po nawrotce biegniemy z wiatrem, zimno już tak nie przeszkadza. Z lewej mijamy punkt zmian i biegniemy lekko w dół około 100 metrów, do kaplicy Św. Kingi, czyli Królewny Kunegundy, patronki kopalni soli. Tam przebiegamy na drugą stronę torowiska i dalej biegniemy około 700 metrów do przeciwnego końca trasy, która prowadzi na tym odcinku delikatnie raz w górę, raz w dół i jest w zasadzie prawie prosta. Szerokość trasy w tym miejscu to 2 płyty chodnikowe. Po nawrotce wracamy tą samą trasą do strefy zmian.
Po 12 minutach przybiega Andrzej. Klepnięcie w dłoń i rozpoczynam bieg. Pozostało jeszcze 11:48:xx.... zegar wolno i systematycznie odlicza czas. Biegnie się dość przyjemnie, z umiarkowaną intensywnością. Na pewno nie jest to sprint. Chodnik na całej długości oświetlony lampami, więc nie ma trudności z obserwowaniem trasy chociaż panuje przyjemny półmrok. Nawierzchnia z płyt chodnikowych wąska ale równa.
Od razu da się zauważyć, że z niektórymi zawodnikami biegnącymi w tym samym rytmie przyjdzie się zmagać przez całe zawody. Na nawrotkach wytracam prędkość, co powoduje spadek tempa na całym okrążeniu. Około 50 metrów przed strefą zmian podnoszę rękę, to znak dla spikera, że planuję zmianę. Wyczytuje głośno numer naszej drużyny, aby Andrzej przygotował się do zmiany. Znów klepnięcie w rękę i motywujące pokrzykiwania. A ja schodzę z trasy w prawo na 12-minutowy odpoczynek.
Cały wyścig obserwowany ze strefy zmian wygląda szalenie dynamicznie, co kilka sekund spiker wyczytuje kolejną drużynę do zmiany, za chwilę wyłania się zziajany zawodnik z mroku chodnika. Przez moment jest zamieszanie w strefie zmian, jakieś krzyki i doping, przepychanie się czekających zawodników i następny zawodnik popchnięty dla rozpędu przez poprzednika pędem znika w czeluści wąskiego chodnika.
W strefie zmian też ciągły ruch i zamieszanie, jedni siadają zadyszani inni już rozgrzewają się do biegu, jeszcze inni omawiają strategię po pierwszych okrążeniach. Ktoś schodzi kulejąc do szatni. Z odnowioną kontuzją. Da się zauważyć, że nikt nie odpuszcza, wszyscy są zaangażowani na 100%. Nasze piękne dziewczyny ostro biegają dotrzymując kroku mężczyznom.
Po 1,5 godzinie przychodzą Teresa z Darkiem, nie chcą już dłużej czekać na pełne dwie godziny więc na roboczo uzgadniamy, że kończymy ósme kółko i schodzimy do szatni, a oni rozpoczynają swoją turę. Schodzimy, a właściwie śmigamy zjeżdżalnią z Andrzejem do szatni. Można się napić herbaty lub kawy, zjeść musli z jogurtem. Możemy jeszcze poleżeć godzinę w łóżku i spokojnie zmienić przepocone rzeczy. Nie jesteśmy specjalnie zmęczeni ale po 1,5 godz. z wyraźną niechęcią zwlekamy się z łóżek i wchodzimy z powrotem po 320 schodach do strefy zmian.
Po drodze sprawdzamy jeszcze w komputerze pozycje naszej drużyny. Jesteśmy na 56-57 pozycji. Teresa z Darkiem już kończą swoje 8 kółek. Naszą turę znów rozpoczyna Andrzej. Właściwie cały czas biegamy ze stałą prędkością, w miarę naszych możliwości. Pomimo dość dużej intensywności biegu krótkie przerwy pozwalają się nieco zregenerować.
Po 3 turach mamy już wszyscy po 12 kółek na koncie. Zmęczenie daje się we znaki ale zegar pokazuje jeszcze ponad godzinę - na każdego pozostają jeszcze po 2 kółka. Po ich przebiegnięciu pozostaje jeszcze kilkanaście minut. Krótka narada.
Andrzej odczuwa już skutki dawnej kontuzji kręgosłupa, Teresa właśnie skończyła swoje kółko, ja jestem najbardziej wypoczęty więc wbiegam na trasę na ostatnie kółko. Biegnę na 100%, żadnej ulgi, żadnego zmęczenia, liczy się tylko czas. Słyszę w głośnikach rozstawionych na trasie głos spikera: pozostało jeszcze 20 minut, pozostało 15 minut, pozostało 10 minut...
Dobiegam do punktu zmian. Na ostatnie minuty to Darek wbiega na trasę. Do końca czasu zdąży przebiec jeszcze za drugą nawrotkę i zrobić 1547 metrów.
Dźwięk syreny kończy wyścig. Zawodnicy na trasie zamierają i odpinają numery, pozostawiają je na ścieżce by sędziowie mogli domierzyć przebiegnięty dystans niepełnego ostatniego okrążenia. Później, już w domu, sprawdzę wykres tętna - wychodzi idealna piła: bieg od 170 do 156 bpm, odpoczynek 120 do 90 bpm. I tak 15 razy....
Wyścig kończy się o 22:00. Zanim zejdziemy do szatni i trochę się ogarniemy, jest godz. 24. Trochę się integrujemy, ale zmęczenie bierze górę i około godz. 1 idziemy spać. Ale impreza trwa jeszcze co najmniej do 3 nad ranem.
Rano o 7:30 wyruszamy w dużej grupie na zwiedzanie kopalni. Jest kolejka, schody, multimedialny pokaz i trochę historii.
O 9:00 dekoracja i losowanie nagród od sponsorów. Wszystkie drużyny są wyczytywane i dekorowane na podium. Dziewczyny z okazji Święta Kobiet otrzymują kubełek soli bocheńskiej do kąpieli.
Nasza drużyna ostatecznie zajmuje 54. miejsce, z przebiegniętym dystansem 140 442 metrów.
O godz. 11 w strasznym ścisku opuszczamy kopalnię w Bochni. Znów jest przejazd windą tym razem w górę. Wita nas piękne słońce, którego nie widzieliśmy przez dwa dni. Sen pomału się kończy, pora wracać do rzeczywistości....
Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój.
Fot: Gabriela Kucharska / maratonypolskie.pl