TriCity Trail Ambasdora ze szczupakiem, gps-em biegdronką i spienionym kwasem chlebowym...

  • Biegająca Polska i Świat

Po ostatnich przygodach na Ultra 147 w Szczecinie próbowałem się poskładać do pierwszego ultra w domu, na Pomorzu. Kolega - dawno zapisany – chciał, bym pobiegł razem z nim. To był jego debiut na długim dystansie.

Relacja Krzysztofa Kolatzka, Ambasadora Festiwalu Biegów

Organizatorów nie trzeba przedstawiać - grupa pozytywnie zakręconych młodych ludzi, jeżdżą po całej Polsce i organizują zawody, zarażając bieganiem kogo popadnie. City Trail jest obecnie najbardziej popularnym cyklem biegowym w kraju, czy podobnie stanie się z TriCity Trail?

Na starcie dokuczała mi jeszcze stopa, ale nie chciałem szaleć. Marzyłem o zmieszczeniu się w limicie. Paweł miał bardziej ambitne cele – 80+ km mieliśmy zrobić w 10 godzin. Start przypadał w okolicach Złotej Karczmy, a to znane mi tereny, a zakończyć się w Wejherowie, gdzie zawsze chciałem pobiec. Kumpel Marcin, z którym zawsze jeżdżę na Festiwal Biegowy i inne ultra, często zachwalał jakie to piękne trasy.

W ramach imprezy organizowany był też półmaraton. Trasa i meta tam gdzie nasza. Dla wszystkich zawodników pakiety startowe przygotowano w jednej ze szkół w Wejherowie. Odbiór w sobotę do wieczora. By przeżycia były bardziej atrakcyjne, nocleg dla chętnych w szkole, z dodatkowymi atrakcjami jak m.in. pokazy filmów o bieganiu. Z Pawłem podjechaliśmy tylko po pakiety startowe bo chcieliśmy wystartować o poranku z domu rano.

Szkoła jest niedaleko kolejki SKM, więc szybko obróciliśmy. W drodze jeszcze rozmawialiśmy o wyposażeniu, a wymagano m.in. koca ratunkowego i litra wody dla własnego bezpieczeństwa. Miał to być bieg górski, a wieczorem prognoza pogody się zmieniła. Miało być ciepło.

Wieczorem zakupy i kompletowanie plecaka. Zapakowałem się koło północy, a wstałem o 2 rano. Przed ultra zawsze trudno jest mi się wyspać. Zjadam jak zawsze owsiankę, pakuje bidony i lecę na autobus. Godz. 3.30 - trafiam na wesoły kurs, bo ludzie właśnie wracają z sobotnich wakacyjnych imprez. Dojazd na Galerię Bałtycką, tam już czeka na mnie Paweł. Kolejny uczestnik ultra i przesiadka na kolejny wesoły autobus.

Tak sobie gadamy - jedni imprezują w domu czy klubie, my będziemy się bawić... w lesie. Ale za to przez cały dzień a nie kilka godzin. A wolontariusze i organizatorzy będą nas obsługiwać!

Jesteśmy pierwsi. Dostrzegamy samochód organizatora. Niedługo podjeżdża autobus, z którego wysypują się ultrasi. Poznaje kilka osób z Ultra 147 - to Piotrek i Krzysiek. Przebiegniemy razem spory odcinek. Kilka fotek na pamiątkę, jakbyśmy czasem zaginęli na trasie.

TriCity Trail bieg górski nad morzem, jedyny taki, gdzie można zdobywać punkty kwalifikujące do UMTB, świadczące o doświadczeniu, dający przepustkę na inne, wymagające biegi. Zdjęcia z biegu zapewnia dobrze znany Piotr Dymus, po raz wtóry trzeba przyznać, że są wyjątkowe.

Godz. 5.00. Startujemy.


Uruchomiłem swoją biedronkę drucikiem - tak nazywam swój zegarek biegowy, bo zakupiony w markecie o tej nazwie. Pierwszy przycisk odpadł mi właśnie na zawodach City Trail, drugi na kolejnych....

Pierwsze kilometry i niespodzianka. Ktoś poprzenosił celowo taśmy - czołówka poleciała a wszyscy za nimi. Ale mieliśmy też bardzo dobre mapy, wykonane specjalnie na zamówienie organizatora. Chłopaki szybko odnaleźli drogę a Łukasz, który zamykał bieg jako wolontariusz, niezdecydowanych kierował tam, gdzie sprawdzał wcześniej i gdzie taśmy były prawidłowo zawieszone.

Niestety są tacy co sami nie biegną, ale innym najwyraźniej zazdroszczą. Przykre...

Kolejne kilometry przebiegają już w miarę gładko. Tereny są naprawdę fantastyczne. Biegniemy szlakami Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. By poczuć magię tego miejsca, trzeba pobiec. Zdjęcia – nawet tak piękne jak te Piotra Dymusa – tego nie oddają. Wzniesienia są tu spore, podejścia często prawie pionowe. Wiedza to tylko Ci, co biegali w trójmiejskim City Trail. Mało kto tu podbiega, większość idzie albo się wdrapuje. Niektórzy zabezpieczyli się i zabrali ze sobą kijki.

Paweł biegnie coraz szybciej. Mówię mu, że podyktował chyba trochę za szybkie tempo. To syndrom początkującego ultrasa. Znam to po sobie, praktycznie każdy musi to poczuć. Łatwo się biegnie pierwsze kilkanaście kilometrów, a potem ostatni zostają pierwszymi...

Biegniemy całkiem szybko, aż nagle Paweł potyka się i ześlizguje na zboczu z trasy. Dobrze, że nie było za stromo. Już zostałeś ochrzczony! - rzucam. Nie trzeba było długo czekać, by i mnie spotkało to samo. Ostatnio na każdym biegu muszę polecieć na szczupaka....

Naturalnie kolano zdarte. Dzięki malowniczej trasie przy najbliższy strumyku obmyłem. Zimna woda. Jakaż to była ulga! Szczególnie, że już robiło się ciepło.... Miałem nawet ochotę się napić, tak jak to robiliśmy w Krynicy-Zdroju, ale to nie górski strumyk. Miałem wątpliwości...

Dobiegamy na 22. kilometra. To punkt na trasie znany z City Trail Gdynia. Tylko, że wtedy było 5 km i to z górki. Teraz kierunek był odwrotny.

Już jest jasno i ciepło. Jak zawsze robię test - nie na treningu, a na zawodach. Kwas chlebowy nie przeszedł sprawdziany - zapienił się i nie dało się go spożyć, Zostawiłem go na punkcie. A miał być takim dobrym energetykiem, chwalonym w gazetkach biegowych jako lepsza alternatywa od coli....

Nie piłem przez te 22 km, wiec trochę się odwodniłem. Ale odbudowałem się na punkcie serwisowym i polecieliśmy dalej. Następny miał być za 13 km. Biegniemy do głównej ulicy, tam mała pętelka do tunelu i już jesteśmy na drugiej stronie drogi. Potem ciągniemy w górę i znowu w dół, a tam kolejny przystanek. Znów ktoś zerwał taśmę przy rozwidleniu, ale organizatorzy zostali poinformowani o tym i za nami biegł już ktoś z taśmą.

Kolejny etap i wspomniany czteropak z kolegami z Ultra 147. Chłopaki mają trasę w zegarku. Jak zawsze biegniemy, ale i zabawiamy się rozmową, podziwiamy widoki. Trasa jest naprawdę piękna. Część ścieżki znam bo biegaliśmy tu w przygotowaniach do Orlen Warsaw Marathonu. I pewnie przez to... zgubiliśmy się. Zagadaliśmy się po prostu. A taśma nie była kontrastowego koloru i łatwo było jej nie zauważyć. Pobiegliśmy za daleko i musieliśmy wrócić na trasę

Podobnych historii przeżylismy jeszcze kilka. Na 35 km odczuliśmy pierwsze zmęczenie, bo organizator zapewnił wrażenia górskie. Ciągłe wspinanie się na górki i zbieganie z nich, by potem znowu się wspinać. Trochę nas to już zmęczyło. Na szczęście dobiegliśmy już na 35. kilometr, a tam wypas na punkcie.

Jak zawsze trochę za dużo zabrałem do plecaka, ale myślałem, że nie będzie już nic dojedzenia na punkcie. Dopiero rano przeczytałem, że w tym miejscu będzie tzw. full service, co było bardzo miłym zaskoczeniem.

Zresztą... Na każdym punkcie mieliśmy bufet z wodą, napojem izotonicznym, colą, owocami - arbuzami, pomarańczami, bananami, rodzynkami, a także krakersami, batonikami musli i żelkami. Nic co zabrałem z sobą, nie zjadłem. To, co było na stole było smaczniejsze niż to co miałem w plecaku. Trzeba było jeszcze to wszystko pozbierać i ponosić na plecach, bo następny punkt był dopiero za około 20 km.


Zapakowałem izotonik do butelki, jedną wodę, objadłem się bananem, na drogę batonika i lecimy z Pawłem. Każdy taki punkt to zawsze jest spotkanie - my przybiegliśmy szybciej, ale tu wszystko się wyrównywało. 40 km naturalnie nie udało się zrobić w wyznaczonym czasie i wiadomo było, że będzie coraz trudniej. Siły było coraz mniej.

Na punktach poznaje się za to ludzi, nawiązuje ciekawe rozmowy. Np kolega w butach naturalnych, które praktycznie nie miały podeszwy, cały czas szedł szybkim krokiem, wspomagając się kijami. Mieliśmy kupę śmiechu, bo 4 albo 5 razy się wyprzedaliśmy, a on wciąż nas dochodził.... Identycznie jak na Ultra 147 z Beatką:)

A propos uczetników. Jeszcze się nie zdarzyło, bym od początku do końca przebiegł sam całe zawody. Często biegnę z kumplem czy koleżanką z Trójmiasta i mamy to samo tempo. Zawsze też nawiązuję odcinkowe znajomości. Teraz też tak było i każdy z moich towarzyszy miał jakieś ciekawe historie do opowiedzenie i doświadczenia do analizy.

Gdy Ci z końca stawki zaczęli sęi do nas zbliżać tylko utwierdziłem się wprzekonaniu, że za szybko zaczęliśmy ten bieg. Zamiast się bronic tylko patrzyliśmy jak nas doganiają i wyprzedzają. Im bliżej 54. kiloemtra, tym więcej takich sytuacji. Kryzys w połowie ultra to częste zjawisko...

Spotkaliśmy w końcu grupę kobiet – Justynę i Renatę. Fakt, wcześniej też była jedna pani, ale śmignęła jak gazela. Było to na ok. 15. kilometrze, nawet się jej nie przyjrzałem. Później okazało się, że to była Marta - pierwsza z kobiet na mecie. Miło było biec w towarzystwie Pań. Trochę nas to zdopingowało i przyśpieszyliśmy, ale i tak damy spotkały nas potem na punkcie i wyprzedziły... Na mecie prawie większość dogoniliśmy...

Mamy kryzys. Obaj. Mówię - Paweł teraz jest najtrudniejszy odcinek, gdy go pokonamy będzie już tylko lepiej. Do mety zostanie ciut więcej niż półmaraton.... Na 54. kilometrze klejne spotkanie. Widać już spore zmęczenie u każdego, ludzie kładą się na trawie, ściągają buty, zmieniają skarpetki, odpoczywają. Już wiemy, nie uda się dotrzeć do mety w 10 godzin. Ale będziemy się mobilizować. Chłopaki nam uciekli, ale dogonił nas kolega z przystanku we Wrzeszczu. Mówi - Jak się dowiedziałem, że jestem ostatni, to mnie to zmobilizowało i zacząłem śmigać.

Pobiegliśmy kawałek razem, podobnie jak z kolega, z którym kiedyś przeszliśmy inne szalone imprezy, jak choćby śniegołazy. To był Zbyszek. Wszyscy ukończyli szczęśliwie tamte zawody.

Cola jest bardzo popularna na tym punkcie. Zaczyna jej nawet brakować. Sam zaczynam jej pić coraz więcej na zawodach ultra. Jest też nowy izotonik - była okazja przetestować. Dla mnie trochę za słodki. Pytałem po znajomych, mówili to samo. Zrobiłem identycznie jak oni, czyli rozcieńczyłem 1 do 2. Wtedy stał się całkiem niezły.

Powoli zaczynamy dochodzić do siebie. Znowu się okazuje, że taśmy są w miejscach mało widocznych, przestawione albo porzucone na ziemi. Przewiązujemy je dla innych, by łatwiej się nawigowało. Straciliśmy kilka kilometrów i trochę czasu - trzeba było się cofać - przez co znów zostaliśmy dogonieni przez rywali. Ale nie była to jakaś wielka trudność, głównie nasza nieuwaga na trasie. Najwięcej do krytykowania to mieli ci co sami udziału w tych zawodach nie brali. To u nas jest ostatnio modne.

Kolejne kilometry - mentalnie przygotowujemy się do biegnięcia, bo na razie to tylko idziemy. Kobiety są bardziej zdyscyplinowane i nas przeganiają. Jest sporo odcinków, gdzie trzeba się wspinać i już nawet raz zdecydowałem się podłapać jakiegoś suchego badyla byleby tylko się podeprzeć na podejściu.

Już niedaleko do punktu na 73. kilometrze. Tutaj zaczyna nas torpedować kolega Marcin - obserwował nas praktycznie od początku bo od 5 rano, ja wysyłałem do niego SMS-y gdzie jesteśmy i o której dotrzemy na umówione miejsce. Biedny nie może prze zemnie spać, ale tak między Bogiem a prawdą to Marcin to autentyczny świr biegowy, większy niż ja. Wydzwania do mnie i dopinguje. Czeka już z alpejskim dzwonem, którego dźwięk to na kilometry słychać.


W pierwszej kolejności czeka na 62 kilometrze. Ale my powoli budzimy się ze stanu czołgającego w pieszy, a w końcu truchtamy. Marcin przesuwa się więc na punkt nr 70 km, bo się nie może doczekać. Czeka od rana, dopinguje... wszystkich, a jeszcze częstuje spragnionych napojami. Taki kolega...

Przed jednym z domów na trasie czekała miska z zimna wodą i zimna woda w butelkach.. Serdecznie dziękujemy, to było naprawdę przydatne. Orzeźwienie, bo zaczęło się robić coraz cieplej.

Truchtamy, bo już zaczynamy czuć zapach 73 kilometra. Nasi koledzy z trasy zostają trochę w tyle i biegniemy. Nareszcie fajny, chłodzący deszczyk. Widzimy, że ktoś biegnie, ale w innym kierunku. Pytam co się dzieje a ten odpowiada, że mamy 1,5 km do punktu. Akurat – myślę sobie – przecież to My dawaj wbiegamy w końcu do lasu, a tu... nic. Dzwonie do Marcina - gdzie jesteś chyba się zgubiliśmy. On natomiast macha ręką, że nas widzi. Robi za zająca, bo ucieka przed nami. Mamy ten 73 kilometr...

Stopy mi odpadają, a on mówi - wyglądasz jak byś wcale się nie zmęczył! Zobacz na Pawła - on ani razu nie narzekał.... Nosz kurna.... choć... Teraz to już tylko arbuza wody na drogę i lecimy 7 km. To tyle co nic. Marcin biegnie i zaraz narzuca ostre tempo. Kumpel – ok biegniemy, ale chcesz byśmy padli 100 metrów przed metą? A Marcin - jak zawsze rozbrajająco - no co ty, kulawego nie dogonisz?

Marcin ma kontuzję stawu skokowego a tu poświęca się dla nas. Robi za zająca, motywuje na ostatnie kilometry. Co najprzyjemniejsze - na trasie pojawiły się oznaczenia „co kilometr”, te z półmaratonu. To odliczanie nas motywowało. Mówię - Paweł biegniemy kilometr, a potem marsz i znowu do tabliczki. Ja też w swoich początkach ultra tak miałem - ostatnie kilometry były zawsze najtrudniejsze. Pilnowaliśmy Pawła jak się dało, a Marcin pilnował jeszcze mnie... Prawie jesteśmy, już słychać mikrofon i muzykę. Paweł zbiera siły i finiszujemy.

Ostatnie kilometry zrobiliśmy w prawie godzinę, choć wydawało się nam, że było szybciej. Ale i tak jest wielka radość. I medal – prawdziwy, leśny, bo cała trasa była po TPK.

Potem smaczny posiłek mięsny i wegetariański, pyszne drożdżówki i wszystkie rarytasy z trasy. Rozmawiamy z innymi, pytamy jak było, wzajemnie sobie gratulujemy. Pytam o wrażenia z trasy - wszyscy zadowoleni. Jedyny mały minus za niekontrastową taśmę, ale.... nie wszyscy się gubili. Mieliśmy mapę - bardzo dobra.

Czekamy na kolejną edycję, bo wszystkim się podobało. Można było odebrać depozyt zostawiony na starcie i skorzystać z pryszniców w szkole. Marcin poleciał do sklepu i zapewnił nam siatkę piwotoniku. Było co świętować.

Zostaliśmy jeszcze długo na miejscu, by witać kolejnych kolegów. Apotem wspólna wycieczka do SKM i do domu.

Jak zawsze najtrudniej jest następnego dnia - odparzenia jeszcze się nie zagoiły do końca po Ultra 147, a już pojawiły się następne. Ale już sporo mniejsze. Za to paznokcie nie dały rade przeżyć kolejne ultra i trzymały się na plastrach. Będzie trzeba te 5 plastrów niedługo odkleić...

Paweł pierwsze ultra ma już w nogach. Kolejne w Krynicy-Zdroju. Kogo się nie pytałem, to wszyscy już zapisani na 7 Dolin. Nie miałem kogo zaprosić!

Dziękujemy Organizatorom i wolontariuszom! Do zobaczenia na kolejnych biegach!

Pozdrawiam wszystkich

Krzysiek Kolatzek, Ambasador Festiwalu Biegów w Krynicy-Zdroju

Więcej zdjęć z 80 km i półmaratonu: TUTAJ