Ultra 147: „Każdy bieg ultra to przygoda – nie da się jej zaplanować”

Na początku serdeczne podziękowania dla wolontariuszy, przez cały upalny dzień i i chłodną noc opiekowali się nami i dopingowali na trasie ze Szczecina do Kołobrzegu

Z trasy Szczecin - Kołobrzeg relacjonuje Krzysztofa Kolatzek, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój.

Ultra po płaskim wydawała się łatwa. Limit 24 godzin dosyć prosty do wykonania. Nasza zorganizowana grupa z Gdańska była dosyć spora. Krzychu, Marcin, Przemek, Janek, Michał, Arek, Iza ale tylko polowa chciała zmieścić się w limicie. Pozostali mieli określone cele w wynikach.

Mieliśmy też kolegę Andrzeja, który supportował nas do momentu aż mu się rower nie rozsypał. Było to na 30 km trasy. Co zrobił kolega? Wsadził to co miał w bagażniku do plecaka i pobiegł z nami.

W czasie drogi nie nudziliśmy się ani trochę. Humory dopisywały. Po drodze na trasie spotykaliśmy przecież ludzi równie zakręconych jak my. Każdy taki bieg to jak przygoda nie da się jej zaplanować i zawsze czekają na Ciebie niespodzianki. Ale zdobywasz nowe doświadczenie.

Nasza grupa na limit – Arek, Michał, Janek i Andrzej (rowerem) trzymała się razem do 30 km. Potem do przodu poleciał Arek, ale zastąpił go Andrzej, już bez roweru. Trasa była bardzo przyjemna, były podbiegi i dosyć kamienista. Punkty żywieniowe były świetnie zorganizowane, bo w budynkach, gdzie mieliśmy możliwość umyć się. Była ubikacja, ciepła kawa, herbata, izotoniki, drożdżówki i co największym plusem banany w sporych ilościach. Były nawet materace dla tych, co chcieli się przespać.

Za dnia zaczęła się prawdziwa walka z upałem na otwartych przestrzeniach. Im bliżej mety, tym trasa była trudniejsza, a słonce coraz mocniej grzało. Jedną z atrakcji były chmury much i komarów, które chciały nam swoim towarzystwem uprzyjemnić drogę. A gdy się zatrzymałeś na chwile, to zaraz się tobą zajmowały. W pewnym sensie nas... dopingowały.

Podczas pierwszych 50 km trasy wielokrotnie nasza grupa poszerzała się o nowe osoby, wszystkie z zamiarem ukończenia biegu w limicie. Wspólnie się dopingowaliśmy, często wyprzedzaliśmy innych.

Po 95 km nadal mieliśmy spory zapas do limitu, ale wtedy Michał złapał kontuzje kolana. Tak po prostu zatrzymał się i już potem nie mógł zginać nogi w kolanie bez bólu. Arek też zakończył bieg. Nasza grupa się rozproszyła i każdy walczył już indywidualnie. Po drodze przyłączałem się często do innych i... tak ciągnęliśmy do mety. Ale coraz więcej biegaczy mówiło, że rezygnują z walki o limit. Nasza prędkość drastycznie spadała.

Po 115 km zdecydowałem dać z siebie wszystko, by się wyrobić z limitem. P[obiegłem za szybko i przed przepakiem na 132. kilometrze odłączyło mi prąd. Ledwo się do niego doczłapałem. I tam zakończyłem swój bieg. Do mety zostało niewiele, ale nie chciałem się zajechać totalnie. Przyjechałem na start chory, bo nie chciałem, by ta impreza mi przepadła. I tak jak organizator wspominał na początku, że maksymalnie 60 procent uczestników zmieści się w limicie.

Mimo, że przeklinałem te trasę i organizatora, to już po kilku godzinach planujesz, by za rok się odegrać. Albo zawalczyć o lepszy wynik.

Andrzej z Jankiem ukończyli bieg w niecałą godzinę przed limitem. Czekał tam już najszybszy z nas Marcin (po 19 godzinach). Był też Przemek (ukończył po 20 godzinach) oraz Iza, z drugim miejscem wśród kobiet w niecałe 22 godziny.

Nagrodą dla każdego, kto ukończył zmagania był medal i przebiegniecie przez szarfę, a także zimne piwo, woda oraz obiad w restauracji sponsora sanatorium San. Dodatkowo udostępniono prysznic, łazienki, ręczniki, mydło, a nawet miejsce, gdzie można było się położyć i przespać.

Cały czas dobiegali ludzie z trasy. koło godz. 19 wręczenie pucharów i nagród finansowych dla najlepszych kobiet i mężczyzn. Na zakończenie kolacja dla wszystkich w stołówce. A potem powrót. Nasz pociąg odchodził z Kołobrzegu o godz. 20:00...

Wystartowało 175 osób, wycofało się w trakcie 66. Do mety w Sanatorium SAN dotarło 109. W limicie 24 godzin zmieściło się łącznie 70 osób. Jedna osoba została zdyskwalifikowana – okazało się, że podjechała część trasy.

Impreza świetnie zorganizowana i oznakowana, choć tego nigdy za mało. Brakowało nam tylko jednego nie każdy miał GPS i informacja ile zostało do punktów w czasie drogi, często nie zgadzała się nam z mapką i mylnie określaliśmy odległość. Jeśli organizator co 10 km napisałby na tabliczkach gdzie się akurat znajdujemy, mielibyśmy z sobą dodatkowy doping.

Jeszcze raz dziękujemy organizatorowi, wolontariuszom za świetną imprezę i za banany. Do zobaczenia za rok!

Krzysztof Kolatzek, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój