Na początku serdeczne podziękowania dla wolontariuszy, przez cały upalny dzień i i chłodną noc opiekowali się nami i dopingowali na trasie ze Szczecina do Kołobrzegu
Z trasy Szczecin - Kołobrzeg relacjonuje Krzysztofa Kolatzek, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój.
Ultra po płaskim wydawała się łatwa. Limit 24 godzin dosyć prosty do wykonania. Nasza zorganizowana grupa z Gdańska była dosyć spora. Krzychu, Marcin, Przemek, Janek, Michał, Arek, Iza – ale tylko polowa chciała zmieścić się w limicie. Pozostali mieli określone cele w wynikach.
Mieliśmy też kolegę Andrzeja, który supportował nas do momentu aż mu się rower nie rozsypał. Było to na 30 km trasy. Co zrobił kolega? Wsadził to co miał w bagażniku do plecaka i pobiegł z nami.
W czasie drogi nie nudziliśmy się ani trochę. Humory dopisywały. Po drodze na trasie spotykaliśmy przecież ludzi równie zakręconych jak my. Każdy taki bieg to jak przygoda – nie da się jej zaplanować i zawsze czekają na Ciebie niespodzianki. Ale zdobywasz nowe doświadczenie.
Nasza grupa na limit – Arek, Michał, Janek i Andrzej (rowerem) trzymała się razem do 30 km. Potem do przodu poleciał Arek, ale zastąpił go Andrzej, już bez roweru. Trasa była bardzo przyjemna, były podbiegi i dosyć kamienista. Punkty żywieniowe były świetnie zorganizowane, bo w budynkach, gdzie mieliśmy możliwość umyć się. Była ubikacja, ciepła kawa, herbata, izotoniki, drożdżówki i – co największym plusem – banany w sporych ilościach. Były nawet materace dla tych, co chcieli się przespać.
Za dnia zaczęła się prawdziwa walka z upałem na otwartych przestrzeniach. Im bliżej mety, tym trasa była trudniejsza, a słonce coraz mocniej grzało. Jedną z atrakcji były chmury much i komarów, które chciały nam swoim towarzystwem uprzyjemnić drogę. A gdy się zatrzymałeś na chwile, to zaraz się tobą zajmowały. W pewnym sensie nas... dopingowały.
Podczas pierwszych 50 km trasy wielokrotnie nasza grupa poszerzała się o nowe osoby, wszystkie z zamiarem ukończenia biegu w limicie. Wspólnie się dopingowaliśmy, często wyprzedzaliśmy innych.
Po 95 km nadal mieliśmy spory zapas do limitu, ale wtedy Michał złapał kontuzje kolana. Tak po prostu zatrzymał się i już potem nie mógł zginać nogi w kolanie bez bólu. Arek też zakończył bieg. Nasza grupa się rozproszyła i każdy walczył już indywidualnie. Po drodze przyłączałem się często do innych i... tak ciągnęliśmy do mety. Ale coraz więcej biegaczy mówiło, że rezygnują z walki o limit. Nasza prędkość drastycznie spadała.
Po 115 km zdecydowałem dać z siebie wszystko, by się wyrobić z limitem. P[obiegłem za szybko i przed przepakiem na 132. kilometrze odłączyło mi prąd. Ledwo się do niego doczłapałem. I tam zakończyłem swój bieg. Do mety zostało niewiele, ale nie chciałem się zajechać totalnie. Przyjechałem na start chory, bo nie chciałem, by ta impreza mi przepadła. I tak jak organizator wspominał na początku, że maksymalnie 60 procent uczestników zmieści się w limicie.
Mimo, że przeklinałem te trasę i organizatora, to już po kilku godzinach planujesz, by za rok się odegrać. Albo zawalczyć o lepszy wynik.
Andrzej z Jankiem ukończyli bieg w niecałą godzinę przed limitem. Czekał tam już najszybszy z nas – Marcin (po 19 godzinach). Był też Przemek (ukończył po 20 godzinach) oraz Iza, z drugim miejscem wśród kobiet w niecałe 22 godziny.
Nagrodą dla każdego, kto ukończył zmagania był medal i przebiegniecie przez szarfę, a także zimne piwo, woda oraz obiad w restauracji sponsora sanatorium San. Dodatkowo udostępniono prysznic, łazienki, ręczniki, mydło, a nawet miejsce, gdzie można było się położyć i przespać.
Cały czas dobiegali ludzie z trasy. koło godz. 19 wręczenie pucharów i nagród finansowych dla najlepszych kobiet i mężczyzn. Na zakończenie kolacja dla wszystkich w stołówce. A potem powrót. Nasz pociąg odchodził z Kołobrzegu o godz. 20:00...
Wystartowało 175 osób, wycofało się w trakcie 66. Do mety w Sanatorium SAN dotarło 109. W limicie 24 godzin zmieściło się łącznie 70 osób. Jedna osoba została zdyskwalifikowana – okazało się, że podjechała część trasy.
Impreza świetnie zorganizowana i oznakowana, choć tego nigdy za mało. Brakowało nam tylko jednego – nie każdy miał GPS i informacja ile zostało do punktów w czasie drogi, często nie zgadzała się nam z mapką i mylnie określaliśmy odległość. Jeśli organizator co 10 km napisałby na tabliczkach gdzie się akurat znajdujemy, mielibyśmy z sobą dodatkowy doping.
Jeszcze raz dziękujemy organizatorowi, wolontariuszom za świetną imprezę i za banany. Do zobaczenia za rok!
Krzysztof Kolatzek, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój