Już sam poranek zapowiadał, iż ten dzień do udanych nie będzie należał. Pobudka o 6 rano, w niedzielę, to nie może być przyjemne! Ale jak mus to mus, obowiązki wzywają i trzeba stawić się punkt ósma w Biurze Zawodów w Niepołomicach.
Pogoda za oknem zapowiadała się deszczowo. Prognoza również, sprawdzana na trzech różnych portalach pogodowych nie pozostawiała pola do swobodnej interpretacji - miało padać! W pośpiechu pakowania zapomniałam czapki, kluczy i pewnie miliona innych rzeczy, które na całe szczęście nie były mi potrzebne. A to był dopiero początek...
Siódmy już Bieg w Pogoni za Żubrem, choć z nazwy kazał gonić nam dzikie zwierze, sam gonił... ale wpadką wpadkę. I choć początkowo można by było przymknąć oko na niektóre, tak w końcowym rozrachunku był to niestety najgorzej zorganizowany bieg w jakim miałam przyjemność uczestniczyć w ciągu roku. Wpadkę wpadką gonił nie tylko Żubr, ale również ja prywatnie, ale o tym później.
Gdy dotarliśmy (czyli ja - Ambasador i moja Ambasadorska Lepsza Połówka - ALP) na miejsce zastaliśmy niezły chaos. Dostaliśmy ławki dwie, po czym jedną nam zabrano. Dobrze, że zostawiono nam krzesła. Po dwóch godzinach postanowiono zabrać nam namiot - to znaczy przenieść naszą ławkę pod namiot Kącika Przedszkolaka, bo w tym, w którym my byliśmy miały odbywać się masaże dla zawodników. Cieszymy się, że jednak byliśmy pod namiotem. W końcu mogli nam kazać siedzieć pod gołym niebem. A padał deszcz!
Dziewczyny prowadzące Kącik Przedszkolaka odetchnęły z ulgą, gdy dowiedziały się, że my tylko do 11:30, bo potem sami uczestniczymy w biegu. Wreszcie mogły rozłożyć swoje sprzęty do zabawy z dziećmi. Mili wolontariusze zaproponowali nam kawę. ALP pobiegł do sklepu po drożdżówki.
Porównując tegoroczny pakiet startowy z ubiegłorocznym rzucał się w oczy brak głównego sponsora. Koszulka, choć z fajnym wzorem, to jednak bawełniana. Kolejna do spania. Zwrotne numery startowe. Mój był nieźle już zmęczony życiem. Napój. Kilka ulotek. Na mecie medal, drożdżówka, banan, jabłko. To wszystko można by wybaczyć, ale pewnych rzeczy się nie wybacza... niestety.
Już przed biegiem dotarły do nas sygnały, iż organizator ma problem z zapewnieniem odpowiedniej ilości wolontariuszy. Pilne prośby o pomoc przy rozdawaniu medali i zapisach na biegi dla dzieciaczków jednak nie wzbudziły niczyjej ciekawości, a już tym bardziej nie kazały nam się martwić.
Ponieważ w biegu nie tylko byłam Ambasadorem Festiwalu Biegów, ale także członkiem najliczniejszej biegowej grupy Night Runners Kraków, przed startem udaliśmy się wspólnie z grupą na pamiątkowe zdjęcie z Rycerzem pod Zamkiem oraz wspólną rozgrzewkę. Zapisałam się na 15 km. Mój ALP na 8 km - chciał poprawić rezultat sprzed roku - albo raczej zobaczyć jak duży będzie progres. Plan zakładał, aby spróbować biec szybciej niż ostatnio - sprawdzić się przed rozpoczęciem nowego planu treningowego po raz ostatni. I tak tez ruszyłam - pełna zapału, w końcu Puszczę Niepołomicką znam i nic niespodziewanego mnie w niej nie czeka. Biegałam tam w upały, biegałam w zamieci śnieżnej, w ciągu dnia i o zmierzchu, w błocie i trawie. Jednak tego, co miało się wydarzyć nikt z nas się nie spodziewał...
Było parno i duszno, tak bardzo, że chciałam zdjąć z siebie koszulkę - pierwsza zasada - nie ubieraj niesprawdzonych rzeczy na bieg - nie znalazła zastosowania. Tak, to był pierwszy start w tej koszulce. Nie testowałam jej w takich temperaturach. Na szczęście chwile później spadł deszcz i zrobiło się przyjemniej. Wtedy zaczęłam się jednak martwić, czy aby na pewno wybór obuwia, jakiego dokonałam, był słuszny. Na błocie nie sprawdzą się zbyt dobrze. Wszelkie te moje wątpliwości przerwało jednak dziwne zjawisko... nagle, gdzieś pomiędzy 4. a 5. kilometrem skupisko biegaczy. Morze biegaczy.
"Cześć Daria!" - krzyknęła Kaś. Kaś mieszkała kiedyś prawie w puszczy. I tak jak cała reszta... nie wiedziała gdzie biec! Trasę zagradzała taśma a za taśmą były dwie możliwości: prosto lub w lewo. Jedni mówili, że prosto. Drudzy, że w lewo. Kolejni, że ci co biegną 15 km prosto, a ci co biegną 8 km w lewo. Jeszcze inni, w tym ja, uważali, że rozwidlenie tras miało nastąpić dopiero po pierwszym punkcie z wodą, czyli nie tutaj... Kaś pobiegła nie wiem kiedy. Nie wiedziałam, czy dobrze.
W środku puszczy internet nie działa. A przynajmniej nie szybko. Ktoś miał ściągniętą na smartfona mapkę. Już wiemy, że w lewo. Wszyscy. Jakiś biegacz krzyczy, że jest tak zdenerwowany, że z tej złości zrobi życiówkę na dychę. Mnie ta złość nie zmotywowała tak bardzo, ale kolejne kilometry same jakoś tak pokonały się szybciej. Mimo to, 3 minuty w plecy.
Po rozwidleniu, gdzie trasa na 15 km biegła w prawo a 8 km nawracali w lewo, nagle natknęliśmy się na biegaczy biegnących w przeciwnym kierunku. Zgubili się. Pomylili trasy. Co za nieszczęście! Wśród nich był też mój ALP. Zły, chyba bardzo, i wtedy odechciało mi się biegania. Od tamtej chwili myślałam tylko, co jeszcze złego wydarzy się na tym biegu... i zaraz po tym przestało działać moje endomondo.
Deszcz siąpił coraz bardziej, trasa prowadziła trochę błotem, trochę trawą, na której moje buty uślizgiwały mocno. Nie wiedziałam jakim biegnę tempem - czułam, że nie jest źle, ale nie wiedziałam czy wystarczająco nieźle, czy jednak słabo.
Gdzieś po 10. kilometrze zaczęło mocniej padać. wraz z kroplą deszczu coś wpadło mi do oka. „No już gorzej być nie może!” - pomyślałam. Choć dalej biegło mi się całkiem nieźle. Postanowiłam, że od 13. kilometra będę gnać co sił. Spodziewałam się, że ten punkt będzie przy znanym mi parkingu. Moje zdziwienie, szok i niedowierzanie, gdy zamiast 13-tki zobaczyłam na fladze 12... coś mi jednak umknęło! Czy starczy mi sił? Musze zwolnić... Boli mnie biodro... Nie mam siły...
Chwilowe zwątpienie ustąpiło, gdy tylko minęłam prawdziwą 13-tkę. Na wylocie z puszczy też nie stał nikt z obsługi... Gdyby nie ludzie biegnący przede mną, gdyby nie znajomość terenu... ktoś biegnący samotnie mógłby nie wiedzieć, w którą stronę skręcić.
Na koniec jeszcze jedna rzecz. Nie jestem szybkim biegaczem, snuję się w 1/3 stawki od końca. Nie ma wtedy tłumów. Wiem, że zniecierpliwienie niektórych kierowców doprowadza służby porządkowe do szału. Ale to nie było w porządku, aby wpuścić na drogę samochód, przez który musiałam zbiec na prawą stronę ulicy i to w miejscu, w którym strażacy wystawili kurtynę wodną. Jakbym była niewystarczająco mokra od deszczu. Nie mogłam jej ominąć, bo po swojej lewej miałam samochód. Mało przyjemne zakończenie, ale finisz był szybki i miły, ALP i znajomi na mecie i uśmiech od ucha do ucha jak zawsze. Tylko szkoda, że nie dogoniliśmy Żubra...
Drogi Żubrze!
Będę cię gonić jeszcze nie raz, bo Puszcza Niepołomicka jest moim ulubionym miejscem na długie wybiegania. Będę cię jednak gonić bez numerka startowego, którego musiałam oddać. I bez taśm między drzewami. I w innych butach. Obiecuję...
Daria Biel, Ambasadorka Festiwalu Biegów