Wciągające błoto i... ślub na mecie! Probst i Miśkiewicz najlepsi w 16. Biegu Rzeźnika

Wojciech Probst i Mariusz Miśkiewicz bezkonkurencyjni w 16 Biegu Rzeźnika, najważniejszej konkurencji 5 Festiwalu Biegu Rzeźnika w Cisnej. 80-kilometrową trasę czerwonym szlakiem przez Bieszczady pokonali w czasie 9 godzin 16 minut i 27 sekund, szybciej o 25 minut niż drudzy na mecie Rafał Kot i Daniel Gajos, a o równą godzinę niż Michał Leśniak i Janusz Rączka.

Na trasie znów rządziło błoto. Środowe ulewy i burze spowodowały, że biegacze walczyli nie tylko między sobą, ale i z bardzo trudnymi warunkami.

– Na kilkukilometrowym podejściu na Paportną nogi zapadały się powyżej kostek, trudno było z błota wyciągnąć buty! Ktoś uznał, że zrywka drewna w czasie takich opadów deszczu jest świetnym pomysłem, teren był rozjeżdżony, a kosmiczne błoto wciągało. Paportna wygrała konkurs na demotywatora dnia  – mówił na mecie Wojciech Probst.

Nie było przez to szans na pobicie rekordu trasy Biegu Rzeźnika. Najszybsi na nowej, obowiązującej od 2017 roku trasie Biegu Rzeźnika pozostają zwycięzcy sprzed roku Piotr Uznański i Maciej Dombrowski, którzy w upale pokonali suchy szlak o 20 minut szybciej.

Rywalizacja o najwyższą lokatę toczyłaby się pewnie do samej mety, gdyby poważną kontuzją nie okupił jej Piotr Szumliński. – Gdy zobaczyłem kilkucentymetrową dziurę w kolanie i kość na wierzchu, o mało nie zemdlałem – obrazowo opowiadał nam na mecie jego rzeźnicki partner Dominik Grządziel. Do wypadku doszło na 52 kilometrze trasy.

– Biegliśmy spokojnie na drugim miejscu, w niewielkiej odległości za liderami. Jak dotarliśmy do punktu w Smereku na 49 km, Wojtek z Mariuszem akurat go opuszczali, więc mieliśmy jakieś 2-2,5 minuty straty – relacjonował Grządziel. – Po „zatankowaniu” picia i jedzenia ruszyliśmy i… niedługo później, na zbiegu, Piotrek się potknął tak niefortunnie, że głęboko rozciął sobie o coś kolano. Widząc jego ranę powiedziałem, że kończymy bieg i schodzimy po pomoc medyczną. Piotr jednak uparł się, że walczymy dalej, koszulką obwiązał sobie ranę i tak kontynuował bieg.

– Po kilku kilometrach spotkaliśmy robiącą zdjęcia Magdę Sedlak. Miała ze sobą apteczkę, zrobiliśmy Piotrowi opatrunek. No ale jak do takiej czynności biorą się do spółki fizyk (Grządziel - red.), prawnik (Szumliński - red.) i fotografka, efekt nie może być wzorcowy. Piotrek stwierdził, że najlepiej jego kolano czuje się jednak obwiązane koszulką – komentował z humorem dramatyczne chwile Dominik. – Mój partner cały czas twardo chciał biec dalej, ale stopniowo zaczęła schodzić adrenalina i Piotrek z minuty na minutę słabł, zaczął się słaniać i na punkcie w Roztokach (67,5 km) ostatecznie zeszliśmy z trasy – zakończył Dominik Grządziel.

Dla Szumlińskiego bieg skończył się szyciem rany w szpitalu i co najmniej 2-tygodniowym zakazem biegania, jazdy na rowerze itp. – Trzeba będzie za rok tu wrócić i policzyć się z bieszczadzką trasą – powiedział nam wieczorem, jeszcze dość słabym głosem uspokajając jednocześnie Piotrów Biernawskiego i Huziora, z którymi jest zgłoszony jako zespół do Drużynowego Biegu 7 Dolin w Krynicy. – Na wrzesień będę gotowy na Festiwal Biegowy, a zresztą wcześniej jest jeszcze Bieg Ultra Granią Tatr, w którym też zamierzam wystartować! (czytaj dalej)


Zejście z trasy Szumlińskiego i Grządziela postawiło Probsta i Miśkiewicza w komfortowej sytuacji. Z Roztok do mety w Cisnej było 13 kilometrów, a ich przewaga nad drugimi w tej sytuacji Rafałem Kotem i Danielem Gajosem wynosiła 26 minut. Tyle że… liderzy nie byli tego świadomi! Dowiedzieli się od nas, już świętując zwycięstwo na mecie.

Mariusz Miśkiewicz borykał się w drugiej połowie dystansu z problemem mięśnia czworogłowego uda, ale kilkanaście minut przed metą znów rozpadał się deszcz i zaczęło  grzmieć, co było dla niego dodatkową motywacją do szybkiego biegu. – Od startu 2 lata temu w Salamandra Ultra Trail mam uraz. Na Baraniej Górze złapała nas z Przemkiem Krupą burza, ale Przemek napierał i gdy znaleźliśmy się w chmurach, otoczyły nas strzelające pioruny. Wpadłem trochę w panikę, powyłączaliśmy urządzenia GPS, odrzucili kijki... na kolana i modlitwa! – opowiadał z humorem. – Od tamtej pory nie lubię burzy w górach. Ale tutaj nawet chciałem, żeby padał deszcz, bo było strasznie duszno. Cieszę się, że się udało wygrać! – mówił na mecie szczęśliwy Mariusz Miśkiewicz.

Przeszczęśliwi, uśmiechnięci od ucha komplementowali się nawzajem na mecie zdobywcy drugiego miejsca Rafał Kot i Daniel Gajos. – „Góral z Mazur” (przydomek mieszkającego w Szczytnie Kota - red.) jest idealnym partnerem, z nikim innym nie pokonałbym tej trasy w tak dobrym czasie – mówił nam z przekonaniem Gajos. Nigdy nie biegaliśmy razem, nie trenowali wspólnie, ale nasza współpraca układała się idealnie. Rafał jest dużo lepszym biegaczem ode mnie, tak poprowadził bieg, że skończyło się ogromnym sukcesem.

- Daniel kilka razy powtarzał mi na trasie, że jest bardzo zadowolony z naszej wspólnej przygody. Początkowo miał małego „nerwa” i trochę rwał do przodu, bo zależało mu na dobrym wyniku, ale z czasem coraz bardziej wyluzowywaliśmy, biegliśmy spokojnie, a mimo to pięli się do przodu i to sprawiało nam dużą frajdę.  

- Piękna trasa, śliczne widoki z Jasła, trochę urokliwej mgiełki, łaskawa pogoda, wbrew zapowiedziom o upale i palącym słońcu – podsumował 16 Bieg Rzeźnika Rafał Kot. Jak wicemistrzowie radzili sobie z błotem? – Po prostu… Napieraliśmy do góry. Na najgorszym pod tym względem podejściu od Smereka na Paportną szukaliśmy drogi, która była optymalna – wytłumaczył Daniel Gajos. Obaj zgodnie jednak przyznali, że ten odcinek mocno spowalniał wszystkich biegaczy: - Na błotnistych zbiegach nie można było puścić bogi tak luźno jak w ubiegłym roku.

Jako trzeci przybiegł na metę duet chłopaków mieszkających na co dzień w Anglii. Tam, na internetowej grupie „Polacy biegają w UK” skojarzyli się na wspólny start. Gdy dobiegali do mety nie mieliśmy wątpliwości, który z nich jest bratem reprezentanta Polski Kamila Leśniaka. Michał to „skóra zdjęta” z Kamila (a właściwie odwrotnie, bo jest o 5 lat starszy).

– Bardzo chciałem przebiec Rzeźnika w parze z Kamilem, ale ciągle jeszcze jestem dla niego „leszczem”. Znalazłem więc na grupie Janka – śmiał się na mecie. – Zrobiliśmy wspólnie dwa treningi, lubimy biegi terenowe i mamy niemal identyczny wynik w maratonie 2:39. Zobaczyliśmy szansę na dobry wspólny bieg – uzupełnił Janusz Rączka i zdradził tajemnicę taktyki, która dała miejsce na podium.

– Umówiliśmy się, że ja prowadzę cały bieg, a Michał nie wychodzi przede mnie, nawet jeśli ja będę miał kryzys. Zaczęliśmy spokojnie, z tyłu czołówki, tak żeby łapać się w dziesiątce. Z czasem na trasie dowiadywaliśmy się o różnych problemach duetów przed nami i choć w trudnych, błotnistych warunkach, nie chcąc ryzykować kontuzji, nie mogliśmy za bardzo nadrabiać na zbiegach, przesuwaliśmy się do przodu. Michał był grzeczny i wszystko realizował – opowiadał Janusz Rączka. Starszy z braci Leśniaków nie zgodził się z ostatnim zdaniem kolegi. – Niezupełnie tak było, bo w końcówce Janusz trochę odpływał i musiałem go motywować. Ale pudło jest nasze! – stwierdził zadowolony. (czytaj dalej)


Michał Leśniak cieszył się także z tego, że - choć, jak mówi, jest ciągle biegowym „leszczem” przy Kamilu - w Biegu Rzeźnika udało mu się dorównać bratu. – Powtórzyłem jego osiągnięcie, jestem trzeci! – cieszył się na mecie.  

Mnóstwo emocji było na mecie także wśród biegaczy docierających do Cisnej na dalszych miejscach, dla których sukcesem był nie wynik, a pokonanie trudnej bieszczadzkiej trasy. Agnieszka Pietruszczak i Włodzimierz Krawczyk finiszowali jako 29. mix, czyli para mieszana. Udekorowana medalem Agnieszka zalała się łzami. – Boże, taka stara, a jednak dałam radę! Jestem taka szczęśliwa! – mówiła szlochając w ramionach koleżanki.

Na mecie Biegu Rzeźnika doszło też do wydarzenia bez precedensu na imprezach biegowych. Ewelina Salwa i Piotr Sikorski przybiegli jako 14. mix w czasie 12:44, po czym w przygotowanym wcześniej przez organizatorów namiocie… zawarli związek małżeński przed pracownicą Urzędu Stanu Cywilnego! Wzruszony Mirosław Bieniecki, szef imprezy, obdarował młodą parę specjalnie dla nich przygotowaną statuetką z rzeźnickimi dzikami, a licznie zgromadzeni kibice nagrodzili oklaskami. W przyszłym roku Ewelina i Piotr zamierzają ponownie przebiec w parze Rzeźnika, już jako małżeństwo.

Niebawem szersza rozmowa z nowożeńcami.

Rywalizację par mieszanych w 16. Biegu Rzeźnika wygrali Piotr Jarmoliński i Anna Komisarczyk (11:00:28), którzy – podobnie jak jeszcze jeden mix i 7 duetów męskich – po pokonaniu zasadniczego dystansu 80 km zdecydowali się na wersję Hardcore, czyli dodatkowe 20 km biegu. Drugie miejsce zajęli Justyna Jasłowska i Janusz Kostka („Justyna biegła dopiero od 50 km, wcześniej musiałem ją ciągnąć prawie za uszy” – „Ale w drugiej części dysansu to ja byłam motorem napędowym!”), a trzecie Daniel Żuchowski i Anna Karolak.

W biegu kobiet zwycięstwo rozstrzygnęło się na ostatnich metrach! Pasjonującą walkę na błotnistym finiszu stoczyły duety Magdalena Ciaciura - Joanna Leśków i Elżbieta Cieśla - Małgorzata Pazda-Pozorska. Dosłownie rzutem na taśmę zwyciężyły te pierwsze. – Jesteśmy bardzo szczęśliwe, bo z nas żadne zawodowe biegaczki, jesteśmy matkami dzieciom – mówiły uradowane na mecie. A Małgorzata Pazda-Pozorska, choć nieco zawiedziona rozstrzygnięciem, komplementowała swoja partnerkę. – Ela ma 47 lat, a zobacz, jak fantastycznie biega. To dla niej był ten bieg i jestem szczęśliwa, że tak dobrze nam poszło  - mówiła reprezentantka Polski w biegach ultra. – To był mój piąty Bieg Rzeźnika, ale zdecydowanie najtrudniejszy – dodała Elżbieta Cieśla.

Najlepszy czas Rzeźnika Hardcore 100 km uzyskali Artur Piecha i Andrzej Kowalik (14:40:08).

Piotr Falkowski

zdj. autor, Bieg Rzeźnika