Śląskie Stowarzyszenie Podróżnicze „Garuda” z Marcinem Franke na czele, już po raz drugi zaprosiło mieszkańców Śląska i Zagłębia na Zagłębiowski Rajd Przygodowy. Zawodnicy do wyboru mieli trzy konkurencje, w których można było startować w grupie lub indywidualnie.
Wprawdzie pogoda nie była wymarzona - duże zachmurzenie, chłód i padający deszcz, to frekwencja była naprawdę spora.
Biegacze, rowerzyści a także zawodnicy ze swoimi pupilami, punktualnie o 9:00 otrzymali mapy z zaznaczonymi do odnalezienia punktami kontrolnymi. Po niecałych 4 godzinach do mety zaczynają dobiegać pierwsi rajdowcy. Nam udaje się porozmawiać z Marcinem Brolem, który wraz z Jackiem Thomannem reprezentował drużynę sport w wielkim mieście. Oto jego odczucia bezpośrednio po przekroczeniu mety:
- Zawsze chętnie startuje w rajdach organizowanych przez Marcina Franke. Tym razem zawody odbyły się w Dąbrowie Górniczej. Jednak trasa nie miała charakteru miejskiego. Ścigaliśmy się głównie po lasach, polach, czy między jeziorami. Bardzo przyjemny teren. Do wyboru było sporo tras, piesze, rowerowe, ale to właśnie ta rajdowa, multidyscyplinarna z zadaniami specjalnymi jest zawsze wisienką na torcie. Na niej właśnie wystartowaliśmy z kolegą Jackiem.
- Niestety nie były to dla szczęśliwe zawody. Na początku organizatorzy zafundowali nam małą niespodziankę w postaci krótkiego dobiegu do rowerów i map. To wcale nie jest łatwe, gdy ma się na nogach buty SPD. Potem rower dominował już właściwie niepodzielnie.
- W międzyczasie przerywnikami był krótki, dziesięciokilometrowy odcinek pieszy, zadania geograficzne i ścianka wspinaczkowa. Oczywiście po raz kolejny używałem butów SPD niezgodnie z ich przeznaczeniem. Do tego mokre chwyty oraz moje średnie umiejętności wspinaczkowe sprawiły, że ścianka mnie pokonała, co dało nam "bonus" w postaci kilkunastu minut karnych. To nie było jednak najgorsze.
- Niedługo potem kolega Jacek jadąc na rowerze, wylądował na drzewie i dość porządnie się potłukł. Jacek jest wyjątkowo twardy, więc kontynuujemy jazdę, potem bieg, zdobywamy kolejne punkty. Ból jednak nie zmniejsza się, nie wiemy właściwie co z barkiem Jacka, więc rezygnujemy z ostatniego odcinka rowerowego. Czasem bywa i tak. Kierujemy się do mety i kończymy rajd bez odnalezienia 4 punktów kontrolnych.
Pozostałe drużyny nie miały podobnych przygód, chociaż pomiędzy punktami kontrolnymi spotykamy zawodnika, który 5-krotnie zmaga się z zerwanym łańcuchem, inny łapie gumę, ktoś się wywraca. Dla tych osób bez wątpienia rajd był zdecydowanie przygodowy i na długo pozostanie w pamięci. A przynajmniej do następnej imprezy, którą Marcin Franke organizuje już w kwietniu, tym razem w Katowicach. Na pewno się na niej pojawimy.
KK