Zakręcona setka. Badali ultrasów w Gdańsku


Kolejny raz miałem okazje uczestniczyć w projekcie badań gdańskiego AWF. Obiektem zainteresowania studentów i wykładowców byli ultramaratończycy. To jedyny cyklicznie realizowany taki projekt w Polsce, w tym roku odbył się po raz trzeci - pisze Krzysztof Kolatzek, Ambasador Festiwalu Biegów.

Badania to kolejny z projektów znanego profesora dr hab. Wojciech Ratkowskiego z gdańskiej AWFiS – mistrza Polski w maratonie z 1984r. (2:12:49), specjalizującego się w zagadnieniach wytrzymałości organizmu. Głównym celem uczestników badania było przebiegnięcie 100 km w "wyjątkowo trudnych warunkach”, bo 250 okrążeń na stadionie lekkoatletycznym AWF. Wstępnie do projektu miały się zakwalifikować osoby z bagażem minimum 3 ukończonych biegów na 100 km. Ostatecznie około 25-osobowa grupa miała zostać poddana badaniom specjalistycznym testom.

Do Gdańska zjechali się najbardziej zakręceni ultrasi z  całego kraju, miedzy innymi: Przemek (Vegenerat Biegowy) - rekordzista polski w liczbie przebiegniętych maratonów. Nie mogło zabraknąć trzech Ambasadorów Festiwalu Biegowego, kolegów z Trójmiasta - Łukasza, Tomka i Dominika. Byli też inni, których miałem przyjemność poznać w ostatnich latach, wszyscy ześwirowani na punkcie biegania. Tym razem ja miałem najbliżej. Niektórzy musieli przejechać 700 km. Dla niektórych była to już kolejna edycja projektu. 

Sporo czasu spędziłem na bieżni z Arturem z Warszawy. Kolega miał lepszy wynik testu niż mój przed maratonem i byłem ciekawy czy dam radę wytrzymać. 

Zaczynamy

Zaczynamy od EKG i badania ciśnienia krwi. Potem kolejeczka na echo serca. Żadnych problemów nie stwierdzono, jak zawsze było za to sporo śmiechu przy czytaniu wyników. Lewa komora jest powiększona - standard u biegających. Kolej od Wampira - tak ostatnio odkreślam pobieranie krwi. Zapełniliśmy 6 flakonów!

Na śniadanie pojechałem do domu, przyjezdni - do hotelu. Ponowne spotkanie na kolacji w hotelu. Niestety nie wszyscy z awizowanej grupy dojechali do Gdańska, bo nie wszyscy mogli, z różnych powodów. Po kolacji gdy już wszyscy byli zakwaterowaniu w hotelu, mieliśmy spotkanie z informacyjne z profesorem i innymi osobami prowadzącymi projekt. By wykonać niezbędne pomiary zaangażowano sporo ludzi. Dowiedzieliśmy się miedzy innymi jak będą prowadzone badania. Zobaczyliśmy podpisane specjalnie pojemniki na mocz - od kolacji mogliśmy się "załatwiać" wyłącznie z ich pomocą, a do tego trzeba było je wszędzie z sobą zabierać...

Po spotkaniu, poszliśmy na badania do laboratorium AWF. Kto nie był wcześniej, ustawiał się w kolejce do badania składu ciała. Pozostali poszli na piętro na salę ćwiczeń. Tam mieliśmy ciekawy test pod czujnym okiem ortopedy Konrada. Po rozebraniu się specjalista oceniał nasza wadę postawy. Po kilku krokach na macie potrafił określić kogo jaka kontuzja czeka i jak jej zapobiegać. Zainteresowanie spotkaniem było bardzo duże. Do mnie, poza drobną pronacją, nie było uwag, ale prawie 70 proc. z naszej grupy musi poprawić postawę. 

Badanie wagi składu ciała, czyli tkanki tłuszczowej, mięśni itp. U mnie wszystkie wyniki poniżej normy, czyli poziom tłuszczu itp., wielkość mięśni powyżej normy a i waga od poprzedniego badania niższa o 4 kg. No ale po drodze był Festiwal Biegowy w Krynicy Zdrój i 64 km Biegu 7 Dolin oraz Koral Maraton na finał imprezy, a  w październiku owocny Półmaraton Gdański.

Potem test wydolnościowy tzw. VO2max. Badanie zrealizowano w laboratorium AWF na bieżni. Początek zabawny - 3 minuty postoju. Potem było już szybciej i wyżej - marsz i ostry bieg pod górkę w masce a la Hannibal Lecter. Kto próbował ten wie, że niełatwo się w niej oddycha. 

Po 17. minucie profesor dopinguje - teraz biegają już twardziele. Kolega mnie dopinguje i pokazuje czas, bym wiedział ile dzieli mnie od jego wyniku. Udaje się dobić do 19 minut i kilku sekund, czyli minuta po kolejnym etapie 3-minutowym. Około minutę dłużej niż przed maratonem. 

3 minuty odpoczynku i zlani potem idziemy pod prysznic.

Pora na indywidualnie badanie poziomu witaminy D3. Naturalnie wyszło mi poniżej poziomu zalecanego, czyli niedobory z braku słońca i tego, że za mało chodzę na letniaka w zimie. Zostaliśmy królikami doświadczalnymi - wszyscy otrzymaliśmy witaminę D3 i po badaniu i każdy miał się nią suplementować przez określony czas w dawkach dosyć wysokich - 2 razy dziennie. Już po zakończeniu próby okazało się, że cześć z nas dostała placebo. Ciekawe jakie będą wyniki, czy wszyscy zanotują poprawę w obecności witaminy w organizmie. 

Kolejny test - psychologiczny. By sprawdzić co się dzieje w głowie ultrasa. Pytania były podchwytliwe, często się powtarzały, ale były inaczej sformułowane. Niektóre śmieszne. Najwięcej wątpliwości sprawiły: "Czy czujesz się spięty?", "Czy czujesz się bierny". Wątpliwości nie było przy "Czy jesteś szczęśliwy?", "Jak bardzo zależy Ci na osiągnieciu celu?". Po 4 seriach pytań można było wskoczyć na badanie siły wyciskania w nodze. Zaczęła się mała rywalizacja "kto więcej". Najpierw trzeba było określić nogę prowadząca. Często było zaskoczeniem, że to właśnie ta. 

Potem już mogliśmy iść ze swoim pojemnikiem do pokojów i nawodnić organizm przed biegiem. 

Naturalnie spać poszedłem około północy co i tak było u mnie anomalią. Rozmowom o ultra, kolejnych startach nie było końca, bo i nowych imprez przybywa. Naturalnie Iron Run i Bieg 7 Dolin te były na tapecie. Przed snem film o pogromcy wampirów dobrze nastroił przed porankiem.


Festiwal Biegów - Wszystko co chcesz wiedzieć o bieganiu


Pora pobiegać

Pobudka przed 5 rano. Pojemnik na mocz, prysznic i schodzę na badania. W kolejce jeden z ostatnich, ale ciśnienie jedno z niższych.

Potem marsz do wampira czyli miłe dziewczyny pobrały 6 fiolet czerwonego napoju. Kolega poczuł się słabo, a tu jeszcze 5 kolejnych pobrań w ciągu dnia... 

Szybkie śniadanie - szwedzki stół jogurcik, serek kiełbaska. Później miało się okazać, że zjadłem za mało. Szkoda, że nie przyniosłem swojej niezawodnej owsianki. Przebieram się i na stadion.

Tam już czekała na nas grupa zmarzniętych wolontariuszy. Chipy do wiązania na butach, mieliśmy już  prawie godzinny poślizg. Namioty od Wojska Polskiego do zostawienia rzeczy. Każdy miał przygotowane coś dla siebie - buteleczka z napojem białkowo węglowodanowym, kilka galaretek z decathlonu i jeden żel. Trochę mało, ale co 400 metrów był punkt żywieniowy - daleko nie było. 

Chłopaki gdzieś zaginęli po śniadaniu. Trochę na nich czekaliśmy. Start wypadł ok. 7 rano.

Zaczynamy. Ja, Przemek, Robert i kilku poznanych kolegów ustalamy tempo na ok 6 min./km. Przed nami ostro poleciało kilku kolegów. Zapłacili za to problemami z organizmem i zostali w tyle.

Było trochę ślisko - zmarznięta bieżnia. Z czasem robiło się cieplej, wszystko się roztopiło.

Początek był naturalnie najlepszy - pętla 400-metrowa stadionu AWF, blisko punk żywieniowy no i wesołe pogadanki. Jak zawsze. 

Trudno było utrzymać tempo. Nogi chciały szybciej. Gdy koledzy zaczęli odwiedzać bufety, wykorzystałem okazję by się pobudzić i zrobić szybsze okrążenia. Były chyba nawet za szybkie, bo granicach 4 min./km. 

Zawsze jem za mało, na takich długich biegach, ale teraz musiałem przynajmniej pić bo byliśmy zobowiązani oddawać próbki moczu minimum raz na 25 km .Byli tacy co potrafili prawie cały pojemnik napełnili ,widocznie wieczorem dobrze się nawadniali.

Do badania liczono nam czas brutto, czyli bez zatrzymania po każdym 25-kilometrowym odcinku, gdy schodziliśmy do namiotu na ten sam test siły nogi prowadzącej. Trzeba były z maksymalną siłą wyciskać nogą pedał - 2 razy. Potem do wampira na pobranie krwi - w sumie 6 fiolek. 

Czas mieliśmy całkiem niezły. Nawet chodziło nam po głowie by zrobić test w 10 godzin. Ja byłem raczej średnio przygotowany, ale nigdy nie potrafiłem biegać tylko na ukończenie. Nawet jeśli na początku tak zakładałem.

Około 40. kilometra grupa zaczęła się rozciągać. Jedni biegli szybciej, inni wolniej. Na 50. kilometrze - 5 godzin i 25 minut, w tym badania i spacerek do butelek.

W międzyczasie na stadionie pojawili się koledzy z treningów BBL i inni znajomi. Zajęcia, które odbywają się tu co sobotę, tym razem musiały ustąpić nam miejsca. Dziękuje za doping wszystkim znajomym kolegom i koleżankom, którzy przyszli zobaczyć, jak biegają chomiki!

Właśnie na 50. kilometrze dopadł mnie kryzys energetyczny. Za mało jadłem, głównie piłem - colę, herbatę z cukrem, izotonik. Miałem jeszcze napój energetyczny, ale to było wszystko za mało. Były ciastka, czekolada i cos jeszcze na bufecie - nie pamiętam dokładnie. Plus w tym, że bufet był co 400 metrów. Rzuciłem się na kanapki z dżemem i co okrążenie zatrzymywałem się na posiłek.

Ładowanie węglowodanami trwało u mnie sporo czasu. Dodatkowo samo bieganie w kółko i to, że nie było na czym oka zawiesić, mocno mnie męczyło. Innych też. Większość ratowała się muzyką czy radiem. Niestety nie przygotowałem się do tego. Szukałem na ostatnią chwilę słuchawek do telefonu, podobnie jak powerbanka do doładowania zegarka, ale nie znalazłem.

Duble kolegów też mnie nie uszczęśliwiały. Cieszyłem się, że w nie muszę odpowiadać na pytania z testu. Zostało jeszcze "tylko" drugie tyle dystansu. 

Wielu znajomych się pytało jak z biodrem ,skoro biegamy ciągle w jednym kierunku. Po około 20 km zaczęły dokuczać mi napięcia w lewej pachwinie i różne skurcze, ale wykonywałem wtedy proste ćwiczenia odwodzenia nogi w lewą stronę. Pomagało. Bieganie w tę sama stronę nie miało chyba znaczenia, bo już po 60. kilometrze nic mi nie dolegało. 

Najprzyjemniejszym momentem testu było dla mnie pojawienie się gorącego barszczyku w kubkach. Smakował wybornie. Przemek zażyczył sobie soli, bo się odwodnił. Każdy zresztą miał konkretne potrzeby. 

Zaczęło się ściemniać i przyszedł chłód. Zaczęło też mocno padać i wiać. Na bieżni porobiły się kałuże. Stopy zaczęły pływać w butach. Odparzenia dawały coraz bardziej o sobie znać. Gdy zdecydowałem się zmienić skarpetki na suche, zapomniałem o dolegliwości.

Koledzy pozakładali kurtki przeciwdeszczowe - mi już się nie chciało. Liczyłem tylko by dotrwać do 75. kilometra - potem miało być już z górki. Z przyjemnością wskoczyłem do namiotu na test siły w nodze i na oddanie krwi. Lewa ręka odmówiła współpracy już po 25. kilometrze i musiałem oddawać krew z prawej. Jeszcze kilka razy zatrzymałem się na posiłek w bufecie i poczułem się zdecydowanie lepiej.

Nasze zegarki wskazywały praktycznie inne czasy. Czas badania i oddawania krwi był za każdym razem inny, czasami za późno włączyłem stoper albo za późno zatrzymałem - wynik netto też tylko teoretyczny. Na samym początku mało kto biegł po pierwszym torze, to i odległości w zegarkach się nie zgadzały - u mnie na 77. kilometrze miałem ponad 2 km więcej.

Niestety później GPS zgasł. Poziom baterii - 5%. Na szczęście działał stoper. Co jakiś czas informowano nas jaki mamy kilometr. Pod 80. kilometrem zacząłem odliczać do tyłu ile to jeszcze zostało. Liczyłem systemem 800 metrów - 2 okrążenia i 200 metrów truchtu składały się na 1 kilometr. I tak prawie do końca. To było bardzo przyjemne - zmniejszające się cyfry zachęcały do pokonbywania kolejnych odcinków. 


Festiwal Biegów - Wszystko co chcesz wiedzieć o bieganiu


Meta... 

W końcu usłyszeliśmy oklaski. To pierwsza osoba - Adam - ukończyła swój bieg. 9:52:22. Za nim kolejne osoby, średnio co 20 minut na mecie. Wiedziałem, że pozostawało już niewiele to i rzadziej zatrzymywałem się na bufecie. 

Przydzielono mi Kondrata, by się mną opiekował. Pytał często co potrzebuje, ale byłem mało zdecydowany bo zmęczony. Potem mnie dopingował i informował o przebytych kilometrach - przyjemnie było usłyszeć, że pomyliłem się w obliczeniach! Wielkie dzięki za pomoc!. 

Ostatnie kilometry już się nie zatrzymywałem, a ostatnie okrążenie pobiegłem ile sił w nogach pozostało. Radość z pokonania kolejnej setki była ogromna, kolejny poziom trudności zaliczony.
 
Na mecie jeszcze test siły i ostatnie pobranie krwi. Na koniec trochę więcej, bo 7 fiolek. Dopadło  mnie - jak innych - szybkie wychłodzenie. Pozbierałem się i szybko do hotelu. Pozdrowiłem kolegów na stadionie, niektórzy mieli jeszcze sporo do przebiegnięcia ostatni. Niektórzy walczyli jeszcze przez 2 godziny po mnie.

Czas bez badan to teoretycznie 11 godzin i 22 minuty. Czas z badaniami to 11,44.25. 

Z oddawaniem płynów do przydzielonych nam butelek też trochę trwało. Musieliśmy zejść z trasy, podejść do pojemnika, schować się za toi toia, odkręcić zakręcić pojemnik i odstawić w kolejności. Tu też nikt czasu nie zatrzymywał.

... myślałby kto!

Na schodach spotkałem panią doktor. Dostaliśmy godzinę na prysznic i jazda na kolejne badania. Z tego prawie pół godziny pod prysznicem, by się odmrozić. Nie zabrałem butów na zmianę, na szczęście trafiła się gorąca rura i trochę podsuszyłem przemoczone adidasy .

Już przebrany zebrałem chłopaków i pojechaliśmy na badanie do kliniki ortopedycznej. Ciepłe przywitanie przez Konrada i po kolei wskakiwaliśmy na badanie Achillesa, każdy do innego ortopedy. Mój doktor zapamiętał mnie z badania po maratonie i mówił, teraz Achilles wyglądał zdecydowanie lepiej niż po 42 km. - Mniejsza odległość, ale bieg był szybszy - podkreślił. 

Wróciliśmy do hotelu na kolację, która już na nas czekała. Każdy dzielił się swoimi wrażeniami. Czekaliśmy na kolejne osoby, które kończyły swoją próbę. Zeszło prawie do północy!. Osobiste pojemniki nas nadal obowiązywały. Można było w końcu odpocząć do rana...

Wieczorem trudno było mi zasnąć. Mięśnie jakby paliły. Gdy się odkrywałem, robiło się zimno. Za to w  niedziele rano przyjemny prysznic - najpierw gorący, a potem długo zimny, na mięśnie. Od razu poczułem się zdecydowanie lepiej. Puściły zakawasy. Trzeba było zrobić już wieczorem... 

Kolejny pojemnik na płyny i wyjście na czczo na kolejne badania. Najpierw badanie ciśnienia. Potem pytania, tym razem tylko w jedną stronę. Jedno - chyba retoryczne - rozbawiło nas szczególnie - "Czy czujesz się spięty?" Większość z nas chodziła, czy próbowała się przemieszczać, na robota...  

Kilku z nas było z Gdańska. Poczekaliśmy na swoją kolej, by koledzy co spieszą się na pociąg mogli zrobić badanie wcześniej. Potem jeszcze kolejny rajd do wampira i zdanie butelek z moczem. Śmialiśmy się, że w domu, z przyzwyczajenia nie będziemy wiedzieli jak się zachować w ubikacji bez osobistego pojemnika!

Przyszedł też sam profesor Ratkowski. Przyniósł reklamówki i worki z upominkami od sponsorów. Wszyscy dostali to samo. Tego się nawet nie spodziewaliśmy. Pożegnanie z osobami, które wcześniej wyjeżdżały i poszliśmy na śniadanie. Potem trzeba było się już zbierać. 

Wychodziłem z Krzyśkiem. Opowiadał jak planuje się wydostać z bagażami z hotelu. Mówię, nic się nie martw, pomogę. Krzysiek miał z sobą 2 wielkie pudła. Jedno zwróciło moją uwagę, bo zawierało same buty do biegania. Miał też walizkę. Chętnie pomogłem, bo wiem jak to jest przejść kilka metrów po takim biegu, a schody to udręka.

Jeszcze Przemek dodaje, że dawno się już tak nie zmęczył. Naturalnie, praktycznie wszystkich poczęstowałem reklamówkami Festiwalu w Krynicy z zaproszeniem do udziału w imprezie. 

Potem rowerem do domu. I do sklepu po ulubioną wodę mineralną. Wiadomo - najlepsze są wysoko zmineralizowane ujęcia w Krynicy Zdroju. Tylko takie kupuje. Drugie śniadanie i drzemka. 


Festiwal Biegów - Wszystko co chcesz wiedzieć o bieganiu


Epilog

To jeszcze nie był koniec. Musiałem się umówić na dokończenie części badań w laboratorium AWF, na które wcześniej nie było czasu. Chodzi o badanie postawy i biegu, fachowo to "Diagnozowanie układu ruchu", narzędziami służącymi do pomiaru krzywizn ciała i zakresu ruchu w stawach. Liczę ,że jeszcze będziemy mogli zobaczyć zdjęcia i oraz filmy, które miały być przeanalizowane pod kątem naszej postawy w biegu.

W następną sobotę, tym razem o 9.30, znajdowałem sie na tym samym stadionie i mogłem sobie powspominać bieg. Uczestniczyłem jak zawsze w treningu Biegam Bo Lubię. Śmiesznie było, gdy trener Mariusz mówił o interwałach 8x400m z przerwą w truchcie 400m. Mówię "znowu?", przecież miałem to tydzień temu. Dobrze chociaż, że tym razem tych okrążeń było mniej... 

Trochę danych  na koniec:

Wystartowało 21 osób, ukończyło 17. Znakomicie wypadli ambasadorzy Festiwalu - Artur Konopko zajął 2. miejsce, Bartosz Grzegorczyk - 3. miejsce. Ja byłem szósty. Pełne wyniki - TUTAJ.

Półtorej godziny straciłem na jedzenie i przyswajanie posiłku gdy miałem kryzys. Wliczając czas badań do okrążeń, to: najwolniejsze, bo kryzysowe 10 km pokonałem w czasie 1h27'., dwie najszybsze dyszki po 59 minut, na początku biegu, dwie ostatnie dyszki - 1h15' i 1h06. Odcinki 10-kilometrowe pokonywałem średnio w 1h15'. 

Podziękowania przesyłam wszystkim wolontariuszom oraz osobom które się nami zajmowały. Dziękuję lekarzom i naukowcom z uczelni, z Profesorem Ratkowskim na czele, za ciekawa przygodę. Dziękuję kolegom z biegu. Czekamy na wyniki badania.

Krzysiek Kolatzek, Ambasador Festiwalu Biegów


Festiwal Biegów - Wszystko co chcesz wiedzieć o bieganiu