Choć raptem minęła połowa lutego i większość biegaczy dopiero pracuje nad formą, rywalizacja podczas Trójmiejskiego Ultra Track w Gdańsku była nadzwyczaj ciekawa i przyniosła wiele zaskakujących rozstrzygnięć. Jak już relacjonowaliśmy, główny dystans 68 km wygrali chora i kontuzjowana Anna Arseniuk oraz wspólnie dwaj koledzy z Gdyni, trenujący na co dzień razem Sebastian Sikora i Przemysław Szapar.
Nie mniej interesująco była na trasie Szybkiej Czterdziestki. Biegaczy na starcie 40 km przywitał – czekający na swój start na najkrótszym dystansie – Marcin Świerc. A organizator imprezy Michał Czepukojć w ostatniej chwili wpadł na pomysł, jak urozmaicić zabawę i spowodować ostrą rywalizację nie tylko na finiszu, ale i na pierwszych metrach rywalizacji. – Początek Szybkiej Czterdziestki to ostry podbieg długości około 200 metrów. Miałem dwie wolne, atrakcyjne nagrody od sponsora, więc ad hoc wymyśliłem lotną premię: pierwsza kobieta i najszybszy mężczyzna na górze wygrywają markowe torby.
Część uczestników biegu, nie zważając na ryzyko szybkiego zakwaszenia i potencjalnych późniejszych problemów na dystansie, podjęła rywalizację. Rozstrzygnięcie przyniosła zaskakujące: jako pierwszy na szczycie wzniesienia pojawił się nieznany szerzej biegacz, który postawił wszystko na jedną kartę, a właściwie – nagrodę za lotną premię. Zrobił co chciał, wygrał torbę, a potem, już spokojniej, pobiegł w trasę. Grzegorz Duda ukończył Szybką Czterdziestkę na 42 miejscu, w czasie 4:09:34.
W ostrym starcie kobiet niespodzianki już nie było. Nagrodę za lotną premię zgarnęła Aneta Ściuba. W lubliniance, triumfatorce Iron Runa na 10. TAURON Festiwalu Biegowym w Krynicy, widziano faworytkę biegu na 40 km. – Myślałam o zwycięstwie – przyznała – ale na trasie szybko pojawiły się wątpliwości, gdy niedługo po starcie zobaczyłam przed sobą jakąś blondynkę. Pomyślałam, że to chyba Gosia (Małgorzata Pazda-Pozorska – red.), bo nie miałam innego pomysłu. Ale przecież ona była zgłoszona na 68 km, a poza tym czytałam na facebooku, że jest chora… Blondynka pociągnęła tak, że widziałam ją przed sobą może przez 3 km, potem mi zniknęła i dopiero na mecie mogłam zweryfikować swoje przypuszczenia – śmiała się po biegu Aneta Ściuba, bardzo zadowolona także z drugiego miejsca.
Na górce obie rywalki były jednak praktycznie w tym samym czasie. Podczas wręczania nagród za lotną premię, wywołana do dekoracji Pazda-Pozorska nie zgłosiła się ("Nie słyszałam, ja w ogóle nie wiedziałam, że jest konkurs, dlatego się nie przysłuchiwałam!" – stwierdziła rozbrajająco), obdarowana została więc jedynie Ściuba. – Ale jeśli tylko Małgorzata się do mnie zgłosi, mam nagrodę także dla niej – zapewnił Michał Czepukojć.
Małgorzata Pazda-Pozorska narobiła na TUT niemałego zamieszania. Jej pojawienie się na starcie zaskoczyło nie tylko Anetę Ściubę. Brązowa medalistka Mistrzostw Europy w Biegu 24-godzinnym zgłosiła się na najdłuższy dystans 68 km, ale tydzień przed TUT mocno się rozchorowała. Zapalenie oskrzeli, gorączka, antybiotyk, który wywołał uczulenie, drugi antybiotyk i… rozsądna decyzja o rezygnacji ze startu. Gosia miała jedynie – jeśli samopoczucie pozwoli – przyjechać do Gdańska by pokibicować, mieszka w końcu niedaleko, w Kobylnicy na obrzeżach Słupska.
Biegacz to jednak stworzenie dziwne i rzadko kiedy działające racjonalnie… Pazda-Pozorska w piątek skończyła przyjmowanie antybiotyków, a leżąc w łóżku zapisała się na 103-kilometrowy ultramaraton Nowe Granice w Zielonej Górze, przypadający tydzień po TUT. I zaczęła kombinować… – Obiecałam, że postaram się przyjechać do Gdańska, a stać przy trasie i gapić się, jak inni biegają, to masakra przecież! – opowiadała nam o burzy w swojej głowie. – No, ale z drugiej strony prawie 70 km bezpośrednio po chorobie, praktycznie prosto z łóżka, byłoby przegięciem. Pomyślałam jednak, że takie 40 km to może być dobre przetarcie przed setką w Zielonej Górze. Szybka decyzja, ogarnięcie transportu, prośba do organizatora o możliwość zmiany dystansu (dziękuję mu bardzo za bezproblemową zgodę!) i… byłam na starcie Szybkiej Czterdziestki – mówiła na mecie.
Ruszyła – jak to Gosia – od razu z kopyta. Na szczycie początkowego podbiegu była wprawdzie za Anetą Ściubą, ale szybko wyszła na satysfakcjonującą ją pozycję liderki i… nie oddała jej do końca. Na metę wbiegła w radosnych podskokach!
– Nawet się nie zgubiłam, bo chyba pierwszy raz widziałam tak doskonale oznakowaną trasę. Biegło mi się rewelacyjnie, podłoże suche, wiosenne, pogoda super, a wszystko co mi zalegało w drogach oddechowych pięknie spłynęło. Teraz oddycha mi się lepiej niż przed startem – cieszyła się na mecie zwyciężczyni.
Małgorzata Pazda-Pozorska wygrała Szybką Czterdziestkę (40 km, 1070 m+) w czasie 3:41:30, wyprzedziła Anetę Ściubę o prawie 5 minut (3:46:26). Tylko te dwie godne siebie rywalki złamały barierę 4 godzin, trzecia na mecie Paulina Zackiewicz z Gdyni miała już „czwórkę z przodu” (4:04:39).
Ciekawe rzeczy działy się w czubie stawki, wśród najszybszych mężczyzn. Ostre tempo narzucił mający chrapkę na zwycięstwo Łukasz Baranow. Obawiał się przed startem Piotra Chorosia, zwłaszcza że tydzień przed TUT skręcił kostkę na Zimowych Biegach Górskich w warszawskiej Falenicy.
Artur Jabłoński już (nieoficjalnie) pewny piątego triumfu na zimowych górkach w Falenicy
Baranow, zgodnie z planem („pobiec bardzo mocno 20 km”) uzyskał dużą przewagę, pędził po zwycięstwo – wydawało się – niezagrożony. Na ostatnim punkcie żywieniowym, po 30 kilometrach, miał nad Chorosiem 6 i pół minuty przewagi! I wtedy się zaczęło… – Przez cały bieg próbowałem odciążyć skręconą prawą kostkę i po 30 kilometrach zaczęły mnie łapać potworne skurcze – opowiadał na mecie. – Najpierw łydka, potem dwugłowy uda… Jak przeniosłem ciężar na lewą stronę, skurcze zaczęły się i tam. Wiedziałem, że jest źle, zacząłem czuć oddech Piotra na plecach, choć nie miałem zielonego pojęcia, gdzie jest, jak daleko za mną. Ostatnie kilometry to był bieg do przodu i oglądanie się do tyłu – śmiał się. – Na szczęście na finiszowych 2 kilometrach trochę odpuściło, wciąż jednak nie wiem, jak mi się udało dobiec na pierwszym miejscu – dziwił się Łukasz Baranow.
Jego przewaga nad Piotrem Chorosiem zaczęła gwałtownie maleć. Tyle tylko, że goniący o tym… nie wiedział! – Na ostatnim punkcie dowiedziałem się, że mam ponad 6 minut straty, więc szans na dogonienie Łukasza praktycznie nie było. Tymczasem… na ostatnim zbiegu zobaczyłem, jak wpada na metę! Dzieliło nas już tylko pół minuty! – mówił trochę rozczarowany. – Jeszcze kilometr-dwa i nie dałbym rady, Piotrek by mnie wyprzedził – przyznał zwycięzca.
40 kilometrów to dla Łukasza Baranowa bieganie bardzo długie. – To mój dystans graniczny, nie zamierzam iść wyżej – mówi. – Startowałem rok temu w Wielkiej Prehybie w Szczawnicy (43 km – red.), ale strasznie mi nie wyszło, z tego samego powodu co tutaj. Na mecie były ze mnie tylko zwłoki. Takie długości biegam bardzo rzadko, ja zresztą w ogóle rzadko startuję w zawodach – dorzucił. – Ale w kwietniu jadę do Szczawnicy jeszcze raz, na Wielkiej Prehybie są mistrzostwa Polski. Chciałbym pobiec poniżej 4 godzin i skończyć w znacznie lepszym stanie niż poprzednio – powiedział Łukasz Baranow.
Bardzo dobrze i szybko pobiegł Czterdziestkę także Radosław Chyb. Gdynianin finiszował trzeci, niespełna minutę po Chorosiu (3:13:10).
Piotr Falkowski
zdj. Agata Masiulaniec - Biegowy Świat, Wojciech Zwierzyński - Fotografia