Niewątpliwie, Roztocze smakuje najlepiej... podczas wysiłku, w tych zimowych wąwozach, w tej zimowej kąpieli, w tym urokliwym miejscu... Cóż trzeba więcej pisać?
Skąd ten czar…?
Kiedy wiosną Fundacja Na Ratunek przygotowywała pierwszą edycję Ultra Roztocza, organizatorzy nieśmiało marzyli o tym, aby z dala od wielkich metropolii, na styku dwóch cywilizacji – łacińskiej oraz wschodniej, gdzie religia przenika się z kulturą, podobnie zresztą jak obyczaje, języki oraz dni świąteczne spotykali się również Ci, których łączy siła charakteru, zmieszana miłością do biegania. Tymczasem wystarczyło kilka miesięcy, by na udział w biegach organizowanych przez ekipę Sławka Konopki nie brakowało chętnych, a pierwsze listy startowe gościły nazwiska nie tylko debiutantów.
Jak to się robi…?
Nieco zapomniana „kraina konika polskiego” jest niczym rajski zakątek. Nic więc dziwnego, że kto raz poczuje zapach żywicznych lasów połączony z bajkowym widokiem ścieżek, wyścielonych soczysto zielonym mchem, zapragnie wrócić. Idąc tym śladem oraz chęcią stworzenia cyklu biegów, podczas których nie liczy ilość, ale jakość wykonania, w pierwszy noworoczny weekend, Sławek Konopka zaprosił biegaczy do Kawęczynka, nieopodal Zwierzyńca. Na trzy dni Ostoya Roztocze zamieniła się w ultra zakątek, gdzie 6 stycznia wraz z pierwszymi promieniami słońca odbyła się premierowa edycja Zimowego Roztocza.
Jak zapowiadał organizator formuła biegu miała być nie dość, że wyjątkowa, to na dodatek rzadko spotykana na tego typu zawodach.
Jak oni to zrobili…?
Śmiałkowie pokonywali km naprzemiennie po dwóch wyznaczonych pętlach. Najpierw, 16-to kilometrowa piekielna pętla, gdzie faktycznie można było poczuć „diabła za skórą”. Trasa dość różnorodna, sporo w górę, trochę płaskiego, dużo błota i mocne zbiegi, w tym ostatni prosto do czyśćca (punkt kontrolny), gdzie zawodnicy skropieni święconą wodą wstępowali do bram niebios. Jeden, konkretny punkt odżywczy, umieszczony na styku tras, pełen różnorodnych słodko-słonych przysmaków, ciepłych, zimnych i tych stawiających na nogi też, a w tle trochę radości, słowa wparcia, nuta motywacji. Wszystko, czego potrzeba. Dalej drugi etap, zwany niebem, liczył 10 km całkiem przyjemnej trasy. Co prawda można było zaliczyć ostry zjazd na tyłku, ale technicznie odcinek pokonywało się dużo prościej. Następnie powrót na punkt odżywczy i dalej do piekła. Tak orszak biegaczy walczył przez 8 godzin między piekielną, a niebiańską pętlą. Ci, którzy w czyśćcu pojawili się do 15:00, mogli zdecydować czy wybiegają jeszcze do Nieba, a co bardziej odważni do Piekła! Po zachodzie słońca w szampańskim stylu odbyła się oficjalna koronacja, było nie tylko 3 króli, ale również 3 królowe – zwycięzcy biegu głównego. Do tego dekoracja w klasyfikacjach wiekowych: senior, master oraz weteran, a także biegów towarzyszących. Czas na oklaski, gratulacje i pamiątkowe zdjęcia, by zatrzymać w kadrze trochę wspomnień. W tym miejscu pozwolę sobie na jedno zdanie więcej i mały pokłon w stronę fotoreporterów, którzy mimo, iż Zimowe Roztocze dopiero stawia pierwsze kroki to całkiem pokaźnym składem obstawili trasę.
Ale to nie koniec zabawy i przyjemności tego dnia. Na wszystkich chętnych uczestników Zimowego Roztocza, zarówno zawodników, wolontariuszy, jak i ekipy technicznej organizator przygotował afterparty z pysznym jedzeniem i tańcami, ile sił w nogach.
Jaki był efekt…?
5-7 stycznia w Kawęczynku na czterech dystansach odbyła się sztuka biegowego widowiska:
- Zimowe Roztocze 2018 trasa ultra
- Połówka Chrząszcza
- Piekielna Ćwiartka Chrząszcza
- Niebiańska Setka Chrząszcza
Tym razem pierwsze skrzypce zagrali: ZOBACZ WYNIKI
Co było dalej…?
Kiedy „rano”, jedni kończyli, a drudzy zaczynali śniadanie, co niektórzy już się żegnali, a część szykowała się do porannej przebieżki z metą w pobliskim stawie, nie było już: oni, wy, ktoś. Ekipie, która stworzyła Zimowe Roztocze udało się zapoczątkować świetną, naszym zdaniem, tradycję wspólnej integracji biegaczy.
Sylwia Wojtowicz-Sander
Foto: UltraLovers