W warunkach niczym nie przypominających zimowych, na torze Wyścigów Konnych na Służewcu odbył się w sobtę Zimowy Runmageddon Rekrut. Impreza zgromadziła ponad 900 miłośników biegów ekstremalnych z całego kraju.
Planując imprezę organizatorzy z OTK Rzeźnik prawdopodobnie liczyli, że oprócz przeszkód ustawionych na trasie, dodatkowe utrudnienia zafunduje pogoda, sypiąc śniegiem lub też ścinając mrozem. Jednak w tym roku biały puch zobaczyć można częściej w relacjach telewizyjnych, niż za oknem.
W Walentynki w stolicy świeciło piękne słońce, a temperatura wahała się między 6 a 8 stopni na plusie. Warunki jakże inne w zestawieniu z listopadowym Runmageddonem Hardcore, gdy uczestnikom zamarzały ubrania. Aż po bieliznę.
Dodali dramaturgii
Uczestnicy Rekruta mieli do pokonania trasę o długości 6 km, na której ustawiono ponad 30 przeszkód. Pierwsza fala wystartowała o godzinie 9:30. Kolejne grupy ruszały w odstępach półgodzinnych. Ostatnie osoby dotarły na metę przed godziną 14.
Śmiałkowie tradycyjnie ruszali z boksów startowych, w których na służewieckim torze regularnie pojawiają się konie. Następnie po kilku metrach galopem zbiegali do zamarzniętego basenu z wodą. We wcześniejszych edycjach trzeba było pokonać ten fragment wpław i na dużym zmęczeniu, mając za sobą już kilka przeszkód. Tym razem zamarznięty basen pojawił się już na początku biegu. Żeby dodać jednak dramaturgii, na czas startu odpalano świecie dymne i ustawiono je na lodzie. Po tak mocnym akcencie, później miało jeszcze lepiej.
Musieli dobrze wypaść
Pierwszą z naprawdę wymagających przeszkód, po rozgrzewkowym przenoszeniu opon, pokonywaniu chaszczy czy spenetrowaniu domku, było wspinanie się po pionowej linie. To tu najwięcej osób musiało wykonywać 30 karnych burpees’ów, bo... nie potrafiło wykonać zadania.
Osoby, które narzekały na brak wodnych przeszkód, mogły skrócić sobie drogę przy przenoszeniu worka z piachem. Zamiast biec dookoła oczka wodnego można było przejść krótszą trasą prowadzącą przez zbiornik wodny. Dodajmy od razu, że niewiele osób decydowało się na krótszy wariant. Cóż – rekruci! Musieli dobrze wypaść!
Również przy przeszkodzie zwanej Tarzanem wiele osób zadbało o to, by nie wpaść do wody. Większość pokonywała drabinki spacerując górą, a nie jak do zwykle bywa w Runmageddonie – przesuwając się dołem zwisem na rękach. Oczywiście byli też śmiałkowie, którzy nie chcieli kalkulować ani bawić w technikę, tylko od razu ruszali do wody. Pierwsza fala biegaczy miała w tym miejscu jeszcze lód, jednak każde takie przebiegnięcie skutecznie go kruszyło. A ślizgawka znikała.
Maluch miał fantazję
Jedną z przeszkód Rekruta, tę zwaną „Śliskim Szymonem”, wymyślił 8-letni chłopiec o tym imieniu, syn jednego z organizatorów. Uczestnicy musieli czołgać się pod siatką, a pod brzuchami mieli rozlany olei spożywczy. Może nie było to najgorsze, ale po kilku metrach czekała nich ściana. Zawodnicy mieli sporo problemów ze złapaniem się śliskiego drewna i podciągnięciem. Trzeba było liczyć na pomoc innych uczestników. Ciekawostka – na tej przeszkodzie już około południa wykopany rów zawierał śladowe ilości oleju, a baniaki stojące obok świeciły pustkami. Poranne fale startowe zabierały ze sobą olej na ubraniach.
Walentynki!
Utrudnieniem, które dawało się najbardziej we znaki, była przeszkoda... mentalna. Uczestnicy zabierali na „spacer” ważącą ponad 20 kg kostkę. Od poprawnego rozwiązania zadania matematycznego (dodawania) zależało czy pokonają krótszy dystans, czy czekać będzie ich jeszcze ok. 200-metrowa karna runda. Dla większości pań ten karniak był zbyt ciężki do pokonania, więc panowie ciągnęli po dwa takie obciążenia. Niektórzy, wykonaniu swojego zadania, wracali do dam, by pomóc. Cóż – Walentynki!
Na deser na uczestników czekała pajęczyna, w której trzeba było wyginać się jak złodzieje w amerykańskich filmach sensacyjnych, próbujący uniknąć promienia laserowego alarmu. Kropką nad „i” był„łomot od zawodników futbolu amerykańskiego i skośna ściana. Po chwili biegu można było cieszyć się z ukończenia zawodów.
Było... za łatwo
- Było bardzo wiosennie i ciepło. Trasa była fajnie przygotowana. Chce się startować w takich zawodach. Największą trudność sprawiło mi przeciąganie tego klocka. Skurcze zaczęły mnie łapać na karnej rundzie. Gdy zaznajomiłem się z tym zadaniem, powiedziałem sobie z miejsca, że zrobię karną rundę. Nie zauważyłem, że to jest tak duży odcinek. Teraz wolałbym policzyć. Specjalnie wszedłem do wody niosąc worek, żeby poczuć zimno. Faktycznie temperatura wody była niska - relacjonował na mecie Pan Paweł z Drzewicy.
– Przyjechałem tu z kolegą pociągiem prawie 550 km. Wiedzieliśmy, że taka impreza nie może nas ominąć. Widzieliśmy filmiki, zdjęcia i stwierdziliśmy, że nie ma wyjścia. Po przebiegnięciu wiemy, że było warto i nie żałuje żadnego przebiegniętego metra. Przygoda i atmosfera jest świetna. Trochę szkoda pogody, bo nastawialiśmy się ma mróz i lód - jesteśmy aktywnymi morsami, więc byliśmy na to przygotowani. Mimo wszystko było cudownie – przekonywał Michał z Maszewa.
Przypadkowy start
Wśród uczestników Rekruta były także pary. Start w Runmageddonnie był ekstremalnym prezentem walentynkowym.
– Jest to nasz pierwszy start w Runmageddonie i to start zupełnie przypadkowy. Nasi znajomi zrobili nam taki prezent. Okazało się, że oni nie mogą tu być i przekazali Nam pakiety. Wylądowaliśmy więc na starcie. Co to trudności, to wszystkie te ściany były dosyć trudne, zwłaszcza ta śliska. Ciąganie tego kloca było wymagające. Zwłaszcza ja to trochę odczułem, bo ciągnąłem go półtora razy. Trzeba sobie jednak pomagać – powiedzieli Nam Tomasz i Joanna z Katowic.
Zimowy Runmageddon Rekrut zwyciężył Marcin Sałata, który jako jedyny złamał barierę 40 minut. Wśród kobiet po raz kolejny najlepsza okazała się Magdalena Szulc. Klasyfikację drużynową zwyciężyli Jaguar Gdańsk. W klasyfikacji par najlepsi okazali się Paulina Pintscher (koordynatorka Runmageddon Beskidy) i Paweł Sala.
Pełne wyniki w naszym KALENDARZU IMPREZ.
RZ