Życiówka Ambasadora na 120. pakrun Łódź….

Tydzień po „przegranym” z infekcją 36. PZUMaratonie Warszawskim, odpoczywałem i leczyłem rany. Ale raczej te w głowie. Przeziębienie, które dopadło mnie kilka dni przed królewskim dystansem w stolicy, odpuściło pod koniec tygodnia. Moje biegowe ego było w rozsypce. Czteromiesięczny cykl przygotowań i „porachunki” z rokiem ubiegłym spaliły się jeszcze przed startem. Wspominał będę ten maraton jako chyba najgorszy start.

Ale, przecież nie ma tego złego… kolejne wyzwania przed nami.

Po tygodniowym odpoczynku musiałem w sobotę wystartować a parkrun Łódź był do tego doskonałą okazją. Spotkanie ze znajomymi i przyjaciółmi, rozmowy, fotki, przepiękne jesienne klimaty w Parku im. ks. J.Poniatowskiego i odliczanie do startu - 165 osób.

Pierwsze kilkaset metrów rozpoznaję swój oddech i samopoczucie. Jest dobrze – pierwszy kilometr w 3:55 min. Biegniemy dalej. Na półmetku czas 10:23. Utrzymuję do końca. Na mecie okazuje się, że moja parkrunowa życiówka od tej chwili to 20:46!

Dodam tylko, że łódzki parkrun rozgrywany jest na dystansie 5,2 km.

Po biegu wrażenia, rozmowy i żarty, że jeszcze tylko kilka sekund i to ja będę prze tobą. Świetny klimat do rozmów, niewiele jest biegów, gdzie panuje taka „rodzinna” atmosfera…

Janusz Milczarek, Ambasador Festiwalu Biegów